Nie przepadam za ekologami. Powód? Most na Narwi w Żółtkach na Białostocczyźnie. Wyremontowana pięć lat temu za 10 mln zł przeprawa jest według ekologów za niska – od ziemi do podstawy mostu są 4 metry, a powinno być 5. Takie są normy. Dlatego organizacje ekologiczne domagają się podwyższenia konstrukcji, by łosie mogły pod nią przechodzić. I choć nikt nie widział 4-metrowych łosi, wygląda na to, że protest będzie skuteczny i drogowcy za kolejne miliony most podniosą. Dlaczego nie wybiorą pod nim metra ziemi, by wysokość się zgadzała, a cała operacja kosztowała grosze? Ale ja się nie znam, ja tylko się dziwię.
Także wtedy, gdy słyszę, jak ekolodzy walczą o los zwierząt. Pluszowych. Zażądali, by Ikea wycofała ze sprzedaży pacynki, bo ich cyrkowy strój fatalnie wpływa na dzieci. Zabawki w kształcie zwierzaków wychodzących z kapelusza czy małpki w uniformie mogą zniszczyć morale najmłodszych i utrwalić w ich umysłach przekonanie, że trzymanie zwierząt w niewoli to niezła zabawa. Ikea zapewnia, że uwagi ekologów weźmie pod uwagę przy projektowaniu nowych pluszaków. A pistolety na wodę w lany poniedziałek, a sklejanie modeli myśliwców, a akwaria? Ale ja się nie znam, ja się dziwię.
Także wtedy gdy czytam, że młoda dziewczyna wystawiła na Allegro stare pianino po dziadkach i przyszła do niej policja. Bo klawisze wykonane są z kości słoniowej, a obrót wyrobami pochodzącymi ze zwierząt wpisanych na listę CITES (zagrożonych wyginięciem) karany jest więzieniem do 5 lat. Ale ja się nie znam, ja się dziwię.
Nie można być idiotą po żadnej stronie – przestrzega przed zero-jedynkowym postrzeganiem rzeczywistości Marek Gajos, starosta powiatu wołowskiego na Dolnym Śląsku. Zestawianie pojedynczego losu ślimaka ze znaczeniem nowej drogi nie ma sensu, chyba że tracimy ten gatunek na zawsze. Bo ekologia to nie doktryna, tylko myślenie o tym, co możemy bezpowrotnie utracić. A przyroda nie należy do rzeczy, które można po prostu przesunąć - podkreśla.
Reklama
Akurat o stracie Marek Gajos wie dużo. Jego region dotkliwie odczuł katastrofalną powódź w 1997 r. Teraz jest szansa, by ryzyko kolejnego kataklizmu ograniczyć do minimum. Z pomocą organizacji ekologicznej WWF udało się doprowadzić do powstania finansowanego przez UE projektu, który ma ujarzmić Odrę. Zaraz po powodzi chciano podnosić wały – opowiada Piotr Nieznański, szef działu ochrony przyrody WWF. Ale wałów podnosić się wiecznie nie da. Przez 6 lat zbieraliśmy doświadczenia z innych państw, m.in. z Niemiec, gdzie w latach 90. powodzie na Renie trzykrotnie siały spustoszenie. Uregulowanie biegu rzeki tylko potęguje siłę powodzi i przenosi katastrofę niżej. Ratunkiem jest oddanie rzece przestrzeni: tworzenie suchych zbiorników retencyjnych i niezabudowanych terenów zalewowych – tłumaczy.
Reklama
Początkowo pomysły działaczy WWF były wyśmiewane. Nie zważaliśmy na to, tylko pokazywaliśmy władzom alternatywne rozwiązania. Stworzyliśmy mapy terenów zalewowych dla Odry w Niemczech, Czechach oraz Polsce. Wskazaliśmy, gdzie można odzyskiwać naturalną retencję z korzyścią dla ludzi i środowiska. Od 2000 r. mapy przekazywaliśmy zagrożonym gminom w dolinie Odry, aż 60 proc. z nich deklaruje, że korzysta z nich przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych. Udało się nam uruchomić projekt odsunięcia obwałowań w dolinie Odry wart prawie 50 mln zł. To już nie atrakcyjna medialnie akcja, tylko poważne przedsięwzięcie chroniące ludzi – zauważa działacz WWF.
