29 maja żona 30-letniego żołnierza zamieszcza na Facebooku wpis: Kochani, z uwagi na chorobę mojego męża – ostrą białaczkę – (…) zwracam się do Was z prośbą o zarejestrowanie się w ośrodku dawców, w miejscu swojego zamieszkania lub jego okolicach. Obecnie jest rozpoczęta procedura poszukiwania dawcy dla męża, im więcej osób w bazie, tym szanse dla niego i innych oczekujących są większe. I zamieszcza link do Poltransplantu, polskiej instytucji podległej Ministerstwu Zdrowia.

Reklama

Machina akcji charytatywnej zostaje uruchomiona. Wspiera ją Beata Oczkowicz, była wiceminister obrony narodowej w rządzie Ewy Kopacz, polityk PSL. 6 lipca 2015 roku rozsyła do wszystkich jednostek wojskowych, w tym jednostek specjalnych, list z pieczęcią MON. Zachęca żołnierzy do zostania potencjalnymi dawcami szpiku i rejestrowania się w konkretnej firmie, właśnie w DKMS. Od lipca odbyły się 23 akcje, w czasie których w jednostkach wojskowych w całym kraju żołnierze zgłaszali się jako potencjalni dawcy szpiku.

List podsekretarz stanu MON Beaty Oczkowicz
pobierz plik

Czy pani sprawdziła przepisy, czy żołnierze Wojska Polskiego mogą przekazywać swoje dane personalne i genetyczne do jakiejś jednej wspólnej bazy?
W jakim sensie mnie pani pyta?

Czy przepisy zezwalają żołnierzom Wojska Polskiego na przekazywanie swoich danych genetycznych?
Sugeruje pani, że żołnierze nie mogą przekazywać swoich danych, nie mogą być dawcami szpiku, nie mogą decydować o sobie?

Reklama

Nie, chciałabym tylko wiedzieć, czy sprawdziła pani przepisy.
Nie, nie sprawdzałam. Uważałam, że jest to akcja pomocy żołnierzowi i ci co będą chcieli, to się w to włączą. Chodziło nie tyle o to, by to żołnierze stali się dawcami szpiku, ile mieszkańcy konkretnych miast.

Przecież pisała pani do żołnierzy: "Żołnierze to jedna wielka rodzina...".
Można to czytać dwojako. Uważam, że każdy żołnierz jest człowiekiem, chce oddać szpik, nie chce, to jego prywatna sprawa. Nie pisałam: żołnierze, weźcie w tym udział.

Reklama

Pismo z pani podpisem jest dość jednoznaczne.
Jeśli przepisy nie pozwalałyby na przekazywanie przez żołnierzy takich danych, to dowódca jednostki nie zorganizowałby takiej akcji.

Ale skoro wiceminister obrony narodowej nie sprawdził, jakie są przepisy, to myśli pani, że dowódcy poszczególnych jednostek sprawdzą?
Dowódcy jednostek znają przepisy.

Dlaczego ta akcja została zorganizowana z DKMS, a nie Ministerstwem Zdrowia i podległym mu Poltransplantem?
Nawet nie wiem, że istnieje taka instytucja.

Ale wiedziała pani, że istnieje prywatny DKMS, podała pani w liście nazwisko i numer telefonu przedstawiciela tej firmy.
DKMS był instytucją, która prowadziła akcję dla chorego żołnierza, więc tylko dlatego podałam te dane.

Czy pani wie, dokąd trafiły dane żołnierzy, którzy zarejestrowali się w DKMS?
Nie zajmowałam się sprawą danych. Moje pismo miało sprawić, żeby została zorganizowana taka akcja przez żołnierzy. Czy to jest negatywne?

Pani minister, pytam tylko o pani wiedzę na ten temat.
Czy w bazie jest zapisane, że to żołnierz?

Jeśli się rekrutuje wśród żołnierzy, to wiadomo, że rejestrują się żołnierze, np. w ambasadzie polskiej w Kosowie.
O tym w ogóle nie wiedziałam.

Ta rekrutacja była efektem pani apelu. Czy pani miała wiedzę, dokąd trafią dane żołnierzy?
Przede wszystkim nie miałam wiedzy, czy żołnierze wezmą udział w tej akcji. Każdy jest wolnym człowiekiem. Pani redaktor, zastanówcie się z innymi redaktorami, czy robicie dużo dobrego, czy dużo złego.

Dlaczego próbuje mnie pani obrażać?
Pani mnie pyta o jakieś dane wrażliwe, czy gdzieś wypłynęły, czy nie wypłynęły.

Nie. Pytam, gdzie znajdują się dane żołnierzy zrekrutowanych przez DKMS po pani apelu.
W bazie.

W jakiej bazie?
Wszystkie są w jednej bazie. Myślę, że pora zakończyć tę rozmowę. I proszę się zastanawiać nad tym, że najważniejsza jest pomoc żołnierzowi.

Pytałam o przepisy, a nie kwestie moralne.
Dziękuję za rozmowę, pani redaktor.

Cały tekst Magdaleny Rigamonti w elektronicznym wydaniu Magazynu DGP. CZYTAJ >>>