- Dziwię się, że ta wypowiedź została odebrana w ten sposób. Wiem, że Ewa Kopacz dobrze zna sprawy ukraińskie – powiedział Tomasz Siemoniak w Radiu ZET, komentując burzę po wypowiedzi przyszłej premier na temat Ukrainy.

Reklama

Dodał, że wpływ na treść wypowiedzi Kopacz miała umowa z Ukrainą, w myśl której politycy mają publicznie nie dyskutować na temat pomocy wojskowej dla Ukrainy.

CZYTAJ WIĘCEJ: Pierwsza wpadka Kopacz? Twitter drwi: Gdy spotkam człowieka z nożem...>>>

Tomasz Siemoniak podkreślił, że wielokrotnie rozmawiał z Ewą Kopacz na temat pomocy wojskowej dla Ukrainy. - Pani premier postanowiła odpowiedzieć na to pytanie. Słuchałem tego na żywo, a potem, gdy usłyszałem o komentarzach, przeczytałem to jeszcze raz. Moim zdaniem to bardzo dobra wypowiedź o tym, że najważniejszy w tym wszystkim jest polski interes – mówił Siemoniak, który dziś otrzyma nominację na wicepremiera w rządzie Ewy Kopacz.

Reklama

Monika Olejnik pytała, czy w polskim interesie jest sprzedaż broni Ukrainie. - W piątek był minister obrony Ukrainy i na prośbę strony ukraińskiej, którą uważam za zasadną, umówiliśmy się, że nie będziemy się na ten temat wypowiadali. Rozmawiamy o tym, jak Polska i NATO mogą pomagać Ukrainie odpowiedział minister obrony.

– Sami Ukraińcy uznali, że lepiej na ten temat rozmawiać w zaciszu gabinetów, a nie chwalić się w mediach – wyjaśniał dzisiejszy „Gość Radia ZET”.

Siemoniak podkreślił, że polski przemysł zbrojeniowy jest zainteresowany sprzedażą broni na wschód. – Jest kilka produktów, które mogą być interesujące dla strony ukraińskiej. Nie ma ograniczeń, od lipca nie ma embarga na sprzedaż broni Ukrainie. Jeśli będzie chętna i gotowa do zakupu uzbrojenia w Polsce, to jest procedura. Myślę, że nasze zakłady nie marzą o niczym innym – mówił minister obrony w rozmowie z Moniką Olejnik.

Reklama

Siemoniak odpowiadał też na pytanie, co Polska robi, aby w jej przypadku niemożliwa była agresja przy użyciu nieoznakowanych oddziałów wojskowych, które nazywa się "zielonymi ludzikami". - NATO postanowiło się zająć „zielonymi ludzikami”. Wojsko polskie, straż graniczna i inne służby bardzo poważnie do takiej ewentualności się szykują – powiedział Tomasz Siemoniak.

Za najważniejszy czynnik wpływający na wyeliminowanie z użycia "zielonych ludzików", minister obrony uznał deklarację NATO o podciągnięciu użycia „zielonych ludzików” pod artykuł piąty, czyli atak na Sojusz, który zobowiązuje cały Pakt Północnoatlantycki do reakcji.

– Nie da się już grać taką kartą, jak „zielone ludzki”, uznając, że wtedy NATO będzie myślało, że to nie jest prawdziwa agresja. „Zielone ludziki” to jest zwykła agresja i zostało to nazwane po imieniu – mówił.

Minister obrony podkreślił, że w Polsce obawa przed „zielonymi ludzikami” jest większa niż gdzie indziej, nie tylko ze względu na bliskość Ukrainy, gdzie Krym został zajęty przez nieoznakowane oddziały rosyjskie. – Mając doświadczenia choćby 1939 r. i piątej kolumny, zawsze obawialiśmy tego rodzaju formy presji. Od początku tego roku, obserwując uważnie sytuację na Ukrainie, wyciągnęliśmy wiele wniosków, oczywiście jeśli chodzi o polskie warunki, one są zupełnie inne niż warunki wschodniej Ukrainy, o tym też trzeba pamiętać – mówił Siemoniak.

W rozmowie z Moniką Olejnik minister obrony narodowej odpowiedział na słowa Jarosława Kaczyńskiego, który powiedział, że Polska powinna za europejskie pieniądze podwoić liczbę żołnierży. – Mam inne zdanie. Dawno minęły czasy gdy, liczba żołnierzy decydowała. Dzisiaj decyduje ich jakość i to jakie rezerwy państwo jest w stanie zmobilizować w razie konfliktu – mówił Tomasz Siemoniak.