Park na warszawskim Mokotowie. Po alejkach krąży starszy pan ubrany na czarno, na plecach duży napis: ochrona. Odkąd zrobiło się cieplej, otoczone zielenią ławki cieszą się popularnością. Obok starszych pań i rodziców z dziećmi zajmują je miłośnicy płynów wyskokowych. W zależności od stopnia upojenia zachowują się bardziej lub mniej agresywnie. Zaczepiają przebiegającą w sportowym stroju dziewczynę: hej blondyna, zrobimy ci syna. Po dwóch godzinach biesiady idą dalej w miasto, zostawiając kolegę, którego zmorzył alkoholowy sen. Przed wyjściem z parku załatwiają swoje potrzeby, nie przejmując się przebiegającymi obok dziećmi. – Zrobiłby pan w końcu z tym porządek – mówi do ochroniarza wzburzona matka. – A co ja mogę? – pada szczera do bólu odpowiedź.
Duży plac budowy przy wylotówce z Warszawy. Dla okolicznych mieszkańców to droga na skróty do pobliskiego centrum handlowego. Wchodzą drogą dla ciężarówek, wychodzą dziurą w ogrodzeniu przy stojących rzędem przenośnych toaletach. Ochrona przymyka na to oko. Zresztą nie tylko na to. Pan w odblaskowej kamizelce wygrzewa się na krzesełku. Najwyraźniej uśpiły go dźwięki płynące z nastawionego na cały regulator radia.
Środa Śląska. Ochroniarz ze sklepu zauważył dwóch mężczyzn, którzy kradli towar z półek. Gdy zwrócił im uwagę, zaczęli zachowywać się agresywnie. W końcu uciekli. Ochroniarz rzucił się za nimi w pogoń. Dobiegł do pobliskiego przystanku busów i zasłabł. Mimo podjętej akcji reanimacyjnej zmarł.
Piękne miasto nad Odrą. Firma X dostała zlecenie na ochronę zabytkowych budynków. Okazało się, że do pracy zatrudniła bezdomnych, którym płaciła grubo poniżej 2 zł za godzinę. W strzeżonych ruinach brakowało podstawowych mediów. Teraz firma odpiera zarzuty, tłumacząc, że kontrola na obiekcie nie wykazała rażąco złych warunków pracy. Również urzędnicy z zarządu lokali komunalnych zapewniają, że przestrzegali niezbędnych procedur. Jedni i drudzy grożą konsekwencjami prawnymi wszystkim, którzy będą powielali nieprawdę.
Reklama
Nieprawdę? W środowisku wiadomo, że ta firma niejedno ma za uszami. Z wiarygodnego źródła dowiedziałem się, że jej pracownicy na innym obiekcie razem ze złodziejami złomu wywozili łupy z terenu wojskowego, który mieli ochraniać. Oczywiście sprawę przekazałem Żandarmerii Wojskowej – mówi Paweł Bilko z Polskiego Stowarzyszenia Pracowników Ochrony.
Reklama
Opisane sytuacje to tylko wierzchołek góry lodowej. Bo dziś w ochronie pracują nie tylko ludzie bez przeszkolenia, kondycji i starsi. Są firmy, które wręcz wyszukują osoby z orzeczonym pierwszym i drugim stopniem niepełnosprawności, również z epilepsją, zaburzeniami psychicznymi. To powoduje, że słowo „ochrona” w przypadku wielu agencji należy wziąć w cudzysłów.
Paweł Bilko wspomina swoją rozmowę z jednym z naczelników Centralnego Biura Śledczego Policji. Spytał oficera, kto jest pierwszy na miejscu zdarzenia w sytuacji kryzysowej, gdy dzieje się coś naprawdę złego. Patrol policji, który jest najbliżej, straż, karetka pogotowia – padały kolejne odpowiedzi. Bilko za każdym razem przecząco kręcił głową. W końcu nie wytrzymał: ochroniarze zatrudnieni przy danym obiekcie – to jest właściwa odpowiedź. Oni są pierwsi. Tylko co z tego?