"W uzasadnieniu zawiadamiający wskazał, iż w toku badania incydentu lotniczego - lądowania samolotu Jak-40 na lotnisku +Siewiernyj+ w Smoleńsku, ustalono, iż załoga wykonała lądowanie w warunkach atmosferycznych poniżej minimalnych, do których była wyszkolona, czym mogła naruszyć przepisy wykonywania lotów" - poinformował rzecznik prasowy NPW prok. Zbigniew Rzepa.

Reklama

Prokurator dodał, że zawiadomienie "zostanie poddane analizie przez prokuratorów wojskowych, po czym zapadną stosowne decyzje procesowe".

Sztab Generalny WP poinformował w piątek PAP, że odrzucone zostało odwołanie od ustaleń komisji Sił Powietrznych, złożone przez załogę Jaka-40. Komisja Sił Powietrznych, która badała lądowanie Jaka-40 na smoleńskim lotnisku, uznała pod koniec stycznia, że piloci naruszyli regulamin lotniczy, schodząc poniżej minimalnej wysokości określonej dla tego lotniska. Załoga samolotu odwołała się od tej decyzji do komisji przy Inspektoracie ds. Bezpieczeństwa Lotów Sztabu Generalnego.

Rzecznik Sztabu Generalnego płk Andrzej Wiatrowski wyjaśnił, że zawiadomienie do prokuratury złożone w piątek przez dowódcę Sił Powietrznych należy traktować jako konsekwencję wcześniejszego odrzucenia odwołania załogi Jaka-40.

Skutkiem zakończenia procedury odwoławczej - zgodnie z ustawą o dyscyplinie wojskowej - będzie też wznowienie postępowania dyscyplinarnego wobec załogi. Jak powiedział rzecznik Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz, będzie ono toczyć się niezależnie od prac prokuratury. Decyzja o wszczęciu postępowania należy do przełożonego dyscyplinarnego.

Reklama

Jak-40 z dziennikarzami na pokładzie wylądował w Smoleńsku na kilkadziesiąt minut przed katastrofą polskiego Tu-154M. W chwili lądowania warunki na lotnisku były już bardzo trudne. Stenogramy rozmów świadczą, że kontrolerzy nie widzieli samolotu i zamierzali go skierować na drugi krąg. Gdy wylądował, wyczyn pilota skwitowali krótko: "zuch" - wynika ze stenogramów opublikowanych przez MAK.



Reklama

O tym, że kontrolerzy rozważali skierowanie Jaka na drugi krąg, świadczy też zapis rozmowy telefonicznej pomiędzy płk Mikołajem Krasnokutskim (zastępca dowódcy jednostki z Tweru, który był w wieży-PAP) a jego przełożonym - generałem Sypko: "(...) No, normalnie on podszedł. Ja myślę, że tam sprzęt mają, no taki samolot niezły, no w zasadzie normalnie podszedł, dobrą robotę zrobili. Ja, szczerze myślałem, na drugi krąg".

Załoga Jaka poprosiła o pozwolenie na podejście, na co dostała zgodę z wieży. W momencie lądowania, kierownik lotu Paweł Plusnin stwierdził: "Nie widać, póki co nie widzę". Kilka sekund później, zdenerwowany pytał: "Gdzie, gdzie? Obserwujcie pas, wyżej!". Na stenogramie zapisała się też wypowiedź niezidentyfikowanej osoby - "K...a, trzeba odejście". Następnie Plusnin wydał polecenie: "Odejście na drugi". Po dwóch niezrozumiałych wypowiedziach, kierownik lotu stwierdza: "Wylądował. Papa Lima three one, po zatrzymaniu na 180, zuch".

