W rozmowie z DZIENNIKEM mówi jasno: są ważniejsze potrzeby, a poród powinien odbywać się siłami natury. "Szpitale musiałyby zapewnić pacjentkom obsługę anestezjologów w zakresie o wiele większym niż obecnie. A jak wiemy, anestezjologów jest zbyt mało. Taka decyzja byłaby być może dobrze przyjęta, ale nie mogłaby być realizowana przez szpitale" - mówi Ewa Kopacz.

Reklama

Eksperci są zbulwersowani taką postawą resortu. "Takie podejście to ewidentne łamanie praw pacjentek. Pacjenci mają prawo do takich standardów leczenia, jakie umożliwia współczesna medycyna, a zadaniem naszego państwa jest to im zapewnić. Robi to większość krajów zachodniej Europy, a także Czesi, Słowacy czy Węgrzy" - mówi wiceprzewodniczący PTG prof. Tomasz Niemiec. Tymczasem polskie rodzące dzielone są przez służbę zdrowia na dwie kategorie: bogate i biedne. Te pierwsze stać nie tylko na kosztujące nawet 700 zł znieczulenie, ale i opłacenie indywidualnej opieki lekarza i położnej. Te o mniej zasobnym portfelu mają dwa wyjścia: zapożyczyć się albo załatwić lewe skierowanie od specjalisty, które zwalnia z opłaty.

Zdaniem kobiet takie przepisy są dla nich upokarzające. "Mogę nie mieć pojedynczego pokoju z klimatyzacją, odpłatnej położnej na każde skinienie. Ale kazać mi cierpieć tylko dlatego, że mam dochody poniżej średniej, to niehumanitarne" - mówi 26-letnia Katarzyna Stasiak, studentka z Gdyni, której termin porodu wypada za pięć miesięcy. Dlatego podobnie jak wiele Polek zamierza postarać się o skierowanie na poród ze znieczuleniem u znajomego lekarza. Na jej decyzje wpływają takie historie jak 30-letniej Doroty Zielińskiej, obecnie będącej w drugim miesiącu ciąży, mamy rocznej Antosi.

"Podczas porodu męczyłam się ponad osiem godzin, prawie mdlałam, błagałam lekarzy o coś, co da mi ulgę. Ale słyszałam tylko: tak ma być" - opowiada. Sytuację zmieniła dopiero deklaracja męża pani Doroty, że zapłacą za znieczulenie. Pieniądze pożyczyli od czekających w korytarzu przyszłych dziadków. "Nie przygotowaliśmy się na taki wydatek. Nie jesteśmy bogaci. Te kilkaset złotych wolelibyśmy wydać na pampersy i ubranka dla maluszka" - tłumaczą.

Reklama

Na ulgę pani Dorocie i tak przyszło czekać ponad godzinę. Dyżurujący anestezjolog akurat brał udział w porodzie cesarskim. "W większości szpitali brakuje anestezjologów, dlatego pierwszeństwo przy znieczulaniu mają kobiety ze wskazaniami medycznymi i powikłaniami" - tłumaczy prof. Jan Kotarski, kierownik Katedry Ginekologii na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Nie ma się więc co dziwić, że wiele kobiet, chcąc zabezpieczyć się przed ewentualnym bólem, załatwia skierowanie od specjalisty. Wtedy i oszczędza pieniądze, i ma pewność, że anestezjolog się znajdzie.

Tak właśnie zamierzają podczas drugiego porodu postąpić Zielińscy. "Wolałabym oczywiście rodzić naturalnie i poprosić o ulgę, jak już nie będę wytrzymywała, ale to, co się dzieje w naszej służbie zdrowia, nie pozostawia nam wyboru" - tłumaczy pani Dorota. Specjalistom pozostaje bezradnie rozłożyć ręce. "Kobieta, szczególnie rodząca pierwszy raz, nie jest w stanie przewidzieć, ile może wytrzymać. Ale zależy jej na komforcie psychicznym i świadomości, że gdy będzie trzeba, to ktoś jej pomoże. I obowiązkiem państwa jest jej tę pomoc zapewnić" - uważa prof. Jan Kotarski. Jego zdaniem wiele pacjentek nie od razu zakłada, że będzie prosić o znieczulenie, ale w obawie, że go nie dostaną, nawet nie próbują urodzić bez. "To forma ubezwłasnowolnienia pacjenta" - uważa Kotarski.

Do pacjentów, lekarzy i specjalistów walczących o prawa kobiet nie przemawiają argumenty resortu zdrowia. "Obowiązkiem minister jest wywalczyć z NFZ te pieniądze także na anestezjologów, a nie marginalizować potrzeby kobiet" - mówi Wanda Nowicka, prezes Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.