Normalny człowiek myśli, że prokuratura jest rozliczana z tego, czy skutecznie ściga przestępców. I tu się bardzo myli. Prokuratura jest bowiem oceniana na podstawie statystyki, i to dziwacznie pojętej - mniej więcej chodzi o to, by liczba spraw, które do niej wpływają, pokrywała się z tymi, które są kończone. A jak? To już nieważne. W statystyce tak samo się liczy akt oskarżenia przeciwko wielkiemu gangowi jak umorzenie czy odmowa wszczęcia śledztwa w drobnej sprawie. Stąd w grudniu każdego roku zwykle jest taki wysyp aktów oskarżenia i umorzeń - trzeba bowiem „zamknąć rok statystyczny”. Oczywiście nikt nie zabrania prokuratorom myśleć i odmawiać wszczynania spraw, które na to nie zasługują. Ale z jakiegoś powodu z całą powagą swojego urzędu je prowadzą. Dlaczego? Czasem jest to wola politycznych przełożonych czy chęć przypodobania się władzy przez samych śledczych, a czasem kompletna bezmyślność. Zdarza się też, że po odwołaniach zainteresowanych osób śledztwo nakazuje prowadzić sąd i prokurator nie chce, ale musi.

Reklama

W naszym przeglądzie pomijamy setki spływających do organów ścigania zawiadomień od wariatów, od polityków donoszących na konkurencję czy pieniaczy chcących napuścić prokuraturę na każdego, kto im się nie spodoba - sąsiada, dziennikarza, posła, ministra. Poniższy ranking obejmuje tylko wszczęte śledztwa z ostatnich kilku lat. Niektóre już zostały umorzone, inne są w toku. Wszystkie odrywają śledczych od prawdziwych spraw kryminalnych i ścigania bandytów. Niepotrzebne śledztwa były i za czasów Zbigniewa Ziobry, i za obecnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego. Poniższy ranking jest moim subiektywnym przeglądem durnych śledztw i nie wyczerpuje wszystkich przypadków. Niestety to tylko 10 moim zdaniem najdurniejszych.

1. Kartofle

Rzadko jeden satyryczny tekst w gazecie wywołuje tak poważną reakcję. Ten zapoczątkował dyplomatyczne piekło i międzynarodową aferę. Najpierw minister spraw zagranicznych Anna Fotyga zażądała od władz Niemiec, aby potępiły publikację lewicowego dziennika. Kiedy nie dało to spodziewanych rezultatów, Klub Parlamentarny PiS złożył doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa, a warszawska prokuratura natychmiast wszczęła śledztwo w sprawie znieważenia prezydenta RP przez gazetę. O co chodziło? O artykuł w niemieckim "Die Tageszeitung" pt. "Młody polski kartofel. Dranie, które chcą rządzić światem". Tekst ukazał się na tydzień przed spotkaniem prezydenta Kaczyńskiego z kanclerz Niemiec Angelą Merkel i prezydentem Francji Jacques’em Chirakiem w Weimarze. Według mediów to właśnie z powodu tego artykułu polski prezydent odwołał udział w spotkaniu, zasłaniając się oficjalnie problemami zdrowotnymi.

Reklama

Prokuratura za rządów PiS robiła, co mogła, ale postawienie niemieckiego dziennikarza przed polskim sądem okazało się mało realne. Prawnicy wymyślili więc przekazanie śledztwa do Niemiec, bo tamtejszy kodeks karny za znieważenie głowy obcego państwa przewiduje karę do trzech lat więzienia. Ostatecznie autorowi tych dowcipów nie spadł włos z głowy, a dziennik "Die Tageszeitung" po raz kolejny zakpił z Polski i rządzących nią bliźniaków. "Polska zgodzi się na unijny traktat konstytucyjny, jeśli polscy złodzieje samochodów zostaną zaopatrzeni w kluczyki do niemieckich samochodów, a Unia Europejska na swój koszt sklonuje jeszcze jednego Kaczyńskiego" - pisała gazeta. Tym razem tekst został przemilczany i nikt nie domagał się od prokuratury, by ścigała satyryków z berlińskiego dziennika.

Śledztwo trwało półtora roku - od lipca 2006 do grudnia 2007 r., kiedy to już po wyborach przegranych przez PiS prokuratur, który się z nim męczył, wreszcie mógł umorzyć je "z braku cech przestępstwa".

2. Morderstwo laptopa

Reklama

Rekord bezsensowności bije historia śledztwa w sprawie zamordowania służbowego laptopa przez Zbigniewa Ziobrę i jego asystenta. Prokuratura pod rządami PO badała ją przez bite trzy miesiące. Mimo że ta drobna sprawa, nawet przedstawiana kodeksowym językiem, od początku wyglądała na dętą.