Zdania w sprawie ochrony przyrody są i będą podzielone. Ale jeśli inwestycja przyniesie efekt, sprawi, że nigdy już nas nie zaleje, to nie jest ważne, że się więcej w to włoży, niż wyjmie. Można się sprzeczać, kłócić, ale trzeba szukać sensu we wszystkim, co robimy. A każda praca nadaje życiu wartość. Idiotycznym podejściem jest oczekiwanie, by ten sens za każdym razem udowadniać – mówi z naciskiem Marek Gajos. Zastrzega, że sam ekodziałaczem nie jest, ale być nie musi, bo odpowiedzialność za przyszłe pokolenia jest obowiązkiem nas wszystkich.

Woda już nie powoduje kalectwa

Zawsze naszym celem są zmiany systemowe. Akcje bezpośrednie wyglądają na oderwane od rzeczywistości, ale dzięki temu przebijamy się do mediów i mamy szansę skupienia jak największej uwagi opinii publicznej na danym problemie – mówi rzeczniczka Greenpeace Katarzyna Guzek. To, co w Europie jest standardem, u nas zaczyna dopiero kiełkować. Zaczynamy być postrzegani jako partnerzy do rozmowy. Nasi specjaliści znają unijne prawo, pomagają dostosować nasze przepisy do obowiązujących w Unii. To proces, który trwa i jest najbardziej dla nas istotny, ale nie jest atrakcyjny dla mediów. Gdy napotykamy trudności, niezrozumienie ze strony np. lokalnych władz, i organizujemy akcję bezpośrednią, to wtedy jest o nas głośno. Ale nie to jest podstawą naszej działalności, choć pewnie to tak wygląda z boku – zauważa.
Medialne zainteresowanie to jednak za mało, by zmienić sposób myślenia.
Często ludzie rozumiejący konieczność zmiany nie mają na nią pieniędzy. Dlatego walczymy o to, aby na ochronę środowiska przeznaczano odpowiednie finanse. I coraz częściej takie środki są dostępne dla osób indywidualnych. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska dotuje budowę pasywnych domów - droższych od zwykłych, ale za to energooszczędnych, dzięki którym niższe są zarówno emisje szkodliwych gazów cieplarnianych, jak i rachunki za ogrzewanie, czyli korzyść odnoszą i człowiek, i środowisko. Taka dotacja to 50 tys. zł, więc biorąc pod uwagę znacznie mniejsze koszty ogrzewania, to opłacalna inwestycja – mówi Piotr Nieznański z WWF.
Taka strategia przynosi efekty. I nie chodzi tu tylko o mniejsze rachunki Jana Kowalskiego. W latach 70. roczna emisja pyłów w Krakowie sięgała 180 tys. ton, do tego jeszcze ok. 200 tys. ton dwutlenku siarki. Dzisiaj wyziewy są ponad 10-krotnie mniejsze, choć nadal naukowcy porównują oddychanie krakowskim powietrzem do wypalenia pół paczki papierosów dziennie: władze miasta mozolnie pracują nad likwidacją przydomowych kotłowni węglowych.
Kiedyś znajomy pokazał mi dwa zdjęcia. Pierwsze było z Tokio. Obok lśniących samochodów szła grupka dzieci, z których każde miało na twarzy maskę przeciwpyłową. Na drugim podobna grupa dzieci kroczyła obok aut pokrytych szaroburym pyłem. Nie miały masek. To zdjęcie było z Krakowa – opowiada Edward Garścia, redaktor naczelny miesięcznika „Aura – Ochrona Środowiska”. Przyznaje, że Małopolska poczyniła milowy krok w ograniczeniu emisji trucizny z kominów, ale do tej beczki miodu dodaje zaraz łyżkę dziegciu. – Świadomość ekologiczna rośnie, montowane są filtry, elektrowniom i zakładom przykręcono śrubę. W efekcie zanieczyszczenie zmalało trzykrotnie. To wszystko prawda, ale w tym czasie upadł co trzeci trujący zakład. O tym się już tak chętnie nie mówi – zauważa.
