Czas rozpocząć tę debatę. Naród powinien wypowiedzieć się, jakich kierunków ustrojowych w przyszłości chce, które prawa i wolności powinny być mocniej zaakcentowane - powiedział podczas święta Konstytucji 3 maja prezydent Andrzej Duda i zaskoczył tym wszystkich, również własne zaplecze polityczne. Skoro jest pan fanem referendum, to proszę nie zapominać o tym, którego domaga się naród – w sprawie reformy edukacji - głosy krytyki pojawiły się niemal od razu. Bo trudno oprzeć się wrażeniu, że referendum w naszym kraju jest dla polityków elementem bieżących rozgrywek.

Reklama

Premier Beata Szydło na antenie telewizji Trwam w grudniu 2015 r. zapewniała, że nie będzie rewolucji kosztem dzieci, a jeżeli będą takie oczekiwania, to zapytamy Polaków, czy chcą zmian. Dlatego że ani ja, ani moi ministrowie, nie boimy się głosów obywatelskich, nie boimy się inicjatyw obywatelskich, nie boimy się konsultacji społecznych. Te słowa wytknęli jej ostatnio rodzice, którzy zebrali 910 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum edukacyjne. Krótka pamięć?, Kłamała? - padały oskarżenia.

Politycy w kwestii wywiązywania się z obietnic składanych wyborcom cierpią rzeczywiście na wybiórczą amnezję. I to od lat. Poprzednia koalicja również nie wzięła pod uwagę obywatelskiego projektu w sprawie referendum dotyczącego zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Wniosek został odrzucony przez Sejm w pierwszym czytaniu. Wtedy główni aktorzy mieli inaczej ułożone role: premier Donald Tusk mówił, że już za późno, że konsultacje społeczne się odbyły, zmiany legislacyjne poszły za daleko, a opozycja wieściła rychłą śmierć demokracji. Referendum obywatelskie, inicjatywa społeczna – przez lata były to puste hasła. Władza deklarowała, że będzie się wsłuchiwać w głos ludu i na obietnicach się kończyło. Teraz jednak lud powiedział: sprawdzam.

To budzi się świadomość

Najpierw jest impuls. Myśl, która nie pozwala spokojnie usiedzieć w miejscu. Potem pojawia się determinacja, by doprowadzić sprawę do końca. Dorota Łoboda jest współtwórczynią ruchu „Rodzice przeciwko reformie edukacji”, ale jej działalność społeczna zaczęła się od marzeń o pikniku w szkole jednej z jej córek na warszawskim Żoliborzu. Takim, który zintegruje całe rodziny.

Reklama

Wiele osób mówiło, że porywa się z motyką na słońce. Bez pieniędzy na wynajęcie dmuchanego toru przeszkód, bez drogich atrakcji. Udało się, bo przekonała innych, że robią to dla siebie i swoich dzieci. W zeszłym roku po raz pierwszy zainicjowała wśród rodziców akcję zbierania wyprawek dla uczniów, którzy tego potrzebują. Myślała, że zgromadzą trochę kredek i zeszytów, a udało się skompletować 60 wypasionych tornistrów.

Kiedyś ludzie tylko wrzucali kartkę do urny. Teraz interesujemy się tym, co dzieje się wokół nas i gdy trzeba, wychodzimy na ulicę - mówi Dorota Łoboda. W działania na rzecz szkoły angażuje się od lat. Ostatnie są wyrazem buntu przeciwko takiemu stylowi sprawowania władzy, gdzie głos obywateli jest ignorowany. W podstawówce byłam przewodniczącą samorządu szkolnego. Mój tata działał w Solidarności. Patrzyłam na niego, uczyłam się - wspomina. Choćby tego, by głośno i bez obawy mówić, co się myśli. Dziś tę lekcję przekazuje córkom. Przed czarnym protestem malowałyśmy razem plakaty. Dziewczynki wchodzą w świat dorosłych na partnerskich warunkach, same wybierały hasła na transparent. Ostatnio: „Girl power!”.

Reklama

Nie ma jednego schematu postawy obywatelskiej. Można wyjść na ulicę, można protestować w mediach społecznościowych - mówi socjolog Anna Karaszewska. Jednego jest pewna: budzi się nasza świadomość. Kolejne tematy wydobywamy ze sfery tabu lub obojętności. To początek nieodwracalnego procesu. Potwierdzeniem tych słów są badania CBOS. Pokazują wyraźnie: zaangażowanie Polaków w protesty jest najwyższe od 28 lat i skalą przypomina to z 1988 r. Coraz chętniej włączamy się też w inicjatywy obywatelskie.

Anna Karaszewska powołuje się na Judith Butler, filozofkę i pisarkę. Jej zdaniem, gdy ludzie decydują się zademonstrować swoje opinie, zachodzi w nich nieodwracalna zmiana. Nigdy nie będą już tacy sami. Nawet jeśli ich protest w danym momencie nic nie da. Nawet jeśli raz przyjdą dziesiątki tysięcy osób, a kiedy indziej garstka. Dla budzenia się społeczeństwa obywatelskiego nie ma to większego znaczenia. Kropla drąży skałę - podkreśla socjolog.

Konstruktywna krytyka

Dorota Łoboda od miesięcy protestowała, chodziła na sejmowe posiedzenia komisji edukacji. Widziałam, jak głos mój i wielu innych osób jest kompletnie ignorowany - mówi. Nie poddała się nawet, gdy ustawę wprowadzającą reformę podpisał prezydent. Tym bardziej że rodzice z całej Polski patrzyli na nas, na Warszawę, i liczyli, że pociągniemy dalej sprawę. Postanowiliśmy zbierać podpisy pod wnioskiem o referendum, by pokazać, że nie jest nas garstka.

To jednak wymagało wyjścia na ulice. Dorota Łoboda trochę się obawiała: na ile facebookowe lajki i wirtualne głosy poparcia przełożą się na realne zaangażowanie. Ale w szkołach jej córek ludzie sami zaczęli się zgłaszać. Mówili: chcemy pomóc, przyniesiemy pełne listy. I dotrzymywali słowa. Fatalną zmianą, jaką wprowadza ta reforma, jest nieliczenie się z młodzieżą, która zewsząd słyszy, że jest w trudnym wieku, że jest patologią. W internecie wylewa się na nią wiadra hejtu. Nagle w ciągu pół roku zafundowano tym dzieciom huśtawkę i zamiast tonować emocje, tylko ich dołożono – mówi. Nie rozumie, dlaczego (poza stolicą) nie spytano gimnazjalistów o zdanie, a debaty trójstronne uczeń – rodzic – nauczyciel były fikcją.

Ona również padła ofiarą internetowego hejtu. Powstało kilka tekstów o tym, co robi, a pod nimi pojawiały się pełne nienawiści komentarze. Nie, o siebie się nie martwi. Bardziej boję się, jak zareagują dzieci, gdy przeczytają, co obcy ludzie wypisują o ich matce. No i boli mnie, gdy atak przypuszczają ludzie, z którymi znamy się od lat. Zapominają, że wcześniej też angażowałam się w życie szkoły, w radę rodziców – mówi. Ale takie sytuacje to rzadkość. Dużo częściej obce osoby zaczepiają ją na ulicy i mówią: popieramy was, działajcie dalej.