Jak po każdym tragicznym wydarzeniu, także i teraz zapowiadana jest poprawa funkcjonowania państwa. Tym razem rząd skupia się na systemie pomocy w wypłatach odszkodowań. MSWiA ogłosiło, że w szacowaniu strat profesjonalnych rzeczoznawców wspomogą inspektorzy budowlani oraz że wprowadzone zostaną jednolite, uproszczone formularze. Wszystko po to, by pieniądze do poszkodowanych trafiły jak najszybciej. Czy to jednak nie za mało, a państwo faktycznie zdało egzamin? Odpowiadamy na kluczowe pytania.

Reklama

1 Czy informacje o zagrożeniu trafiły do ludzi w odpowiednim czasie?

Są instytucje mające czuwać na bezpieczeństwem, są i specjalne systemy zawiadamiania. Tyle że nie do końca skuteczne. O potencjalnych zagrożeniach alarmuje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej (IMGW). Na bieżąco monitoruje zmiany pogodowe i informuje wojewódzkie centra zarządzania kryzysowego. Od nich informacje powinny iść do lokalnych władz, jednostek policji, straży pożarnej czy nadleśnictw.
I tak się stało. Ostrzeżenia dla województw kujawsko-pomorskiego i pomorskiego IMGW wydał 11 sierpnia, tuż przed godziną 14. Najgorsze nawałnice uderzyły w nocy z 11 na 12 sierpnia.
Tyle że były to ostrzeżenia ogólne, tzn. dotyczące całych województw, a nie wybranych, naprawdę zagrożonych miejsc (np. konkretnych powiatów). W efekcie ich siła informacyjna się rozmyła - ocenia Piotr Żurowski ze stowarzyszenia Łowcy Burz. Tłumaczy, że gdyby łańcuch odpowiedzialnych za ostrzeganie był szczelny, to do harcerzy w obozie w Suszku powinni jeszcze przed burzą przyjechać straż pożarna, policja i przedstawiciel nadleśnictwa, by dopilnować ewakuacji.
Reklama

2 System ostrzegania przed zagrożeniami nie jest skuteczny?

Od dwóch lat funkcjonuje specjalny Regionalny/Krajowy System Ostrzegania (RSO). Aplikacja, stworzona na zlecenie rządu, jest bezpłatna, działa na wszystkich systemach operacyjnych i ma informować o potencjalnych zagrożeniach i klęskach żywiołowych. Alerty z niej są także dostępne w kanałach TVP w naziemnej telewizji cyfrowej. W pierwszym półroczu tego roku w całym kraju w ramach RSO wygenerowano 6459 powiadomień, 1309 ostrzeżeń i osiem ostrzeżeń alarmowych.
Wydawać by się mogło, że z takim rozwiązaniem informacje powinny trafiać do każdego w obrębie potencjalnego zagrożenia. Aplikacja została pobrana blisko 600 tys. razy. Niby sporo, ale kart SIM mamy w Polsce obecnie 52 mln, czyli ostrzeżenia w tej formule dotrą co najwyżej do trochę ponad 1 proc. abonentów telefonów. O wiele większą siłę miałby system, który automatycznie do wszystkich komórek - a nie tylko tych z pobraną aplikacją - wysyłałby powiadomienia w wersji "push".

3 Czy w pomoc nie należy zaangażować Wojsk Obrony Terytorialnej?

Ten argument jest często podnoszony przez opozycję. W rozmowie z nami ppłk Marek Pietrzak, rzecznik prasowy Dowództwa Wojsk Obrony Terytorialnej, potwierdza, że jednostki te mogłyby zaangażować się w akcję usuwania skutków nawałnic. Ale na razie jedynie teoretycznie. Dziś nie ma takiej możliwości - przyznaje ppłk Pietrzak. Na razie nowy rodzaj sił zbrojnych istnieje tylko w woj. podlaskim, lubelskim i podkarpackim. Powstały tam brygady liczące w sumie ponad 3 tys. żołnierzy, a w woj. mazowieckim i warmińsko-mazurskim rozpoczęto dopiero ich formowanie.
Nie brakuje jednak pytań o to, czy "terytorialsów" nie można przerzucić z jednego województwa do drugiego? Jak słyszymy od naszego rozmówcy, istotą WOT jest to, że działają one na terenie, który jest ich bazą i który dobrze znają. Oczywiście w skrajnych sytuacjach byłby możliwy przerzut naszych sił do innych regionów, ale kłóciłoby się to z przyświecającą WOT zasadą terytorialności, zgodnie z którą kompanie lekkiej piechoty mają być związane z danym powiatem, zaś brygada odpowiada za województwo - zastrzega ppłk Pietrzak.

