W zeszłym roku Wojewódzki Szpital Specjalistyczny im. bł. księdza Jerzego Popiełuszki świętował swoje 50-lecie. Były: impreza z udziałem lokalnych VIP-ów, występ chóru i rozdawanie dyplomów. Nowy dyrektor zapewniał, że w przyszłości o jego placówce będzie się mówić w samych superlatywach. Mylił się. Nie minęło pół roku, a placówka w oczach całej Polski stała się "szpitalem grozy".
Nie stała się, ale z niej zrobiono – poprawia dyrektor szpitala ds. medycznych Krzysztof Motyl. W szpitalu mówią jednym głosem: padliśmy ofiarą nagonki mediów.
Trudno im się dziwić. Po śmierci bliźniąt dramatyczne relacje ze szpitala nadawały praktycznie wszystkie stacje telewizyjne, a tabloidy pisały o lekarskiej mafii. Pytaniom nie było końca: Jak to możliwe, że dzieci zmarły tuż przed rozwiązaniem? Kto zawinił? Kto wykasował historię badań przeprowadzonych feralnego dnia z aparatów USG? A zadawali je nie tylko dziennikarze, ale także minister zdrowia, śledczy i kontrolerzy. Ale dyrekcja szpitala nie była w stanie udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi.

Jak NFZ lekarzy pomylił

Reklama
Sprawę bada Prokuratura Okręgowa we Włocławku. Z kontroli NFZ wynika, że na oddziale patologii ciąży było za mało położnych i sprzętu. Tyle że władze szpitala zarzuciły NFZ kłamstwo i poinformowały, że rozważają wytoczenie procesu NFZ, bo aparatów KTG na oddziale było sześć, a nie dwa, jak im zarzucił fundusz.
Reklama
Inne nieporozumienie ma związek z decyzją NFZ o obniżeniu referencyjności oddziału ginekologicznego z drugiego na pierwszy stopień. Tyle że fundusz podjął ją, bo... pomylił lekarzy. Zarzucił szpitalowi, że z powodu braków kadrowych wpisuje do grafiku na ginekologii neurochirurga nazwiskiem Grzyb. Tymczasem dyżury na ginekologii w rzeczywistości pełnił nie Grzyb, a Rzyb. Gdy sprawa wyszła na jaw, NFZ wycofał się z decyzji. Gdyby tego nie zrobił, szpital straciłby uprawnienia do leczenia ciąż skomplikowanych, zagrożonych, patologicznych, a oddział neonatologii de facto trzeba byłoby w środku zimy ewakuować. Fundusz nałożył jednak na szpital karę 1,7 mln zł. Dla placówki z budżetem rocznym w wysokości 90 mln zł to dużo. Szpital zamierza się odwołać, ale jeśli kara zostanie utrzymana, to trzeba będzie odłożyć zakup sprzętu, m.in. nowych aparatów KTG. Na pewno jednak nie zostaną wstrzymane prace remontowe w placówce.
Na razie nowoczesny pawilon z oddziałami dziecięcymi i wewnętrznym (i z lądowiskiem dla helikopterów na dachu) sąsiaduje z żywcem wyjętą z czasów Gomułki chirurgią – na korytarzach straszą połatane linoleum i porowate, szare ściany. – Jak to zobaczyłem pierwszy raz, to powiedziałem dyrekcji, że nawet koni w takich warunkach się nie powinno leczyć – mówi jeden z chirurgów. Ale wtedy usłyszał, że szpital ma inne priorytety. Jednak obecny wicedyrektor zapewnia, że pieniądze na remont są – instytucja dostała 200 mln zł z Kujawsko-Pomorskich Inwestycji Medycznych, a oddział chirurgiczny przejdzie modernizację w pierwszej kolejności.

Powoli udaje się odbudować kadrę

Po tragedii bliźniaków trzeba było znaleźć nowych lekarzy i ordynatora. W ciągu zaledwie kilku tygodni z oddziału odeszła połowa lekarzy. Nie wytrzymali presji albo nie chcieli pracować w napiętnowanym szpitalu. Ci, którzy zostali, przyznają, że afera będzie miała poważne konsekwencje. – Zaufanie do lekarzy spadło. Dziś zamiast symbolicznego koniaku można się spodziewać, że pacjent wyjmie dyktafon – żali się jeden z pracowników. W takiej atmosferze trudniej podjąć racjonalną decyzję. Liczba cesarek robionych „zapobiegawczo” już rośnie – dla świętego spokoju.

Lawina skarg

Sprawa bliźniaków ośmieliła innych pacjentów, którzy czują się skrzywdzeni przez włocławski szpital. – Zawsze mieliśmy sprawy o błędy lekarskie, ale nigdy aż tyle. Tylko w tym roku wpłynęło 11 spraw dotyczących błędów w tej konkretnej placówce – przyznaje Krzysztof Kwiatkowski, zastępca prokuratora z Prokuratury Rejonowej we Włocławku. Dodaje, że placówka nigdy nie miała dobrej prasy.
Najgłośniejsze historie pochodzą z lat 80. Wtedy – wskutek fatalnej pomyłki z lekami – doszło do śmierci sześciorga noworodków. – Nie da się uciec od błędów, ale lekarze zbyt często są przeświadczeni o swojej nieomylności. Gubi ich rutyna, żal pacjentów jest wówczas podwójny – mówi Kwiatkowski. On sam dwukrotnie został we Włocławku uratowany. Pierwszy raz – 53 lata temu. Był wcześniakiem, ważył 1 kg i mimo braku nowoczesnego sprzętu przeżył. Część ekipy oddziału ginekologicznego, której zawdzięcza życie, pracowała potem w otwartym 10 lat później szpitalu wojewódzkim. Drugi raz zdrowie Kwiatkowskiego uratowano tam w latach 70., gdy podczas młodzieńczych zabaw w młodego chemika oblał sobie twarz kwasem. Podobne relacje przekazują włocławianie. Nie brakuje historii zarówno z happy endem, jak i tych tragicznych.
Rocznie w szpitalu leczy się ponad 25 tys. pacjentów i rodzi się 1,5–1,6 tys. dzieci. W zeszłym roku zmarło ich pięcioro. – Wskaźnik umieralności okołoporodowej we Włocławku wynosi 3,7 promila, czyli dwa razy mniej niż średnia w kraju. To nie jest mordownia! – mówi Motyl. Ale tego już nikt nie poda na żółtym pasku.