Piip-biip, piip-biip. – Serce rośnie, jak to słyszę – na bobasowatą twarz Zbigniewa Stonogi spływa błogi uśmiech. Każde piip-biip to pieniądze, które trafiają na konto stworzone specjalnie po to, aby internauci mogli dokonywać przelewów i kupować część długu Mariusza Sokołowskiego, rzecznika Komendy Głównej Policji. Za sylwestrowe balety w hotelu Senator w Dźwirzynie z 2010 r., za które oficer – zdaniem Stonogi (i dokumentów, jakie przedstawia) – nie zapłacił. Piip-biip, kwota rośnie, już jest ponad 13 tys. zł. choć dług wynosi zaledwie 4 tys. z kawałkiem. Za chwilę 18 tys. zł. Wszystko jest przekierowywane na konto domu dziecka w Turawie, do którego Zbigniew Stonoga ma sentyment. Żadnych innych sentymentów nie ma. – Tak, poszedłem na wojnę – przyznaje.
Tak, mszczę się i nie spocznę, aż nie zobaczę głów moich wrogów – mówi. Wrogowie to jego zdaniem „komuna”, czyli członkowie SLD z jego wierchuszką na czele. I jeszcze parę osób, które sprawiły, że Zbyszek z Ozimka, cudowne dziecko z biednej rodziny, które miało ambicję stać się kimś, dostał do odegrania rolę wyrzutka. Przestępcy, lokatora kilku zakładów karnych, w których spędził ponad trzy lata. Szemranego biznesmena, uczestniczącego w podejrzanych transakcjach. I wreszcie klauna, trybuna ludowego, który na dziesiątkach filmów opublikowanych na YouTubie rzuca mięsem, znieważa policjantów, odgraża się, szaleje... – Ale teraz już koniec z tym – zapowiada Stonoga. – Już się powygłupiałem, pokląłem. Teraz będę pokazywał tylko poważną twarz, oblicze właściwe człowiekowi, jakim faktycznie jestem – mówi. Twierdzi, że jest właśnie w trakcie sprzedaży wszystkich swoich biznesów. Już się nabiznesił, już zarobił. Teraz czas na działalność polityczną. Albo, jak kto woli, społeczną. Nie wie jeszcze, czy założy stowarzyszenie, czy partię. Jednak ma takie przekonanie wewnętrzne, że coś musi zrobić. Choć – obiecuje – sam kandydować na żadne stanowisko polityczne nie będzie.
Mam ambicję, aby pociągnąć za sobą ludzi, pokazać im drogę. Żeby nie musieli tkwić na kolanach, ale żeby zaczęli działać – oświadcza Stonoga. I kaszle. Twarz mu czerwienieje. Przeprasza. Tłumaczy, że jest nieco chory. Za cztery dni od naszej rozmowy leci do Berlina, żeby poddać się operacji resekcji nerki, w którą wdał się nowotwór. Po zabiegu pewnie będzie lepiej, bo teraz ma migotanie przedsionków serca, uderzenia adrenaliny, strasznie go to rozwala. Mimo to sięga po kolejnego papierosa. – Niech pan nie jara tyle, bo pana szlag trafi podczas tej naszej rozmowy – ostrzegam. Stonoga chowa papierosa, ale szybko go znów wyjmuje i zapala.
Spotykamy się w jednym z jego z komisów samochodowych – ten akurat jest w Warszawie przy ul. Modlińskiej. Dziewczyny z pobliskiej stacji benzynowej, kiedy pytam je o adres, rozjarzają się jak świąteczne choinki. – A, to pewnie o Zbyszka pani chodzi, to tutaj, za płotem. Proszę postawić sobie samochód i się przespacerować. Fajny gość z tego Zbyszka – zachwalają. W blaszaku komisu gabinet, w gabinecie biurko wielkości małego pola golfowego, fotele, kanapy w czarnej niby-skórze, palą się świeczki zapachowe, które mają zniwelować odór nikotyny, bo Stonoga pali jednego za drugim. I czaruje.