Statystyki pokazują, że żyjemy w coraz czystszym kraju. Przez ostatnie 10 lat emisja dwutlenku siarki zmalała z 1511 tys. ton rocznie do 861 tys. Według GUS mniej emitujemy także dwutlenku węgla, amoniaku i pyłów. Całkowita emisja gazów cieplarnianych też spadła, najwięcej w latach 90. Podobnie znacznie lepsza jest sytuacja z odpadami – w porównaniu z 2000 r. produkujemy dziś ponad 10 proc. mniej śmieci. W efekcie badacze mogą cieszyć się z ponad 30-proc. spadku zanieczyszczeń odprowadzanych rzekami do Bałtyku. Bo stan rzek i jezior też się poprawił, choć wciąż jesteśmy w ogonie Europy.
Czy to zasługa ekologów? Można o tym dyskutować. Ale z pewnością wpływ za zmniejszenie zanieczyszczeń miały nasza akcesja do UE i przyjęcie dyrektyw – wodnej, ściekowej, azotanowej i Natury 2000. Wszystkie precyzyjnie określają, co i jak należy robić dla poprawy przyrody. I efekty są – zauważa Ewa Skupińska, redaktor naczelna miesięcznika „Gospodarka Wodna”.
Zaczęliśmy w domach oszczędzać wodę, w ciągu dwóch ostatnich lat o ponad 12 proc. A to ważne, bo wbrew pozorom jesteśmy krajem ubogim w jej zasoby. – Ekologia przemawia najbardziej do młodych pokoleń, do starszych rachunek ekonomiczny – uważa Skupińska. Podkreśla znaczącą poprawę jakości wody dostarczanej mieszkańcom. Ta płynąca z kieleckich kranów w niczym nie ustępuje wodom mineralnym. Nawet w Warszawie można już pić kranówkę bez ryzyka kalectwa i śmierci – uśmiecha się szefowa „Gospodarki Wodnej”.
Nasza woda spełnia wszelkie rygorystyczne normy. Na bieżąco ją badamy i gwarantuję, że jest bezpieczna do spożycia bez przegotowania. Nie ma ani brzydkiego zapachu chloru, jak to bywało wiele lat temu, ani żadnych zanieczyszczeń bakteriologicznych czy chemicznych – potwierdza Anna Olejnik, kierownik działu technologii wody w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji w Warszawie. To efekt nie tylko wieloletnich inwestycji w poprawę jakości wody. W ostatnich 10 latach zmniejszyliśmy prawie o połowę ilość nieoczyszczanych ścieków odprowadzonych prosto do rzek. Dyrektywa wodna nakłada obowiązek wybudowania do 2015 r. oczyszczalni we wszystkich miastach w Polsce liczących co najmniej 2 tys. mieszkańców.

Jednak obraz tych optymistycznych danych, dobry humor psuje Jacek Bożek, szef ekologicznej organizacji Klub Gaja. Woda to największy problem. Na południu kraju jej brakuje, latem zdarza się, że odkręcasz kran i nic nie leci. Ale Polacy nie zdają sobie sprawy z wagi problemu. Nawet moje dzieci jej nie oszczędzają. To wykształcone osoby, z dużą ekologiczną wiedzą, w końcu mają ojca specjalistę, ale i tak nie dałem rady ich przekonać. To jak przekonać innych? – zastanawia się. Na ciekawy sposób wpadł jego znajomy góral. Zimą prosi turystów, by oszczędzali wodę na kwaterze, bo inaczej zabraknie jej do zaśnieżania stoków. Działa.

Posypać głowy popiołem

U nas słabo jest zorganizowane społeczeństwo obywatelskie. Nie wierzymy rządowi, nie mamy autorytetów, nie ufamy nawet Kościołowi. Jeśli jakaś grupa społeczna chce coś zdziałać, ochronić, nie ma zrozumienia ze strony urzędników, nawet innych mieszkańców tego samego regionu. Wtedy pojawia się agresja. Często po obu stronach – zauważa ekolog.
Agresja ma jeden cel – pokonać inaczej myślących. Ale ekologów wystarczy ośmieszyć. By wykonać profesjonalną analizę wpływu inwestycji na środowisko, potrzeba milionów dolarów. Żeby ośmieszyć protestujących ekologów, wystarczą centy – opisuje obrazowo szef Klubu Gaja. W sprawie budowy szybkiej trasy przez dolinę Rospudy, która stała się symbolem ekologicznej walki, Klub Gaja zgłaszał uwagi przez 7 lat. Ale władze tylko wzruszały ramionami. A teraz po klęsce szukają winnych. I znalazły. Oczywiście nas – mówi Bożek. Przyznaje, że niektóre kampanie ekologiczne są nietrafione i łatwo wyłapać w nich absurdy. Ale jest przekonany, że wyśmiewanie zamiast rozmowy to strzelanie sobie w stopę.