4 Reakcja wojska - czy była zbyt późna?

Premier powinna ogłosić stan klęski żywiołowej. Już dawno powinno tu być wojsko. A wicewojewoda powiedział mi tylko, że nie wie, czy to realne, bo to kosztuje - mówił sołtys miejscowości Rytel w rozmowie z "Gazetą Pomorską". Największe spustoszenie burze wywołały w nocy z piątku na sobotę (11–12 sierpnia). Tymczasem Antoni Macierewicz wydał decyzję o wydzieleniu żołnierzy oraz sprzętu wojskowego do pomocy w likwidowaniu skutków nawałnic dopiero 14 sierpnia.
MON jednak przypomina, że obowiązują pewne procedury. "Zgodnie z ustawą o zarządzaniu kryzysowym Wojsko Polskie może działać na wniosek wojewody. W ciągu 5 godzin od złożenia wniosku wojsko było na miejscu" - przekonuje na Twitterze Michał Dworczyk, sekretarz stanu w MON. Rozkaz o przekierowaniu 60 żołnierzy wydano w oparciu o wniosek wojewody pomorskiego złożony 14 sierpnia. Dlaczego wojewoda, terenowy reprezentant rządu, zwlekał aż trzy dni ze zwróceniem się o pomoc do wojska? Na to pytanie jego urząd wczoraj nam nie odpowiedział.

5 Czy zaspały służby podległe MSWiA?

Resort zapewnia, że już w sobotę odebrał meldunki od komendantów wojewódzkich Państwowej Straży Pożarnej oraz wojewodów z sześciu województw, które najbardziej ucierpiały podczas nawałnic. Tego samego dnia w akcje na terenie całego kraju zaangażowanych było 18 tys. strażaków i 4 tys. samochodów ratowniczo-gaśniczych. Strażacy tylko w sobotę interweniowali 10 tys. razy - twierdzi MSWiA. Jak informowaliśmy wczoraj w DGP, jeszcze w sobotę w godzinach wieczornych strażacy, na polecenie ministra Błaszczaka, zakończyli kontrole wszystkich 182 obozowisk zarejestrowanych przez kuratoria oświaty (nie stwierdzono uchybień).
Strażacy zapewniają, że ruszyli z pomocą tak wcześnie, jak tylko mogli. Ostrzeżenia przychodzą do nas od IMGW, Komendy Głównej czy Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Otrzymaliśmy na czas informacje o nadchodzącym froncie, byliśmy przygotowani - mówi mł. bryg. Sławomir Brandt z wielkopolskiej straży pożarnej. MSWiA też nie ma sobie nic do zarzucenia. Na wniosek ministra uruchomiono ponad 34 mln zł z przeznaczeniem na wypłatę zasiłków dla 7 tys. poszkodowanych rodzin - informuje nas resort.

6 Jesteśmy gotowi na inne zagrożenia?

RSO wymaga unowocześnienia i większej popularyzacji. Nie ma wciąż Informatycznego Systemu Osłony Kraju, który ma ostrzegać przed powodziami lub zagrożeniami dla energetyki. Decyzja, że takie rozwiązanie jest nam niezbędne, zapadła po powodzi z 2010 r., która przyniosła straty w wysokości 13 mld zł. Budowę ISOK zaczęto w 2013 r., wydano na to 290 mln zł, ale system nie ruszy przed 2019 r. Za to po burzy na Mazurach, która w 2007 r. kosztowała życie 12 osób, w 2011 r. uruchomiono System Sygnalizacji Ostrzegawczej składający się z sieci 17 masztów na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich.
W czasie ostatnich nawałnic ujawniło się jeszcze jedno zagrożenie: problem w przywracaniu łączności na terenach dotkniętych klęską. Telekomy nie przewidziały sytuacji, gdy wskutek warunków pogodowych przestaje działać kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt stacji bazowych na wielu kilometrach kwadratowych. Stacje takie zasilają zwykłe maszty w terenie. W efekcie przywracanie łączności - niezbędnej do informowania o kolejnych zagrożeniach - może trwać zbyt długo.