Reklama
Postawny, nieco przy kości, wysoki. I czarujący. W niczym nie przypomina faceta, który – spocony i czerwony na gębie – bluzga do kamery, sypie maciami i męskimi członkami, wygraża. Spokojny, zdystansowany, proponuje kawę/herbatę, ma wyprasowaną białą koszulę. I twarz, tę niesamowicie plastyczną twarz, która się zmienia podczas rozmowy. Raz jest obliczem skrzywdzonego dziecka, innym razem gębą rozbawionego łobuziaka, kolejnym razem – tragiczną maską zdesperowanego człowieka po przejściach. Czar Stonogi działa. Dlatego pisząc ten tekst, będę się starała zdystansować. Opierać na dokumentach. Niech one mówią. I ślady, które po sobie zostawił w sieci.
Reklama

Filmowy życiorys

Wmawia nam się na co dzień, że polskość i Polska to rzecz niemodna, a tymczasem to nasza najcudowniejsza i najpiękniejsza ojczyzna – na Marszu Niepodległości Stonoga wystąpił wobec rzesz małolatów, którzy zgromadzili się w centrum Warszawy. Mówił im o tym, że młodych wyganiają z kraju, ale że przyjdzie czas, kiedy prawdziwy prezydent Polski wystąpi przed tłumami i porwie je do boju. Były oklaski. Aplauz. Bóg, honor i ojczyzna. Porwał ich – bez ściemy. Stonoga miał swój występ na żywo przed tysiącami i okazał się skuteczny, choć ani razu nie zaklął. Tak samo jak jego wrzutki na YouTubie. Jak profil na Facebooku, gdzie zgromadził 209 288 fanów (informacja z 12 listopada, godz. 20). – Wystarczy, żeby każdy z moich fanów przekazał informację tylko dziesięciu osobom, mój kapitał społeczny jest pokaźny – zauważa Stonoga.
Urodził się w 1974 r. w Ozimku na Opolszczyźnie. Mama wychowywała dzieciaki, była ich piątka. Tata był problemowy, więc prosi, żeby o nim nie pisać. W domu było biednie, czasem nie mieli co jeść. W wywiadzie dla portalu Pressmix Zbigniew Stonoga wspomina, że kiedy jego siostra urodziła córeczkę, która zmarła zaraz po porodzie, nie było za co kupić trumny. Więc razem z matką poszli zbierać jagody do lasu, żeby zarobić na ostatnie pożegnanie. Dzieci z domu dziecka w Turawie, kiedy zobaczyły ich siedzących w rowie, przyniosły wodę, żeby mogli zaspokoić pragnienie. Dlatego Stonoga, odkąd zaczął tylko zarabiać, łoży na ten sierociniec. To historia niczym z hollywoodzkiego życiorysu ułożonego przez sztab piarowców, ale życie pisze różne niewiarygodne scenariusze. W każdym razie od lat śle pieniądze na dom w Turawie. Także te, które płyną od internautów kupujących od niego cząstki rzekomego długu rzecznika KGP, tam trafiają – co Stonoga dokumentuje, zamieszczając kopie przelewów w sieci.
Rozmawiamy. Toczy się opowieść o młodym Zbyszku, który pomógł sąsiadowi rozhulać sklep z elektroniką. A potem sam importował z Niemiec i Austrii części, podzespoły i kompletny sprzęt dla czołowych fabryk w kraju. Jest przełom lat 80. i 90. ubiegłego wieku, wyrastają kariery i imperia. Stonoga ma sieć sklepów RTV AGD, łatwo zarabia pieniądze. Wchodzi w interes poligraficzny – dużo się w Polsce dzieje, więc ulotki, plakaty – to jest interes. Jak sam opowiada, jego przygoda z wielkim biznesem i światem polityki zaczęła się w 1999 r., kiedy zaangażował się w przygotowanie wizyty Jana Pawła II w Polsce. Zasponsorował pomnik Droga Golgoty Narodu Polskiego w Radzyminie, poznał wtedy różnych ważnych ludzi, którzy go wciągnęli do ważnych spraw. Tak mu się w każdym razie wydawało. Bo choć, jak mówi, znalazł się w centrum, kilka razy na tej bytności stracił. Pierwsza sprawa – czyli interes z Piotrem Minkiewiczem, do tej pory poszukiwanym listem gończym asystentem wicepremiera Janusza Tomaszewskiego w rządzie AWS-UW. W 2000 r. zlecił Stonodze wydrukowanie plakatów dla kampanii PZU Życie, może ktoś pamięta: policjant z dzieckiem na przejściu drogowym. Podpisali umowy firma – firma, Stonoga wystawił fakturę pro forma. I okazało się, że takie plakaty już wiszą. I że PZU zapłaciło Minkiewiczowi. – Dzwonię do Minkiewicza, a on, że mam zamknąć mordę, bo jak nie, to nic już w życiu nie zdziałam (Stonoga odtwarza mi nagranie z tej rozmowy. Nagrywa wszystko, pewnie i nasze spotkanie).