Pytanie, jak mamy zadbać o przyszłość. Przykuwanie się łańcuchami do kominów albo protesty przeciwko pacynkom mnie nie przekonują. A gdy słyszę o zatrzymaniu przez ekologów budowy trasy ekspresowej S7 w rejonie Skarżyska-Kamiennej czy lotniska w Tykocinie, krew się we mnie burzy, a głowę rozsadzają demony przesady, że przez zielonych terrorystów nie dojadę w Góry Świętokrzyskie. I nie jestem sam z takimi myślami.
Przyrodę trzeba cenić, ale nie za wszelką cenę. Potrzebne jest racjonalne podejście zarówno ekologów, jak i urzędników. Jeśli jest coś cennego, to trzeba zastanowić się wspólnie, jak to ochronić. Pamiętając o tym, że człowiek też jest elementem środowiska – mówi Wiesław Kamieński, dyrektor departamentu polityki regionalnej Urzędu Marszałkowskiego Województwa Podlaskiego. Z nieczęsto spotykaną u urzędników szczerością przyznaje jednak, że przy opracowywaniu tykocińskiej inwestycji zabrakło pełnej współpracy z organizacjami ekologicznymi i zlekceważono zgłaszane przez nie uwagi. Obecnie podchodzimy do tego tematu zupełnie inaczej, współpracujemy z organizacjami środowiskowymi i poważnie traktujemy ich udział w procesie przygotowania inwestycji lotniskowej. Negatywne podejście się zmienia – zapewnia dyrektor Kamieński
Ale posypać głowę popiołem powinni też ekolodzy. Dyrektor zwraca uwagę, że blokada budowy obwodnicy Augustowa, słynnej trasy przez dolinę Rospudy, była nieuzasadniona i skutkuje nierozwiązanym problemem społecznym. Bo gdzie duży ruch, przejazdy TIR-ów przez miasto, tam dochodzi do poważnych wypadków i ludzkich tragedii. Ludzkie życie czy roślina – zostawia pytanie bez odpowiedzi dyrektor Kamieński.
Ostrzej podchodzi do ekoprotestów prezydent Skarżyska-Kamiennej. Odmawiam ekologom prawa do twierdzenia, że węzeł trasy S7 jest niepotrzebny. Skąd u nich takie autorytatywne stwierdzenia, skoro rada miasta uznała, że to pomoże w rozwoju miasta, w skomunikowaniu z parkiem logistycznym – pyta Roman Wojcieszek. I tłumaczy, że nowa droga to szansa dla Skarżyska, bo połączy ważne centrum kolejowe z siecią drogową. Czy ekolodzy znają się na urbanistyce? Studium rozwoju, oparte na nowej drodze i centrum kolejowym, opracowali nasi fachowcy. Gdy teraz słyszę, że projekt powinien być przygotowywany w systemie eksperckim, to jak mam to odebrać, jak nie wskazanie ekologów na ich ekspertów. Jeśli bym skorzystał z ich pomocy, to protestów może by nie było – zastanawia się prezydent Skarżyska.
Nam zależy na budowaniu dróg. Od 2006 r. zwracaliśmy uwagę na błędy w planowaniu trasy S7. To przez upór drogowców wiele lat zostało zmarnowanych, straciliśmy pieniądze i czas. Ale takie pojedyncze rzeczy zmieniają myślenie o systemie. Ten przykład może pokazać innym, jak budować zgodnie z przepisami – odpowiada Radosław Ślusarczyk, szef Stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, organizacji, która przyczyniła się do blokady S7. I dodaje, że gdyby urzędnicy działali dobrze, nie byłyby potrzebne organizacje ekologiczne. – Są inspekcje, kontrole, ale nawet jak urzędnikowi udowodni się błąd, nie ponosi konsekwencji za niekompetencję. Władze Skarżyska źle przygotowały inwestycję, co twierdziliśmy od początku i co ostatecznie uznał sąd, a teraz szukają winnego. Czas, by urzędnicy zaczęli traktować ekologów jak partnerów, bo jesteśmy profesjonalistami z zapleczem specjalistów, naukowców, mających doświadczenie z całego świata – wylicza Radosław Ślusarczyk. A na sugestie działania tylko dla pieniędzy odpowiada stanowczo. Nasze stowarzyszenie działa zgodnie z prawem. Korupcja zdarza się jednak w każdym środowisku. Trzeba ją ostro i zdecydowanie tępić. Patologie są zresztą po obu stronach, wystarczy spojrzeć na afery związane z budową autostrad. Ile tam pieniędzy zdefraudowano, ile nakradziono – zwraca uwagę Ślusarczyk. Gdy słyszę, że ekolodzy biorą łapówki w zamian za odstąpienie od protestów, zawsze pytam o konkretne nazwy organizacji, nazwiska i sumy. I jakoś tych nazw nikt nie wymienia – nie kryje irytacji Jacek Bożek.

