Do zabójstwa doszło 17 sierpnia 2008 r. w Wymysłowie w powiecie będzińskim. Następnego dnia ciało Lecha F. znalazł grzybiarz. Ofiara przed śmiercią została skrępowana i pobita. Z przeprowadzonej sekcji zwłok wynikało, że F. zmarł na skutek wykrwawienia po ranach zadanych ostrym narzędziem, przypuszczalnie nożem.

Reklama

Poza byłym prezydentem na ławie oskarżonych zasiadło czterech mężczyzn, którzy mieli brać udział w zbrodni lub pomóc w przestępstwie. We wtorek sąd przesłuchuje Mariusza F.

Ten oskarżony nie przyznał się do winy, odmówił złożenia wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Z protokołów jego przesłuchania w śledztwie wynika, że razem z pozostałymi oskarżonymi był w lesie w Wymysłowie, by - jak sam twierdzi - zastraszyć wskazanego mężczyznę. Dostał za to później tysiąc złotych.

F. przyznał, że razem z kompanami napadł na przyprowadzonego przez prezydenta do lasu mężczyznę. Według niego ofiara została skrępowana, ale nie była bita. Później napadnięty miał być zostawiony w lesie sam na sam z Jerzym G., choć według wcześniejszych ustaleń ofiara miała zostać zawieziona do jakiejś szopy.

Reklama

"O tym, że ten młody pan nie żyje, dowiedziałem się w więzieniu" - twierdził w śledztwie Mariusz F. We wtorek podtrzymał swe wcześniejsze wyjaśnienia.

Na poprzedniej rozprawie przesłuchiwany był Tomasz L., który jako jedyny odpowiada w procesie z wolnej stopy - za pomoc w pozbawieniu wolności mężczyzny, który później został zabity. Według oskarżenia, zawiózł sprawców na miejsce ustalone z G., ale w samej zbrodni nie uczestniczył. Tomasz L. oświadczył, że przyznaje się do winy.

To dzięki L., mechanikowi z Bytomia, udało się rozwikłać sprawę. Według oskarżenia był on pośrednikiem pomiędzy Jerzym G. a bandytami, którym zlecono porwanie Lecha F. Z jego wyjaśnień wynika, że Jerzy G. postanowił uprowadzić Lecha F. i zmusić go do podpisania dokumentów, w których zwolniłby G. z konieczności spłaty długu.

Reklama

Były prezydent Zabrza został zatrzymany i aresztowany w listopadzie 2009 r. Zdaniem prokuratury motywem zbrodni były nieporozumienia na tle finansowym. Jerzy G. pożyczył od Lecha F. 246 tys. zł. Z odsetkami miał mu zwrócić około 800 tys. zł. Oddanie takiej kwoty oznaczałoby dla G. bankructwo, motywem zbrodni był strach przed utratą życiowego dorobku - mówią prokuratorzy.

Jerzy G. był prezydentem Zabrza w latach 2002-2006 z ramienia SLD. To nie pierwsza sprawa, w której usłyszał zarzuty - choć nigdy wcześniej nie były one tak poważne. Jego kłopoty zaczęły się od pożyczek, zaciągniętych zanim jeszcze zaczął rządzić Zabrzem.



Lech F. - syn byłej wspólniczki Jerzego G. - zarzucał prezydentowi, że pożyczał od niego pieniądze dwukrotnie: 20 tys. i 246 tys. zł. Tej drugiej kwoty G., jak mówił, nigdy nie oddał. F. wytoczył politykowi proces cywilny.

Prezydent bronił się, wytaczając Lechowi F. sprawę o próbę wyłudzenia pieniędzy, których - jak twierdził - w rzeczywistości nigdy nie pożyczał. F. w odpowiedzi przedstawił podpisane przez prezydenta umowy. G. wyjaśniał, że umowy podpisał in blanco, a druga pożyczka nie dotyczyła 246 tys., tylko dziesiątej części tej kwoty, do której F. miał dopisać trzecią cyfrę. Sprawę ostatecznie wygrał F.

Podczas procesu okazało się, że w latach 2003-2005 G. w swych zeznaniach majątkowych nie poinformował o żadnej z zaciągniętych pożyczek. Wyszło też na jaw, że 13 tys. zł pożyczył jeszcze od znanego zabrzańskiego kardiologa, Stanisława P., a od pożyczanych kwot nie uiszczał opłat skarbowych. Także w tej sprawie usłyszał zarzuty. Z kolei gliwicka prokuratura zarzuciła G. składanie fałszywych zeznań podczas wytoczonego Lechowi F. procesu.