Wtedy zawiadomił prokuraturę. I tak – jego zdaniem – się zaczęła afera z PZU Życie. Sprawa V Ds.23/01.
Zbigniew Stonoga wciąż jest w towarzystwie, wciąż bryluje, zarabia, bywa. Zna ludzi. I ludzie znają jego. Polska wciąż jest wschodnim Klondike, tutaj wciąż można zarabiać, pod warunkiem że zna się tego i owego. W 2002 r. Stonoga dostaje propozycję z Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (wtedy jeszcze są spółką Skarbu Państwa), żeby dostarczył sprzęt komputerowy, na który padły trzy przetargi, bo w sumie bazowej zamówienia nikt nie chciał się zmieścić. Budżet 2 mln 367 tys. zł jest za mały, żeby wszedł w niego poważny oferent. Zbigniew Stonoga wskakuje w interes, podpisuje aneks do umowy, że nie jest w stanie za tę cenę zabezpieczyć oryginałów części. Oferent zgadza się na części niemarkowe. Tymczasem ludzie, z którymi podpisywał umowę, zostają odwołani. I, jak twierdzi, szantażują go: będzie wypłata, jeśli przeleje na ich konta 300 tys. zł. Stonoga ponownie zawiadamia prokuraturę – o próbie wyłudzenia i szantażu. – Na tych dwóch sprawach straciłem 9,5 mln zł, z czego 3 mln zł nie było moje – opowiada. I puszcza nagrania ze spotkań, na których losy tych interesów się ważyły. – Zawsze pan nagrywa swoich rozmówców? – pytam. Stonoga nieco się spina. – A gdyby pani inwestowała dorobek swojego życia i jeszcze pieniądze przyjaciół, toby się pani nie zabezpieczała? – odpowiada pytaniem.

89 spraw

Kolejnym błędem Stonogi (który wówczas jednak jawił się jako złoty interes) jest wejście w windykację dłużników KFI Colloseum. Colloseum było funduszem inwestycyjnym, którego wierzytelność poręczał Skarb Państwa. Fundusz niby inwestował, skupywał zadłużenia od przedsiębiorstw, ale okazało się, że pieniądze przepadły. Dużo pieniędzy. Stonoga miał zwindykować kwotę 335 mln zł, za co miał dostać 30 proc. odzyskanej kwoty. Jest się o co bić, prawda?
W jaki sposób dorwał się pan do takiego kontraktu? – pytam. Zbigniew Stonoga jest absolwentem technikum elektromechanicznego, nie skończył prawa na UW, gdyż, jak sam mówi, był na ustawicznej dziekance, a prawo praktykował na własnych plecach. – Byłem znany w środowisku biznesowym, głównie ze skuteczności, znałem ludzi na salonach i przedsiębiorców, więc mnie wzięli do tej roboty – odpowiada. Jest rok 2002. Stonoga opowiada, że kiedy dostał papiery do windykacji, usiadł i się załamał. Żadnych faktur, jedyne materiały źródłowe to były kwity KW (kasa wyda), wyciągi bankowe i odcinki zrealizowanych czeków. Najmniejsza wypłata to było 200 tys. zł, reszta powyżej miliona. Beneficjentami były osoby ze świecznika – politycy wszystkich partii, sędziowie. A także oficerowie służb. A on był pełnym zapału gówniarzem. Chodził jak akwizytor i proponował: ma pan/pani 10 mln zł długu, proszę oddać 7 mln i zapomnimy o sprawie. W dwa miesiące zwindykował 171 mln zł. Sukces? Tak mu się wydawało. Był pracownikiem kancelarii Sejmu, odzyskiwał pieniądze dla budżetu. Załatwił sprawę elegancko, bez rozgłosu, w białych rękawiczkach. A do najznamienitszych dłużników w ogóle nie poszedł, to by nie miało sensu. – W nagrodę za swoją działalność dostałem zlecenie poselskie: wyjazd do Niemiec, gdzie niby to miałem napisać pracę na temat kultury i sztuki Hestii i województwa mazowieckiego. Szybko z niego wróciłem, bo okazało się, że jestem poszukiwany listem gończym. A w zasadzie kilkoma – wspomina.