Nie ma szansy na dogadanie

Pieniądze musimy zarabiać, aby nasza działalność miała sens. Nie da się być profesjonalistą ani korzystać z usług profesjonalistów, nie mając pieniędzy. Ale w tych sprawach akurat polski system jest dobry. Mamy środki z rządowych dotacji, z Unii, z pieniędzy podatników, chodzi o 1 proc. I jednocześnie wymagana jest od nas szczegółowa sprawozdawczość. Każda wydana złotówka musi być prawidłowo zaksięgowana. Nie mamy tajemnic, sprawdzano nas wielokrotnie – tłumaczy Radosław Ślusarczyk.
Ekolodzy by nie istnieli, gdyby nie protesty. To biznes. Może i ideologia jest u nich na pierwszym miejscu. Ale zaraz na drugim jest biznes – prezydenta Skarżyska nie przekonują zapewnienia ekologów. Wychowałem się tu. Sam zasadziłem kilkadziesiąt tysięcy drzew. Z ojcem chodziłem w te tereny, o które tak dziś walczą ekolodzy. Tych protestujących jeszcze nie było na świecie. Jestem głęboko przekonany, że inwestycja została przygotowana profesjonalnie i prawidłowo, a jeśli pojawiły się jakieś uchybienia, to czy człowiek nie jest wyżej niż motyl? – pyta Roman Wojcieszek.
Polska musi uporządkować prawo, by prawomocne decyzje nie mogły być blokowane. Zarzucam Unii, że kiedyś sami budowali sobie piękne drogi i całą infrastrukturę, nie zważając na ochronę przyrody, a teraz chcą u nas zrobić skansen – wytacza ciężkie działa prezydent Skarżyska. Dlatego będę walczył o węzeł. Pytanie, ilu ludzi zginie w czasie prawnych przepychanek z ekologami. Ile łosi wpadnie pod auta? A może kolej się wycofa, pomysł parku logistycznego upadnie i pozostanie zaorać pole. Tego chcą obrońcy przyrody? – pyta Roman Wojcieszek. Prezydent Skarżyska nie widzi szans na porozumienie dwóch stron konfliktu. – Filozoficzny dyskurs możemy prowadzić, ale tu potrzeba rozwiązań prawnych, które jasno i precyzyjnie określą, jaki jest kompromis między cywilizacyjnym rozwojem a jego konsekwencjami – kończy prezydent.
Oprócz stałej, jaką jest ogólnopolski brak wzajemnego zaufania, dochodzi tu jeszcze konflikt interesów – tłumaczy Janusz Czapiński, psycholog społeczny. – Inny interes ma inwestor, inny inspektor nadzoru, a jeszcze inny ekolog. Urzędnik nie ma wspólnego celu z ekologiem. On działa według prostej zasady: mało zrobić, szybko zrobić, a działacze tylko go wkurzają. Gdyby nadrzędnym celem była poprawa życia, nie było by kazusu lotniska w Modlinie. A tak wszędzie w tym kraju się sypie – nie pozostawia złudzeń.
Czy konflikt ten kiedyś się rozwiąże? A może wystarczy zacząć po prostu słuchać siebie nawzajem? Może i ja wtedy zrozumiem, że każda, nawet najszersza droga ma swój koniec w lasach, górach czy nad morzem. A gdy ich nie będzie, to po co mi ta droga...
Jak mamy zadbać o przyszłość? Przykuwanie się do kominów mnie nie przekonuje. A gdy słyszę o zatrzymaniu przez ekologów budowy trasy ekspresowej S7 czy lotniska w Tykocinie, wkurzam się na zielonych terrorystów. I w tej złości nie jestem sam