"Śledztwo wszczęto 23 czerwca 2008 r. w sprawie uszkodzenia dwóch służbowych laptopów o łącznej wartości ponad 17 tys. zł w nieustalonym miejscu i czasie pomiędzy 7 sierpnia 2003 r. a 19 listopada 2007 r. na szkodę Skarbu Państwa reprezentowanego przez Ministerstwo Sprawiedliwości, tj. w sprawie czynu z art. 288 par. 1 kodeksu karnego. Zawiadomienie złożył dyrektor generalny Ministerstwa Sprawiedliwości 9 czerwca 2008 r." - informowała oficjalnie rzeczniczka prokuratury.

Szybko okazało się, że to jeden wielki humbug. Zwykle w razie uszkodzenia jakiegoś firmowego sprzętu po prostu obciąża się pracownika kosztami jego naprawy lub ewentualnie ściąga jego równowartość, albo nawet należność umarza. Tutaj było inaczej. Wszczęto śledztwo. Zlecono biegłym wykonanie ekspertyzy, jak doszło do tych uszkodzeń. Ziobro twierdził, że komputer mu upadł podczas przeprowadzki. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski uważał natomiast, że takich zniszczeń nie można było zrobić przypadkowo. Mało tego - ABW zajęła się odtwarzaniem tego, co jest na dysku twardym laptopa.

"Skieruję do prokuratury zawiadomienie o inwigilowaniu mnie przez ABW i bezprawne przeglądanie mojego komputera" - odgrażał się Ziobro.

ABW odtworzyła jednak dane i okazało się, że są tam m.in. scenariusze programów telewizyjnych dla TV 4 pisane przez przyjaciółkę ministra Patrycję Kotecką, obecnie wicedyrektor Agencji Informacji TVP.

"Udostępniałem jej służbowego laptopa" - przyznał Ziobro.

Sprawa wywołała komentarze towarzyskie o Ziobrze, a minister Ćwiąkalski dostał przydomek "laptop". A prokuratura zrobiła to, co od początku było oczywiste - we wrześniu tego roku umorzyła śledztwo, uznając, że nie da się ustalić, "czy zniszczenie laptopów było celowe, czy nieumyślne".

3. Zabójcza wanna

Gdyby wszczynać śledztwo przeciwko każdemu fachowcowi, który nam źle położył płytki, zrobił fuszerkę przy konstrukcji schodów czy źle zamontował piecyk gazowy, to przestępczość wzrosłaby o 1000 procent. No ale nie każdy jest ministrem od tajnych służb, na którego ktoś próbuje dokonać zamachu, źle montując wannę z jacuzzi. Zbigniew Wassermann był przekonany, że majster czyha na jego życie, chcąc go porazić prądem. W 2003 r. zawiadomił więc prokuraturę i pilnował, by w śledztwie czyniono postępy. Przez kilka lat śledczy badali, czy fuszerka była celowa. Kiedy chcieli umorzyć, Wassermann się odwoływał. W końcu zarzuty usłyszało aż sześciu fachowców, za "spowodowanie zagrożenia życia posła PiS". "Co mieliśmy robić, kiedy rządził PiS. Musieliśmy przeczekać" - skarżył się prywatnie kolegom jeden z prokuratorów.

Śledztwo przez ponad cztery lata (!) prowadziło kilku prokuratorów. Najpierw w Nowej Hucie. W grudniu 2005 r., kiedy śledczy chciał je umorzyć, prokurator krajowy Janusz Kaczmarek przeniósł je do Warszawy. Dopiero po wyborach w grudniu 2007 r. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga umorzyła je, nie stwierdzając celowego działania w źle wykonanej usłudze. Wassermann znowu się odwołał, ale sąd przyznał rację śledczym. - Wykonawca popełnił błąd, ale nie ma mowy o dybaniu na życie posła i jego rodziny - uznał, kończąc sprawę ostatecznie.

Po tym wszystkim został tylko termin "wanna Wassermanna" i jeszcze jeden rozdział w zbiorze dziwnych postępowań na koncie prokuratury.

4. Niemieccy szpiedzy

Wrzesień tego roku. Dwoje dziennikarzy DZIENNIKA dostaje wezwanie na ul. Okrzei 13 na warszawskiej Pradze-Północ. Tutaj swoją siedzibę ma Centralne Biuro Śledcze. "Mamy się tu spotkać z panią prokurator z Ostrołęki" - tłumaczymy policjantowi na dyżurce. "A tak wiem. Nie jesteście państwo pierwsi" - odpowiada i wystawia przepustkę. Faktycznie, tego dnia - 18 września, na przesłuchanie w tym właśnie miejscu zostało wezwanych jeszcze dwoje dziennikarzy z "Gazety Wyborczej".

