Z pożarem i erupcją przez 35 dni walczyło półtora tysiąca ratowników. Media skrupulatnie relacjonowały akcję. Potem odnotowały pierwszy transport ropy do rafinerii w Trzebini i o Karlinie zrobiło się cicho.

Reklama

Choć jeden z największych pożarów naftowych w Europie wyglądał efektownie - na początku płomień wznosił się na wysokość 120-130 m - ropy w złożu było niewiele. Do 2002 r. wydobyto jej łącznie 248 239 ton, z czego 143 tys. ton dzięki wtłoczeniu 10 mln m sześć. gazu, co fachowo nazywa się odbudową ciśnienia złożowego. Życie w Karlinie ropa zmieniła tylko na krótko.

Dopiero niedawno burmistrz miasta Waldemar Miśko wpadł na pomysł uczynienia z historycznej ropy turystycznej atrakcji. Chce na 10 hektarach zbudować interaktywne muzeum. Jedną z planowanych atrakcji jest pokaz erupcji ze strzelającym na 20 metrów w górę płomieniem.

"Gabloty, zdjęcia i kustosz nie robią już na zwiedzających wrażenia. Ludzie powinni poczuć drżenie ziemi, zapach ropy i zobaczyć ogień" - wyjaśnia w rozmowie z PAP Miśko.

Jeśli pomysł uda się zrealizować o mieście znów może być głośno, tak jak w czasie pożaru, gdy pasażerowie pociągów na Pomorze pytani, dokąd jadą, odpowiadali do Koszalina koło Karlina.

Reklama

Na razie w Karlinie jest skromna, ale ciekawa wystawa poświęcona erupcji z 1980 r. Otwarto ją w 30. rocznicę wybuchu w Muzeum Ziemi Karlińskiej. Można na niej zobaczyć m.in. ropę z pierwszego wiadra wydobytego z szybu Daszewo 1.

Karlińska ropa na początku lat 80. była cenną pamiątką. Jako "regionalny produkt" miasto wykorzystało ją wiele lat później, podczas telewizyjnego turnieju gmin. Gdy ekipa z Karlina zmagająca się z jedną z miejscowości z warmińsko-mazurskiego dostała od przeciwników w darze kołacz, odwdzięczyła się rywalom kartonem wypełnionym buteleczkami z pierwszą ropą.

Reklama

Do wybuchu ropy doszło 9 grudnia 1980 r. o godz. 17.20. Pożar ostatecznie opanowano 10 stycznia 1981 r. o godz. 9.22. Akcją gaśniczą kierował nieżyjący już inżynier Adam Kilar, dyrektor Zjednoczenia Górnictwa Naftowego.



Według poczynionych później szacunków spaliło się 10 - 30 tys. ton ropy i 30 - 50 mln m sześć. gazu ziemnego. Na gaszenie - jak wyliczyły władze kraju - wydano 300 mln zł ówczesnych złotych. Pieniądze poszły m.in. na budowę dróg do szybu, zbiorników na wodę do gaszenia ognia, linię wysokiego napięcia, rurociąg do transportu ropy i bocznicę kolejową.

W czasie prac ziemnych po raz pierwszy w Polsce użyto wówczas geowłókniny, którą dzięki prywatnym znajomościom ściągnął z zagranicy i Łódzkich Zakładów Przemysłu Filcowego ściągnął pracujący na kolei inż. Mściwój Plutecki.

Przed ugaszeniem ognia z płomieni ciężkim sprzętem wyciągnięto szczątki dawnej wieży wiertniczej i usunięto uszkodzoną głowicę przeciwwybuchową, czyli tzw. prewenter. To drugie zadanie wykonała artyleria posyłając w stronę prewentera 232 pociski.

W czasie strzelań niegroźnie ranny został jeden z żołnierzy, odłamek zniszczył też telewizor stojący w domu w jednej z pobliskich wsi.

Bezpośrednią przyczyną erupcji w wiertni Daszewo 1 była nieszczelność prewentera. Pośrednią - błąd w szacunkach geologów, którzy spodziewali się ropy na głębokości 2 952 m, faktycznie złoże znajdowało się 2 792 m pod ziemią.

Pożar ugasili polscy strażacy i przysłani przez władze Związku Radzieckiego specjaliści z Połtawy, którymi kierował wybitny ekspert od naftowych pożarów Leon Kałyna, z pochodzenia Polak o rodowym nazwisku Kalina, który miał już za sobą 40 udanych akcji.

Strażacy podnieśli armatkami wodnymi płomień do góry, a ekipa z Połtawy zdmuchnęła go za pomocą agregatów AGWT, czyli zamontowanymi na samochodach silnikami wojskowych odrzutowców MIG-17.

Ropa z karlińskiego złoża była - jak to określił Instytut Technologii Nafty z Krakowa - średniej jakości. Zawierała 0,58 proc. siarki, 33,5 proc. benzyny, duże ilości parafiny i znaczną zawartość oleju napędowego.

Obecnie dawne podkarlińskie złoże jest podziemnym magazynem gazu o pojemności 30 mln m sześć.