Ekspertyza wykonana została na podstawie zdjęć satelitarnych miejsca zderzenia z ziemią. Ile terenu zostało spalone poprzez wybuch paliwa, nie możemy unikać tego słowa - mówi Monice Olejnik doktor Maciej Lasek. Materiał, na który powołuje się poseł Macierewicz, dotyczy miejsca zderzenia z ziemią, czyli tego obszaru, na którym samolot po zderzeniu z ziemią został i się zapalił. Tego dotyczyła ta ekspertyza - tłumaczył w Radiu ZET były członek komisji Millera.

Reklama

Jego zdaniem tę ekspertyzę komisja znała od samego początku obrad. Wykorzystano ją też do przygotowania raportu. Pracowali na niej nasi specjaliści, którzy byli na miejscu wypadku. Oni ocenili na podstawie tej ekspertyzy, czy ślady zabezpieczone na miejscu wypadku odpowiadają temu co zostało opracowane na podstawie zdjęć satelitarnych - dodaje przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Były członek komisji Millera twierdzi też, że nie znaleziono dowodów na wybuch. Jeżeli jest wybuch, to nie ma trotylu. Jeżeli jest trotyl, to nie było wybuchu, bo co wtedy wybuchło? - mówi Monice Olejnik. Powołuje się na dane z rejestratorów. Wybuch nie może nastąpić w ciągu mniej niż jednej czwartej sekundy, tak, że ciśnienie wzrosło i spadło do poprzedniej wartości. Zapis jest ciągły, a elementy, które oglądali nasi koledzy na żadne charakterystyczne towarzyszące wybuchowi - twierdzi.

Podtrzymuje też tezę o zderzeniu się maszyny z brzozą. Wszystkie dowody wskazują na to, że ten samolot zderzył się z brzozą. Były w nią wbite szczątki samolotu, pod nią leżały elementy samolotu, które od niego odpadły po kolizji - mówił w Radiu ZET. Przyznał jednak, że nie pobrano próbek z poszycia samolotu. Nie, oglądali charakter przełomów, oceniali charakter niszczenia konstrukcji po zderzeniu z ziemią oraz o to, jak ta ostatnia trajektoria lotu została odwzorowana na uszkodzeniach drzewostanu, który znajdował się przed lotniskiem w Smoleńsku - stwierdził.

Reklama

Doktor Lasek zapewnia też, że nie wystąpi w telewizyjnej debacie z ekspertami Macierewicza. To będzie przypominało grę w szachy z gołębiem - mówi. Eksperci porozumiewają się nie przez media, ale przez dyskusję. (...) Być może najpierw podyskutujemy i dojdziemy do wspólnych wniosków, wtedy będziemy mogli przedstawić wspólne oświadczenie. Na tym powinno polegać informowanie, a nie na tym, kto głośniej krzyczy - dodaje. Zapewnia też, że byłby w stanie przekonać do swej tezy profesora Biniendę.

Na pewno jednak nie wyobraża sobie dyskusji z Antonim Macierewiczem. To jest mistrz w swojej klasie, jeśli chodzi o budowanie wypowiedzi. Czy ktoś, kto będzie tego słuchał, to czy przyjmie chłodny fakt eksperta, wypowiedziany technicznym, często niezrozumiałym językiem, czy coś, co by chciał usłyszeć, bo dobrze się słucha? - wyjaśnia.