"Wiem, że państwo nie możecie mi odpowiedzieć na pytania o źródła informacji" - zaczyna pani prokurator. Po co więc to przesłuchanie? Formalność. Antoni Macierewicz po większości tekstów w obu gazetach na temat komisji weryfikującej WSI składał doniesienia o rzekomym ujawnieniu tajemnicy państwowej. Prokuratura oczywiście wie, że dziennikarze zasłonią się tajemnicą i będzie musiała śledztwo umorzyć z powodu niewykrycia sprawców, ale postępowanie prowadzi. Na jeden z tomów akt składają się kserokopie kilkudziesięciu artykułów. "Muszę zadać jeszcze jedno pytanie" - kończy pani prokurator. "Do kogo należy <Dziennik>?"

- A jakie to ma znaczenie?

- Bo doniesienie dotyczy podejrzenia ujawnienia tajemnicy państwowej zagranicznemu podmiotowi - tłumaczy z całą powagą.

5. Kmioty Kaczyńskiego

W tej sprawie przez rok działała cała machina organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości - prokuratorskie śledztwo, list gończy i policyjne poszukiwania, wreszcie proces sądowy. Kim był przestępca, którego z takim zaangażowaniem ścigano? Bezdomny Hubert H. Czym podpadł? Prokuratura oskarżyła go o znieważenie głowy państwa - prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

A wszystko zaczęło się od incydentu z grudnia 2005 r. Patrol policji chciał wylegitymować Huberta H. na Dworcu Centralnym. A ponieważ mu się to nie spodobało, to - jak sam to potem określił - "puścił im wiązankę". Co powiedział? - Nie pamiętam, bo byłem pijany - twierdził w sądzie. Policjanci zanotowali jednak, że wyzywał ich od "kmiotów Kaczyńskiego" i powiedział, że "p... taki kraj, złodziei Kaczyńskich".

Policja i prokuratura bezskutecznie szukały go przez całe miesiące. Kiedy jednak sprawę nagłośniły media, Hubert H. umył się, ogolił, przebrał i stawił przed obliczem sprawiedliwości. A sąd? Sąd go w grudniu 2006 r. uniewinnił z uwagi na znikomą społeczną szkodliwość czynu.

6. Kacze kupry

Nie mniej śmieszna była sprawa z 2006 r. - prokuratura w Elblągu sprawdzała wtedy, czy prezydenta nie znieważył rencista Aleksander A. rozsyłający mejlem żarty o Kaczyńskim. W poczcie elektronicznej rozsyłał np. zdjęcia kaczek z głowami zanurzonymi w wodzie z podpisem: "A teraz, kochani wyborcy, pocałujcie nas w kupry". Jednemu z odbiorów nie spodobały się żarty z prezydenta, więc zawiadomił prokuraturę, a ta natychmiast wszczęła śledztwo. Po nagłośnieniu i ośmieszeniu sprawy przez media prokuratura po kilku miesiącach dociekań śledztwo umorzyła, uznając, że rozsyłanie satyrycznych fotografii nie jest przestępstwem.

"Obraza imienia poprzednich prezydentów też była przez prokuraturę ścigana" - tłumaczy były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, za którego czasów prowadzono sprawy przeciwko Hubertowi H. i Aleksandrowi A.

7. Ron Asmus

Ta sprawa będzie jeszcze głośna. Nie tylko dlatego, że na przesłuchania wzywani są dziennikarze DZIENNIKA. Stawili się już zresztą przed obliczem prokuratora. Przesłuchany został też już szef MSZ Radosław Sikorski. Ale to nie koniec wielkich nazwisk. W tym śledztwie prokurator umawia się, by przesłuchać samego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Oczywiście nie wezwie go do siebie, tylko grzecznie zgłosi się w Pałacu Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu. Ciekawe, jak będzie wyglądać przesłuchanie urzędników z kancelarii Kaczyńskiego? Wezwie ich prokurator czy pójdzie do nich? A wszystko przez opisaną przez "Dziennik", a wyglądającą jak przesłuchanie rozmowę prezydenta Lecha Kaczyńskiego z szefem MSZ Radosławem Sikorskim na temat negocjacji w sprawie tarczy antyrakietowej. Doniesienie złożył sam szef BBN Władysław Stasiak, choć jak się nieoficjalnie mówi, niekoniecznie było to "po myśli prezydenta".

