Joanna Kurpińska z Poznania jeszcze w czerwcu była gotowa sama co miesiąc kupować franki szwajcarskie i spłacać nimi kredyt w banku. "Strasznie denerwował mnie lichwiarski spread, czyli opłata za przewalutowanie, jaką narzucał mi Kredyt Bank, w którym mam kredyt" - opowiada DZIENNIKOWI Kurpińska. "Co miesiąc na każdym franku z mojej 500-frankowej raty traciłam około 10 groszy, łącznie dawało to nawet 600 złotych straty rocznie" - dodaje.

Reklama

Niestety, mimo iż od 1 lipca funkcjonuje już wydana przez Komisję Nadzoru Finansowego rekomendacja SII, dzięki której kredytobiorcy uzyskali prawo do spłacania raty samodzielnie kupioną walutą, kobieta pozostała przy starej metodzie. Czyli bank nadal ściąga jej ratę w złotówkach i dolicza sobie za to kilkudziesięciozłotowy spread.

"Bank za zmianę sposobu spłaty zażyczył sobie prowizji w wysokości 0,5 procenta pozostałego mi do spłacenia kredytu. W moim wypadku to aż 1500 złotych. Dodatkowo za każdy przelew w obcej walucie chce aż 20 złotych opłaty. Cały proces okazał się więc dla mnie mało opłacalny" - żali się Kurpińska.

Nie ona jedna po podliczeniu zysków i strat zrezygnowała z furtki, jaką otworzyła rekomendacja KNF. Choć w lipcu zainteresowana nią była znaczna część z 600 tysięcy Polaków zadłużonych we frankach szwajcarskich, to - jak podliczyła firma doradcza Expander - skorzystało z niej ledwie około 3 tysięcy osób. Najwięcej w bankach: Millennium (około 2 tysięcy), Deutsche (kilkaset osób) i DomBanku (około 200). W innych bankach te liczby oscylują wokół kilku, kilkunastu klientów, a w banku Kurpińskiej udało się to tylko jednej osobie.

Reklama

"Ludzi powstrzymały wysokie opłaty, jakich zażyczyło sobie wiele banków" - uważa Mirosław Obarski z fundacji KupFranki.pl, która zrzesza klientów, którzy chcieli skorzystać z rekomendacji SII. Ma ona ponad 11 tysięcy członków, ale na zmianę sposobu spłaty kredytu zdecydował się – według oceny Obarskiego - jedynie nieznaczny ich procent.

I nic dziwnego. Z raportu przygotowanego przez KupFranki.org wynika, że większość banków żąda zbyt dużych pieniędzy. Dla wielu kredytobiorców te kwoty okazały się zaporowe.

I tak Metrobank życzy sobie prowizji w wysokości 1 procenta pozostałego do spłacenia kredytu, co przy kredycie wartym 140 tys. franków daje zawrotną sumę 3800 zł. Nordea każe spłacić 0,75 procent kredytu, Kredyt Bank 0,5 procenta, a BGŻ 0,25 procent. To daje sumy od kilkuset do kilku tysięcy złotych.

Reklama

Inne banki również nie ułatwiają życia swoim klientom. Wprowadziły stałe prowizje sięgające nawet 500 złotych jak w bankach Millennium, Polbank i Santader. Dodatkowo jeszcze wiele banków (np. Nordea, Deutsche i BOŚ) pobiera opłaty za przelew w obcej walucie (od 20 do 30 złotych za każdym razem).

Zaskoczony tym nie jest ekspert portalu Bankier.pl Michał Macierzyński: "To było do przewidzenia. Banki łatwo nie odpuszczą łatwego zysku na spreadzie i by zastopować nazbyt sprytnych klientów, zaserwowały takie opłaty, by nie opłacało się im spłacać kredytu samodzielnie kupioną po tańszym kursie walutą" - mówi DZIENNIKOWI Macierzyński.