Chłopiec, który urodził się jako wcześniak, od ponad miesiąca walczy w szpitalu z zapaleniem oskrzeli. Lekarze nie potrafią wyleczyć infekcji, bo mały Wiktor ciągle zaraża się od innych dzieci. Wszystko dlatego, że w warszawskich szpitalach dramatycznie brakuje łóżek. "Idę do sądu nie tylko dla mojego synka, ale również dla innych dzieci. Ktoś musi nareszcie się dowiedzieć, jak fatalne warunki panują w polskich w szpitalach. I ktoś powinien za to odpowiedzieć" - mówi 37-letnia Marta Woźniak-Wawrzyniak.

Reklama

Jej syn Wiktor urodził się 28 lutego, półtora miesiąca przed wyznaczonym terminem. Dwa tygodnie spędził w szpitalu, ale po wyjściu do domu rozwijał się prawidłowo i przybierał na wadze. W połowie maja trafił jednak do warszawskiego szpitala przy ul. Wołoskiej z zapaleniem płuc. Chłopca położono w dwuosobowej sali, na łóżku obok leżała kilkumiesięczna dziewczynka z zapaleniem oskrzeli.

Po ośmiu dniach chłopiec wrócił do domu, ale niestety na krótko. Kilka dni później poczuł się gorzej i znowu wylądował na Wołoskiej. Tym razem diagnoza brzmiała: zapalenie oskrzeli. "Nikt się do tego oficjalnie nie przyznał, ale było jasne, że zaraził się od małej sąsiadki w szpitalu. Mój synek jest wcześniakiem, ma bardzo niską odporność i momentalnie łapie każdą infekcję" - tłumaczy matka.

Lekarze z Wołoskiej nie potrafili sobie poradzić z kolejną infekcją, więc Wiktor został przeniesiony do Dziecięcego Szpitala Klinicznego na Działdowskiej. Matka ubłagała, by synek trafił do sali, w której nie będzie innego dziecka. Udało się, ale nie na długo. Gdy chłopczyk zaczął wracać do zdrowia, w łóżku obok umieszczono malucha z zapaleniem oskrzeli. "Próbowałam interweniować, ale okazało się, że w szpitalu brakuje miejsc. Efekt jest taki, że tamto dziecko już zostało wypisane, a moje nadal walczy z infekcją" - mówi gorzko matka. I dodaje, że czara goryczy się przelała: postanowiła znaleźć i oficjalnie oskarżyć winnego. Marta Woźniak-Wawrzyniak wybiera się do prokuratora, gdy tylko synek wyjdzie ze szpitala.

Reklama

Zdaniem ekspertów jej samotna krucjata ma szanse powodzenia. "Na pewno nie będzie ani szybko, ani łatwo, ale doradzam się nie poddawać" - mówi prof. Zdzisław Galicki, sędzia w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Jego zdaniem jest bardzo prawdopodobne, że kolejne instancje sądowe w Polsce nie przyznają racji matce. "Ale za kilka lat możemy spotkać się w Strasburgu i wtedy wyrok może być zupełnie inny. Moim zdaniem oskarżenia brzmią poważnie, szczególnie że sprawa dotyczy dziecka urodzonego przedwcześnie" - mówi Galicki.

Podobnych dramatów może być w Polsce znacznie więcej. Przepełnione, wieloosobowe szpitalne sale na pediatrii, dzieci leżące na korytarzach i rejestratorki w izbie przyjęć odsyłające małych pacjentów z kwitkiem – to smutne realia wielu szpitali dziecięcych. Jeszcze w 2005 r. funkcjonowało w naszym kraju 437 oddziałów pediatrycznych, ale od tego czasu zlikwidowano co dziesiąty z nich. A i te, które zostały, pozostawiają wiele do życzenia. "Większość szpitali dziecięcych jest fatalnie zaplanowana i zorganizowana: sale są zbyt duże, zazwyczaj leży w nich sześciu małych pacjentów lub nawet więcej. W takich warunkach trudno ustrzec ich przed infekcją. Jedno zaraża się od drugiego" - mówi pediatra z warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka.

Szczególnie dramatyczna sytuacja panuje w okresie sezonowych epidemii, np. grypy lub rotawirusa. "W samej Warszawie brakuje przynajmniej 100 łóżek. Od kilku lat ostrzegamy przed zapaścią w pediatrii i prosimy o interwencję. Należy szybko uporządkować ten bałagan" - mówi prof. Alicja Chybicka, prezes Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego.

Sprawa jest jednak skomplikowana - placówki służby zdrowia podlegają różnym instytucjom: ministerstwu, marszałkowi czy prezydentowi miasta. Dlatego - uważają eksperci - należy powołać jedno ciało, które szacowałoby potrzeby i koordynowało liczbę potrzebnych łóżek w szpitalach. Podobnego zdania jest rzecznik praw dziecka Marek Michalak. "Kilkakrotnie interweniowałem w sprawach podobnych do przypadku małego Wiktora z Warszawy. Nie chciałbym, aby ich było więcej" - mówi.