Jeden dotyczył sprawy PZU Życie, gdzie z pokrzywdzonego stał się nagle podejrzanym: o poświadczenie nieprawdy w fakturze. Także w sprawie WSiP zmienił się jego status: zarzucono mu, iż zawyżył wartość kupionego dla wydawnictwa towaru. Szukano go także do sprawy „cukrowej”, gdzie miał wyłudzić 4,8 tys. zł od kontrahenta, który próbował mu zapłacić za cukier czekiem bez pokrycia. I jako pedofila z Dworca Centralnego. A także wielu innych. – 89 spraw w 89 miejscowościach – wylicza (potem się zrobi z tego 116 postępowań, m.in. o obrazę sądu). Stawił się w sądzie w Inowrocławiu, który wydał jeden z listów gończych. Po 11 godzinach przepychanek został wreszcie aresztowany – przyjechała policja z Warszawy, bo miejscowa nie chciała albo nie mogła. Jest lipiec 2004 r. Będzie siedział 3 lata i 4 miesiące. W transportach do sądów w całym kraju spędzi 203 dni. Zaliczy 10 (niektóre po kilka razy) aresztów śledczych. Wiele spraw jest od razu umarzanych, po dwóch latach nie bardzo już jest go za co trzymać „do śledztwa”. Ale znajduje się paragraf: nie spłacił karty kredytowej na kwotę niecałych 20 tys. zł. Za to dostaje wyrok: 3,5 roku – jako że zdaniem sądu działał w warunkach recydywy (7K305/01 Sąd Rejonowy dla m.st. Warszawy). – To nieprawda, ale instancje odwoławcze przyklepują wyrok, ten się uprawomocnia. Trafia do celi z oprychami, ale pisze im odwołania i różne pisma, więc jakoś daje radę w kryminale. Sobie też pisze: do RPO, do Prokuratury Generalnej – że nie jest recydywistą. Ale w więzieniu sami niewinni siedzą. – Kiedy merytoryczne pisma nie dają efektów, piszę do Zbigniewa Ziobry, wtedy ministra sprawiedliwości, a zaczynam od „Wy w k...wę j...ne złodzieje, zajmijcie się moją sprawą”. I Prokuratura Generalna wnosi kasację, rozpatrzoną na jego korzyść. 25 lipca 2005 r. Sąd Najwyższy uchyla wyrok do ponownego rozpoznania (potem zostanie uniewinniony). – To był wyrok z naruszeniem prawa, więc wnieśliśmy kasację, która została uwzględniona – mówi dziś Janusz Kaczmarek, który był w tym czasie prokuratorem krajowym. I dodaje, że departament postępowania sądowego był zszokowany, jak ktoś mógł go wydać. Ale Stonoga jeszcze przez 4 miesiące nie wychodzi z celi: ktoś zapomniał napisać wniosek o jego zwolnienie. Przychodzi dopiero 26 listopada 2006 r. – To niedługo rocznica, będzie pan świętował zwycięstwo? – pytam. Zbigniewowi Stonodze wilgotnieją oczy. Mówi, że wolałby nie pamiętać. – Ostatniego dnia mojego osadzenia odwiedziła mnie moja mama, 72-letnia. Po widzeniu poddano ją brutalnej kontroli osobistej. Doznała rozległego zawału serca i zmarła – opowiada. To wtedy zaprzysiągł zemstę. Za matkę. I za 4 mln zł długów, które miał, opuszczając więzienie.

