Eksperci, którzy wizytowali prokuraturę mówią wprost: nie wpisanie tajnych akt do ewidencji i dziennika korespondencji oznacza, że dla kancelarii tajnej one nie istniały. A zatem można było je nawet wynieść i nikt nie wiedziałby, kto je widział, czytał, kopiował, a mógł nawet ukraść.

Reklama

A chodzi o nie byle jakie akta. W odprysku afery Rywina, czyli aktach sprawy o fałszowanie ustawy o RTV przez dopisywanie do niej „lub czasopisma”, znajdowały się tajne billingi byłego premiera Leszka Millera i ministrów z jego rządu.

Bez żadnej kontroli w kancelarii tajnej znajdowały się w sumie dokumenty z 20 różnych śledztw pogrupowane w 151 teczek. Kontrolerzy nie sprawdzali, jakich spraw dotyczą, bo nikt ich o to nie poprosił. Ale z sygnatur akt, które wynotowali udało nam się ustalić, że chodzi m.in. o głośne śledztwo w sprawie powiązań jednego z biznesmenów branży hazardowej z politykami. Chodzi o Sławomira J. i jego spółkę Fortuna. To jedna z największych w Polsce firm wstawiających do lokali automaty do gry o niskich wygranych, czyli tzw. jednorękich bandytów. Sławomir J. - oficjalnie biznesmen z Ostródy - został oskarżony przez prokuraturę o kierowanie grupą przestępczą, która na swoim koncie miała m.in. wymuszenia rozbójnicze, przestępstwa skarbowe, porwania i pobicia. Jeden z wątków tego śledztwa dotyczył powiązań i wręczenia przez J. łapówki byłemu posłowi SLD z Ostródy Janowi A. w 2003 roku, a więc gdy wybuchła pierwsza afera hazardowa w Polsce, a posłowie SLD ręka w rękę ze Zbigniewem Chlebowskim przeforsowali w Sejmie niższe stawki podatku i liberalizację lokalizacji dla tzw. jednorękich bandytów. Dzięki temu automaty do gry mogły bez przeszkód pojawić w barach, czy stacjach benzynowych. Firma Sławomira J. zrobiła na tym interesie nomen omen prawdziwą fortunę.

Okazało się, że w białostockiej kancelarii nie tylko są nieewidencjonowane dokumenty, ale również wielu brakuje. I m.in. z tych właśnie śledztw – spółki Fortuna i afery Rywina. Kontrolerzy przesłuchali pracowników kancelarii, by ustalić, co się stało z dokumentami. A ci przyznali, że nie wiedzą, gdzie, bo nigdzie nie odnotowano, gdzie zostały wypożyczone. Dopiero jeden z pracowników kancelarii przypomniał sobie, że najprawdopodobniej znajdują się w Biurze Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Pracownicy kancelarii tłumaczyli, że do zamieszania doszło jesienią 2007 roku. Wtedy spod władzy prokuratorów apelacyjnych wyjęto prokuratorskie piony do walki z przestępczością zorganizowaną. Oskarżyciele przenosili się do nowych budynków, gdzie otwarto nowe kancelarie tajne. I właśnie w trakcie przeprowadzki nie zauważono, że część tajnych dokumentów ze śledztw mogła być np. w Centralnym Biurze Śledczym. Ale czy tak było, kontrolerzy już nie sprawdzili.

Reklama

>>>Czytaj dalej>>>



Wcześniej niż do Białegostoku, bo już w lutym 2008 roku kontrolerzy wkroczyli do Biura do Spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej w Warszawie przy ul. Ostroroga. Porównali ilość tajnych teczek z ewidencją. I okazało się, że fizycznie jest ich więcej niż w ewidencji. Wśród nich były akta z sygnaturą Ap II Ds. 24/03. Warszawscy prokuratorzy zwalczający przestępczość zorganizowaną powiedzieli nam, że to akta sprawy przeciwko gangsterom z Pruszkowa. Poza ewidencją znajdowało się 393 stron i kart oraz „koperta z kasetą magnetofonową”.

Reklama

Kontrolerzy odkryli tam również akta dziewięciu śledztw, których… w ogóle nie powinno tam być. W tym czasie były zarejestrowane w kancelarii tajnej Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Wśród nich było 1029 stron i kart z tajnych akt śledztwa w sprawie mordu na generale Marku Papale. Znajdowały się tam m.in. informacje ze służb specjalnych na temat osób zamieszanych w to głośne i dotąd niewyjaśnione zabójstwo. M.in. te dotyczące agenturalnej przeszłości Edwarda Mazura. Były też utajnione zeznania najważniejszych świadków w tej sprawie i stenogramy z podsłuchanych rozmów telefonicznych, które były dowodami przeciwko Mazurowi. Kontrolerzy nie wiedzą, jak taka sytuacja mogła się zdarzyć. Nie wiadomo też, co działo się z nimi w drodze z prokuratury apelacyjnej na Krakowskim Przedmieściu do kancelarii na ul. Ostroroga.

Czy w Białymstoku i Warszawie doszło do przecieku z tajnych śledztw? Tego kontrolerzy nie badali. Tłumaczą, że mieli jedynie opisać, w jaki sposób są chronione najważniejsze śledztwa. Spis nieprawidłowości przedstawili Prokuraturze Krajowej. Jej szefem był wówczas Marek Staszak, a ministrem sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. Zapytaliśmy Staszaka, dlaczego po zapoznaniu się z protokołami z kontroli nie nakazał wszcząć śledztwa, które mogłoby wyjaśnić, co działo się z tajnymi dokumentami. Staszak nie chciał odpowiedzieć na nasze pytania. Odesłał nas do Krzysztofa Parchimowicza, dyrektora Biura do Spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej. Ten odpisał nam, że kwestia porządków w kancelariach tajnych nie należała do prokuratury, ale do resortu sprawiedliwości. Dlaczego? Bowiem wszystkie kancelarie tajne są faktycznie oddziałami głównej kancelarii tajnej resortu, a nie Prokuratury Krajowej. - Gdybym wiedział o kontroli to zażądałbym od Prokuratora Krajowego podjęcia stosownych kroków – mówi nam Zbigniew Ćwiąkalski.

Dyrektor Parchimowicz tłumaczy, że kontrolerzy nie informowali go o potrzebie wszczęcia śledztwa. Ale zapewnia, że nieprawidłowości jakie zauważyli, zostały naprawione.