Śledztwo i tak nic nie wykaże. Bo czy ktokolwiek przyzna się, że rozmawiał z dziennikarzami i zdradził im treść tej dziwacznej rozmowy? Mało prawdopodobne. Łatwo też przewidzieć, że dziennikarze swoich źródeł nie ujawnią. Jaki więc będzie skutek postępowania? Umorzenie. Z powodu "niewykrycia sprawców" albo może z "braku cech przestępstwa". Bo czy na pewno tajemnicą państwową jest informacja, że Sikorski zna polityka USA Rona Asmusa albo czy tłumaczył telefoniczną rozmowę Tuska z wiceprezydentem USA Dickiem Cheneyem? A właśnie o to dopytywał prezydent, chociaż robił to w specjalnej "klatce", czyli pomieszczeniu z zagłuszarkami chroniącymi przed podsłuchami.

8. Pijak

Janusz Palikot, poseł PO o niewyparzonym języku, co jakiś czas musi się tłumaczyć przed śledczymi ze swoich słów. Największym echem odbiło się jego słynne pytanie o chorobę alkoholową Lecha Kaczyńskiego. Czy nie zniesławił prezydenta, pisząc o tym na swoim blogu, badała prokuratura w Lublinie. "Prokuratura dwa razy odmówiła wszczęcia i dopiero sąd nakazał jej prowadzenie w tej sprawie śledztwa" - opowiada nam Palikot. "Wezwał mnie do siebie młody prokurator. Widać było, że nie chce prowadzić tego postępowania, ale musi."

- Zapytał pana wprost, co pan wie o nadużywaniu alkoholu przez prezydenta?

- Tak. Zapytał wprost. Ale głównie pytania zadawał pełnomocnik prezydenta, lubelski adwokat powiązany z PiS. Przez dwie godziny odpowiadałem, skąd o tym wiem. Ale konkretnych nazwisk nie podałem, chociaż wiedza o tym jest powszechna i wśród polityków, i dziennikarzy.

Prokuratura Lublin-Północ umorzyła śledztwo w tej sprawie. Uznała, że czyn Palikota może być uznany tylko za przestępstwo pomówienia, które jest ścigane z oskarżenia prywatnego, zatem nie ma interesu społecznego w kontynuowaniu postępowania karnego z urzędu. Nie zgodził się z tym pełnomocnik prezydenta i złożył zażalenie na decyzję prokuratury. Domagał się prowadzenia z urzędu sprawy o znieważenie prezydenta i poniżenie organu państwa. Sąd uznał jednak umorzenie za słuszne.

9. Cham

Właśnie z urzędu od sierpnia tego roku prowadzi natomiast śledztwo prokuratura w Warszawie za to, że w jednym z wywiadów Palikot powiedział, że uważa prezydenta Lecha Kaczyńskiego za "chama". Ocenił tak sposób prowadzenia rozmowy Kaczyńskiego z szefem MSZ Radosławem Sikorskim na temat tarczy antyrakietowej.

"Nie wiem, jak ta sprawa się potoczy. Jeszcze nie byłem przesłuchiwany" - mówi nam Palikot.

10. Dureń

Przez rok prokuratura sprawdzała, czy "dureń" to zniewaga głowy państwa. Lech Wałęsa oburzony wymienieniem go w raporcie z likwidacji WSI stwierdził w lutym 2007 r: "Durnia mamy za prezydenta". Ocenił tak prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dołożył mu na swoim blogu za krytyczny wywiad dla francuskiej telewizji: "Jedno tu tylko słowo pasuje: s...syn". Na obrazę swojego wodza natychmiast zareagowali posłowie PiS Jolanta Szczypińska i Karol Karski i donieśli na Wałęsę do prokuratury, a ta natychmiast wszczęła śledztwo. Po paru miesiącach zmieniła jednak zdanie. Uznała, że "dureń" to nie obraza i w lutym 2008 r. umorzyła postępowanie. Przy okazji okazało się, że śledztwo dotyczyło też słów senatora PO Stefana Niesiołowskiego, który o prezydencie powiedział "mały, zakompleksiony człowiek".

Zamiast zakończenia

Niestety powyższy ranking durnych śledztw nie jest pełny. Ledwie warszawska prokuratura umorzyła sprawę "kaczorów", a sąd przyznał jej rację, że to nie obraża Kaczyńskich, a już śledczy na Mokotowie sprawdzają, czy wszcząć postępowanie przeciwko Palikotowi za słowa o "psychopatycznej postaci". Jeszcze szybsza jest prokuratura w Lublinie. Natychmiast postawiła zarzuty "znieważenia głowy państwa" człowiekowi, który krzyknął "spieprzaj, dziadu" do odwiedzającego ich miasto prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie wzięła pod uwagę, że tylko cytował własne słowa prezydenta.