Zemsta na oprawcach

Stonoga jeszcze siedzi, kiedy 26 października 2006 r. zostaje zrehabilitowany z trybuny sejmowej. W grudniu znów zostaje zatrudniony w strukturach Sejmu RP. Nie ukrywa, że jak może, mści się na swoich, jak ich nazywa – oprawcach. Legalnie, prawnymi metodami. Ale coraz bardziej ma dość świata polityki. W styczniu 2009 r. na opłatku dochodzi do awantury, rzuca legitymacją sejmową (i ciężkimi słowami). Postanawia wrócić do biznesu.
Na biurku sterty akt, ksero ciężko pracuje, bo Stonoga kopiuje dla mnie wyroki i postanowienia. Liczy: – Do dziś wydano wobec mnie 114 prawomocnych wyroków uniewinniających. Dwa kolejne uniewinnienia są jeszcze nieprawomocne. Za WSiP został uniewinniony dopiero w 2014 r. Tak samo za PZU. Za debet i pedofilię (w tej ostatniej sprawie jako Cygan Zdzisiek miał wykorzystać chłopca w hotelu w Opolu) w 2002 r. I jeszcze za udział w mafii paliwowej. I za to, że w nieustalonym miejscu i czasie pobił nieustaloną osobę. I że jako pracownik Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach zalegalizował samowolę budowlaną.
Jak można wykręcić tyle spraw jednej osobie, przecież do tego trzeba sztabu ludzi – pytam. Stonoga nie ma wątpliwości: jego wiedza o osobach biorących pieniądze z Colloseum była zagrożeniem dla prominentnych osób. Chcieli go więc spacyfikować. Sprawy kręcono w ten sposób, że jeden z oficerów wchodził nielegalnie do bazy teleinformatycznej policji i wyciągał dane: gdzie i kiedy Stonoga był, bo np. był kontrolowany. I zaraz w tym mieście znajdował się pokrzywdzony. – Tak się składa, że byli nimi najczęściej ludzie związani z lewicą albo osoby bliskie gangowi wołomińskiemu – nie ma wątpliwości. Chyba robię dziwną minę, bo kiwa głową: – Wiem, że mi pani nie wierzy. W to trudno uwierzyć, dlatego tak trudno było mi się ze swoją historią przebić. Ale 114 uniewinnień mówi chyba samo za siebie?

Pokora nie popłaca

Żeby była jasność: Stonoga nie jest aniołem w ludzkiej skórze, samą uciśnioną niewinnością. Ma na swoim koncie wyroki skazujące. Głównie za obrazę sądu, prokuratury, lżenie policji itp. Kiedy siedział, także łapał karę dyscyplinarną za karą. Ludzie, którzy go znają, mówią: wariat. Nie potrafi panować nad emocjami. On sam przyznaje, iż trudno mu utrzymać nerwy na wodzy. Choć niektóre z wyroków prowokował z rozmysłem. – Kiedy siedziałem i wożono mnie na sprawy po to, żeby skazać, a widziałem, że sąd jest do mnie uprzedzony, zaraz zaczynałem obrażać. „Ty ch...ju” – krzyczałem na sędziego. A potem donosiłem na siebie do prokuratury. Sędzia, jako pokrzywdzony, musiał zostać wyłączony ze sprawy. Kosztowny, ale skuteczny sposób na dochodzenie sprawiedliwości – mówi. Ma też wyrok (1,5 roku) za to, że polecił Andrzeja Leppera swojemu koledze, właścicielowi drukarni. Samoobrona wydrukowała tam legitymacje za 50 tys. zł i nie zapłaciła. Wobec Leppera sprawa została umorzona po jego śmierci. Stonoga czeka na rozprawę, bo SN przyjął kasacyjny wniosek.
Wyszło mu z rachunków, że obrażanie, krzyk, niestandardowe zachowania są skuteczniejsze niż bycie pokornym obywatelem. Bo takiego wszyscy kopią. Kiedy w 2012 r. kupił salony samochodowe w Lublinie i Zamościu, a skarbówka odmówiła mu prawa do zwrotu VAT (musiał zwolnić po tym 117 osób, bo popadł w długi), zrobił akcję z banerami „Wyp...ł nas Urząd Skarbowy Warszawa-Targówek. Dziękujemy ci, fiskusie” i od razu było o nim głośno. Potem zrobił kolejną awanturę: kiedy komornik pomyliła adresy i rozebrała – nie za jego długi – należącą do niego halę w Zamościu. I sprzedała. Kiedy prosił, żeby naprawiła pomyłkę, usłyszał: „A co mnie to obchodzi, pisz pan skargę”. Dopiero nagłośnienie sprawy w mediach przyniosło skutek: oddała pieniądze.
