Jak poinformował dziennikarzy w sobotę podczas konferencji prasowej Wiesław Bilski z Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu, która prowadzi śledztwo mężczyźni: Adam K. i Mikołaj G. są podejrzani o sprowadzenie zagrożenia dla ludzi i mienia w celu osiągnięcia korzyści materialnej - domagali się od zarządu Ikea 6 mln euro oraz wymuszenie rozbójniczego. Grozi im za to do 10 lat więzienia.

Reklama

"Na tym etapie śledztwa nie mogę powiedzieć, czy mężczyźni przyznają się do zarzucanych im czynów. Złożyli natomiast obszerne wyjaśnienia, z których wynika, że bardzo potrzebowali pieniędzy i wpadli na taki przestępczy pomysł" - mówił Bilski. Dodał, że wyklucza, iż zatrzymani przestępcy działali w większej grupie.

Jak wynika z ustaleń policji Mikołaj G. był już wcześniej notowany za przestępstwa narkotykowe. Natomiast Adam K. pracował jako menadżer w kilku dużych korporacjach, znał kilka języków. Obaj pochodzą z Gdyni.

Obecny na konferencji prasowej komendant główny policji gen. Andrzej Matejuk wyjaśnił, że mężczyźni starali się działać w państwach oddalonych od Polski, aby wybuchów nie dało się powiązać z naszym krajem i tym samym nimi samymi.

Reklama

Komendant dodał, że sprawcy byli dobrze przygotowali. Prawdopodobnie bomby konstruowali w kraju, w którym chcieli ją podłożyć. Używali masek lateksowych i peruk, aby nie można ich było zidentyfikować. Prawdopodobnie też za każdym razem wspólnie podkładali ładunki wybuchowe. Po pierwszych czterech detonacjach nie kontaktowali się ze sklepem, nie wysuwali żądań.

"Początkowo poszczególne państwa, w których dochodziło do wybuchów traktowały sprawę jako pojedyncze przypadki. Zwłaszcza, że po nich sprawcy nie kontaktowali się z Ikea, nie wysuwali żadnych roszczeń. Dopiero z czasem sprawy zostały połączone" - mówił Matejuk.

W ostatnim etapie w sprawę - opowiadał komendant - zaangażowane były policje wszystkich państw, w których doszło do wybuchów: Holandii, Belgii, Francji, Niemiec i Czech. "Sprawcy byli niezmiernie trudni do namierzenia, gdyż działali w całej Europie. Robili wszystko, aby nie zostawić polskiego śladu w miejscach przestępstwa. Korzystali z nowoczesnych technologii, pokonywali tysiące kilometrów i stosowali najróżniejsze metody kamuflażu, aby nie dać się złapać" - mówił generał.

Reklama



Ostatecznie mężczyźni po ostatnim wybuchu w Pradze 2 września skontaktowali się z zarządem Ikea w Szwecji i zażądali 6 mln euro okupu. Dzwonili z Dolnego Śląska. "Uprzedzili, że jeśli nie dostaną pieniędzy, to wybuchów będzie więcej, będą coraz silniejsze, a kwota okupu będzie rosła" - mówił Matejuk. Miesiąc później, 5 października, policji udało się zatrzymać przestępców w woj. kujawsko-pomorskim.

Mężczyźni od maja do września w kilku krajach europejskich m.in. Francji, Belgii, Niemczech i Czechach podkładali ładunki wybuchowe w sklepach Ikea. Początkowo ładunki były o niewielkiej sile rażenia. Z czasem dochodziło do eskalacji i wybuchy były coraz silniejsze. Przedostatni wybuch w Niemczech w Dreźnie - ranił niegroźnie kilka osób.

Prokurator Bilski zapowiedział, że polskie władze zwrócą się o pomoc prawną do krajów, w których doszło do wybuchów. "Musimy poznać okoliczności wszystkich przestępstw. Dowiedzieć się m.in. czy mężczyźni działali sami czy ktoś jeszcze im pomagał" - mówił Bilski. Prokuratur nie chciał wyjaśnić, na co były potrzebne przestępcom pieniądze.

PAP/EPA / POLISH POLICE HANDOUT