Po wylądowaniu Jaka i odprawieniu na inne lotnisko rosyjskiego Iła, który miał lądować po polskim Jaku, Plusnin, w rozmowie z niezidentyfikowaną osobą, stwierdził: "Główne centrum powiadomione, że my nie mamy pogody. I oni sami zdecydują. Być może od razu na Wnukowo odejdzie". Problem pogody poruszony jest też w stenogramach, gdy kierownik lotu rozmawia z przelatującym nad lotniskiem samolotem rejsowym Transaero 331. Załodze relacjonuje, że widoczność na lotnisku jest nie większa niż 400 metrów i informuje, że "warunków dla przyjmowania samolotów nie ma".

Załoga samolotu Jak-40, który zdążył już wylądować w Smoleńsku, informowała pilotów Tu-154M o bardzo trudnych warunkach do lądowania. "Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to p..a tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej 50 metrów, grubo" - takie słowa jednego z pilotów Jaka-40 widnieją w ujawnionym stenogramie z zapisem rozmów utrwalonych na rejestratorze pokładowym z kokpitu Tupolewa.

Później załoga Jaka informowała załogę Tu-154M, że udało jej się wylądować "w ostatniej chwili". "No, natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować, jak najbardziej. Dwa APM-y (reflektory systemu lądowania - PAP) są, bramkę zrobili, tak że możecie spróbować, ale... Jeżeli wam się nie uda za drugim razem, to proponuję wam lecieć na przykład do Moskwy, albo gdzieś" - mówił członek załogi Jaka.

Ze stenogramów nagrań rozmów kontrolerów, którzy przebywali na wieży w Smoleńsku, wynika, że na płycie lotniska, tuż po wylądowaniu Jaka-40, doszło do zamieszania. Gdy kontrolerzy sprowadzali rosyjskiego Iła, kierownik lotu, zwracając uwagę na Jaka-40, zapytał: "No co, dokąd on kołuje?" po czym polecił "Patrz, jeśli będzie w lewo... niech będzie po lewej (niezrozumiałe)". Kilka sekund później zdenerwowany mówi: "Ja ten raz, cholera go wie, mówisz mu w prawo, on w lewo pójdzie... dziesięć razy powiedziałem, jedź prosto". Wtedy do rozmowy włączył się płk Nikołaj Krasnokutski: "Po polsku mówi?". Plusnin stwierdził, że załoga mówi "i po rosyjsku, i po angielsku". Chwilę później pada kolejna nerwowa wypowiedź Krasnokutskiego: "Dokąd on, k...a, jedzie, dokąd on chce?". "Prosto, a dokąd" - odpowiada kierownik lotu. "No ja nie rozumiem, jak to, on co nie rozumie na 180?" - dodaje Krasnokutski.



Także w piątek NPW poinformowała, że dotychczas prokuratura wojskowa dokonała już 25 wyłączeń wątków ze śledztwa smoleńskiego dotyczących "przecieków" i ujawnienia materiałów z tego postępowania. "To jedyne procesowe narzędzie, jakim dysponuje prokuratura wojskowa w świetle występujących tzw. 'przecieków', i z którego korzysta. Postępowania karne we wszystkich tych sprawach trwają" - zaznaczył Rzepa.

"W toku śledztwa czynimy bowiem wszelkie starania, by opinia publiczna otrzymała informacje rzetelne, sprawdzone i obiektywne" - zapewnił prokurator. Podkreślił jednocześnie, że "brak jest jakichkolwiek podstaw do pomawiania prokuratury wojskowej, zwłaszcza w odniesieniu do jej działania w przypadkach zaistnienia tzw. 'przecieków'".

Zdecydowana większość spraw "przecieków" do mediów informacji ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Jej rzeczniczka prok. Monika Lewandowska powiedziała PAP, że wszystkie te śledztwa toczą się "w sprawie", a nie przeciwko komukolwiek. Przesłuchiwani są świadkowie. Niektóre sprawy prokuratura połączyła, kierując się tzw. ekonomiką procesową.

Podstawą tych śledztw jest artykuł Kodeksu karnego, który za "rozpowszechnianie publiczne bez zezwolenia prokuratora wiadomości z postępowania przygotowawczego zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym" przewiduje grzywnę, karę ograniczenia wolności albo do 2 lat więzienia.