Śledczy pytali profesora Wiesława Biniendę o dane, według których stworzył on swą tezę, że katastrofa tupolewa nie była przypadkowa,a maszyna nie uderzyła w brzozę - wyjaśnia w Radiu ZET Andrzej Seremet. Ekspert zespołu Macierewicza nie odpowiedział jednak prokuratorom, mało tego, sam zażyczył sobie od prokuratorów danych, aby móc przeprowadzić swoje wyliczenia. Zdaniem Andrzeja Seremeta pojawia się podstawowe pytanie: jakimi danymi posługiwał się prof. Binienda, stawiając tak kategorycznie swoją tezę. Przecież sam w nią wątpi.

Reklama

Prokurator generalny wyjaśnia też, dlaczego nie doszło do spotkania między śledczymi a naukowcem. To prof. Binienda nie chce spotkać się z prokuraturą, mnożąc przeszkody oraz stawiając oczekiwania, które stawiałyby go ponad prawem i lokowałyby go w roli osoby o specjalnym znaczeniu - wyjaśnia Monice Olejnik Seremet. Prokuratura uczyła wszystko, a nawet więcej, aby spotkać się z profesorem Biniendą - dodaje.

Obecnie pan profesor oczekuje, że prokurator przyjedzie do Stanów Zjednoczonych i tam go będzie słuchał. Sądzę, że to jest trochę niepoważne – uważa prokurator generalny. Według niego, śledczy poszli na rękę Biniendzie, ten tymczasem zmienił reguły gry. Prokuratura przystała na jego warunek, aby spotkanie odbyło się w ambasadzie USA w obecności konsula, ale gdy rzecz była już właściwie umówiona pan profesor zmienił te warunki i rolę jego adwokata przejął zespół parlamentarny pana posła Macierewicza. Zaproponowano, żeby to spotkanie odbyło się w obecności zespołu, na co prokuratorzy nie przystali, bo nie chcieli słuchać Zespołu, ale prof. Biniendy - wyjaśnił.