Wychowywała mnie babcia, mama była daleko, a ja bawiłam się lalkami, planując, że kiedyś będę miała swój własny dom i dam mojej córce czy synowi to, czego ja nie miałam - ciepło i miłość, prawdziwą matkę i ojca.

Reklama

>>>Dziennikarska prowokacja: wynajęliśmy brzuch na dziecko

Dlatego byłam tak zrozpaczona, gdy okazało się, że nigdy nie będę mieć dzieci. Gdy miałam 23 lata, wykryto u mnie nowotwór szyjki macicy. Mieszkam w Holandii i tutejsi lekarze zdecydowali o całkowitym usunięciu macicy, ale z zachowaniem jajników. Na długi czas pożegnałam się z marzeniem o macierzyństwie, ale pewnego dnia w piśmie dla kobiet przeczytałam, że to możliwe, trzeba tylko znaleźć matkę zastępczą. Moja mama, która miała wtedy zaledwie 43 lata, była gotowa urodzić dla mnie dziecko, jednak ksiądz powiedział, że Biblia zabrania takich praktyk. A ponieważ mieszkam w katolickiej części Holandii, nie zostaliśmy dopuszczeni do programu zapłodnienia in vitro.

W 2003 r. po raz pierwszy wynajęłam zastępczą matkę, a potem były kolejne. Próbowaliśmy już sześć razy, ale żadna z tych kobiet nie donosiła ciąży. Teraz też w moim domu w Eindhoven mieszka Polka, która jest gotowa urodzić mi dziecko. Już raz próbowaliśmy, ale zabieg in vitro się nie udał. Wszystko szło dobrze, ale nagle tuż przed umówioną wizytą u lekarza okazało się, że mimo brania leków nasze cykle owulacyjne nie są ze sobą zharmonizowane. Mój lekarz był tym bardzo zdziwiony i twierdził, że nie ma medycznego uzasadnienia dla takiej sytuacji. To mocno nadwerężyło zaufanie, jakie miałam dla tej dziewczyny.

Reklama

>>>Komentarz Renaty Kim: Kto zarabia na brzuchach do wynajęcia?

Zresztą mam jakiegoś pecha z matkami zastępczymi. Z każdą z nich wiązałam ogromne nadzieje, więc tym bardziej bolało mnie, gdy okazywało się, że z jakichś przyczyn traciły ciążę. Jedna niemal na pewno w drugim miesiącu zażyła tabletkę poronną, inna zaczęła pić i palić i poroniła. Jeszcze innej kupiłam ubrania na zimę dla dzieci, a ona w ostatniej chwili się rozmyśliła. Dzisiaj myślę, że żadna z tych pań nie była gotowa, żeby zostać surogatką. Zbyt szybko podjęły decyzję i w ostatniej chwili się wycofywały. Chyba liczyły na łatwy zarobek, a gdy okazywało się, że noszenie cudzego dziecka to bardzo poważna sprawa, wycofywały się. Nie mam już do nich żalu, ale nadal nie mogę zrozumieć, jak mogły tak bezmyślnie igrać z moim pragnieniem posiadania dziecka.

Na wynajęcie matki zastępczej wydałam małą fortunę. Każdy zabieg kosztował 7 tys. euro. To była cena zastrzyków hormonalnych i leków, jakie musiałam brać, oraz koszty pobytu w Polsce, bo zabiegi wykonujemy w klinice w Poznaniu. Surogatkom pokrywam koszty pobytu w Holandii, wynajmuję mieszkanie, a po zabiegu gwarantuję załatwienie legalnej pracy. Za wszczepienia zarodka płaciliśmy zawsze 500 euro, a gdy po dwóch tygodniach test ciążowy był dodatni, dawaliśmy kolejny tysiąc. Potem, za każdy miesiąc utrzymanej ciąży matka zastępcza dostawała od 500 do 1000 euro. Żadna nie utrzymała jednak ciąży dłużej niż 3 miesiące. Nigdy nie spisywaliśmy żadnej umowy, każdą z tych kobiet traktowaliśmy jak członka rodziny. Nie bałam się, że któraś z nich zechce po urodzeniu zatrzymać dziecko z jednej prostej przyczyny: to były niezamożne kobiety, które potrzebowały pieniędzy, a nie kolejnej osoby do utrzymania.

Reklama

>>>Lekarz: Nie mogę pomagać w niejasnej prawnie procedurze

Zawsze znajdowałam je w internecie. Do dzisiaj dostaję mnóstwo listów od kobiet, które zobaczyły gdzieś moje ogłoszenie, że poszukuję surogatki. W ostatnim czasie tych listów jest jakby więcej, nawet kilka w tygodniu. Kilka dni temu dostałam taki e-mail: „Urodzę dziecko rodzinie, która nie może mieć dzieci. Bez zbędnych formalności, z legalną adopcją i umową cywilnoprawną. Jestem w trudnej sytuacji i potrzebuję pieniędzy. W sprawach finansowych możemy się dogadać. Proszę nie traktować mnie z góry jak wyrodnej matki. Moją ofertę zrozumie ten, kto znalazł się w takiej jak ja sytuacji”. Odpisałam, że zachowam jej dane, ale w tej chwili mam już kandydatkę na matkę zastępczą.

Tego lata podejmiemy ostatnią już próbę zapłodnienia, bo mamy jeszcze dwa zamrożone zarodki, których nie wykorzystaliśmy w czasie poprzednich zabiegów. Jeśli i tym razem się nie powiedzie, zrezygnuję z kolejnych. Przychodzi chwila, gdy trzeba pogodzić się z losem. Ja po prostu nie mam już sił. I wydaje mi się, że nie mam prawa męczyć mojego męża, bo on też jest już wykończony. Po każdym zabiegu, gdy czekaliśmy na wynik testu ciążowego i potem, gdy modliliśmy się, aby matka zastępcza utrzymała ciążę, bardzo to przeżywał. Nasze małżeństwo bardzo na tym wszystkim cierpi. Bo ja przecież ciągle siedzę w internecie, czytam o surogatkach, dyskutuje z nimi na forach. Płaczę, kiedy rodzą się dzieci moim krewnym i sąsiadom. To wszystko bardzo boli, ale ja powoli zaczynam godzić się z myślą, że jednak nie będę mieć dziecka.

*Edyta Filarska mieszka w Eindhoven, nazwisko na jej prośbę zostało zmienione