Ale akcja z filmem, na którym bluzgam na policjanta, nie była zrobiona z wyrachowaniem. Wszystko poszło na emocjach, na wielkim wkurwie – zapewnia Stonoga. Bo, jak tłumaczy, on od lat pomaga policjantom, zwłaszcza tym, którzy mają kłopoty prawne, gdyż zostali pomówieni przez przestępców. Opłaca prawników w kancelarii Leximus, którzy prowadzą im sprawy. A ten szczeniak nie dość, że wjechał na kogucie i zatarasował drogę do jego komisu, to poproszony o usunięcie się kazał się Stonodze pocałować w pompkę. Więc Stonoga się wściekł. Jak mówi, dobrze, że nie był wypity, bo pewnie by go pobił. Film w internecie zrobił furorę, Zbigniew Stonoga stał się idolem wszystkich tych, którzy mają powody, żeby nie lubić policji. Kochają go kibice, uwielbia gimbaza. Gorzej z policjantami, nawet tymi, którym pomógł. – To dobry człowiek, ale nie akceptuję jego metod działania – mówią. I proszą, żeby nie ujawniać nazwisk. Znajomość ze Zbigniewem Stonogą jest dziś kłopotliwa. Zwłaszcza że znalazł kolejnego wroga w policyjnym mundurze: Mariusza Sokołowskiego, rzecznika KGP. Wyciągnął i nagłośnił informację, że oficer nie zapłacił za swój sylwestrowy pobyt w hotelu Senator w Dźwirzynie na przełomie 2010 i 2011 r., gdzie bawił wraz z aktorem Tomaszem Karolakiem. Nagranie, na którym Stonoga zapowiada „Sokołowski, kupiłem dla ciebie smycz”, stało się kolejnym hitem w sieci. To zemsta za to, że po publikacji nagrania z bluzgania policjanta Sokołowski powiedział mediom, iż przeciwko Stonodze toczy się 29 spraw karnych, co jest nieprawdą – jak utrzymuje biznesmen. – Idę do sądu i będę walczył o dobre imię. Chcę, żeby Stonoga odpowiedział za zniesławienie i naruszenie dóbr osobistych – mówił w rozmowie z dziennik.pl Mariusz Sokołowski. Twierdzi, że był gościem Karolaka, swoje zobowiązania uregulował, a na wszystko ma dowody i świadków. Sprawa, jak to lubią mówić prokuratorzy, jest rozwojowa.
Na razie piip-biip, piip-biip – idą SMS-y o wpływających na konto Stonogi pieniądzach od internautów. A Stonoga wrzuca raz po raz wpisy i filmy do sieci. Ostatnio kupił fiata 125p malowanego w milicyjny radiowóz i jeździ nim po Warszawie. Dokąd dojedzie? Kolejny raz na ławę sądową czy na eksponowane miejsce w strukturach władzy? Wyprzedaje swoje biznesy. Ale rząd dusz, który dziś dzierży, może się okazać wirtualny we wszystkich tego słowa znaczeniach. Nap...cy na policję trybun ludowy jako poważny polityk może okazać się już nie tak atrakcyjny. Historia zna wiele takich przypadków.
Stonoga dopytuje, co o tym myślę. Chce wiedzieć, czy mnie przekonał. – Jeśli ktoś wchodzi w stado os, musi mieć świadomość, że zostanie pogryziony – odpowiadam. Tak samo jak ktoś, kto robi interesy na krawędzi biznesu, służb, polityki. Może się okazać mniejszym cwaniakiem niż ci, których chciałby ograć. – Jak zaczynałem, byłem młody i naiwny. Teraz zmądrzałem – zapewnia. 17 października obchodził 40. urodziny. Więc wszystkiego najlepszego.