Według prokuratury Gawronik miał nakłaniać ochroniarzy spółki Elektromis do porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa reportera "Gazety Poznańskiej" Jarosława Ziętary.

Najsztub, na początku lat 90. wraz z Maciejem Gorzelińskim opublikował w "Gazecie Wyborczej" dwa artykuły, w tym "Państwo Elektromis", opisujący m.in. mające zachodzić w firmie prowadzonej przez biznesmena Mariusza Świtalskiego nadużycia podatkowe i celne.

Reklama

Dziennikarz zaznaczył, że nie ma wiedzy o samym zaginięciu Ziętary, ale był przesłuchiwany w sprawie Elektromisu i gróźb kierowanych pod jego adresem. Jak mówił, w trakcie pracy nad tekstem, jeden z informatorów powiedział im, żeby się więcej Elektromisem nie zajmowali, i że ktoś "ma na nich zlecenie". Po tym spotkaniu dziennikarze zwrócili się o ochronę. Najsztub dodał jednak, że po publikacji artykułu "Państwo Elektromis" nie było już żadnych problemów; nie było też kolejnych kontaktów między nim a Świtalskim.

Dziennikarz mówił, że nie natknął się w swojej pracy nad artykułami na powiązania Gawronika z Elektromisem. - Ogólny krajobraz ówczesnego poznańskiego biznesu polegał jednak na tym, że ci najbogatsi, najbardziej prężni - wszyscy się tutaj znali - powiedział.

Reklama

Dodał, że Mariusz Świtalski odradzał zajmowanie się swoimi przedsięwzięciami, tłumacząc, że jeżeli artykuł będzie krytyczny, to w konsekwencji wielu jego pracowników może stracić pracę. Pytany, jak odbierał słowa Świtalskiego, Najsztub podkreślił, że "jako groźbę przekazywaną z łagodnym uśmiechem".

Może gdyby to wszystko działo się w dzisiejszej rzeczywistości, w 2017 roku, to musiałbym na to inaczej spojrzeć, pewnie musiałbym się tego bardziej obawiać. Natomiast na początku lat 90. zabójstw, podłożeń bomb, walki gangów, czy całych mafii ze sobą było bardzo dużo. I się jakoś mieściło w poetyce tamtych lat – zlecenie na zabójstwo. Choć dziennikarze nie ginęli masowo – to prawda. W tym kontekście jednak ja się tego nie bałem, bo uważałem to za jakiś oczywisty element rzeczywistości – mówił Najsztub.

Prokurator poprosił, aby Najsztub ustosunkował się do zeznań Macieja Gorzelińskiego, gdzie mówił m.in. o spotkaniu Najsztuba ze Świtalskim w lesie, gdzie także miały padać groźby. Najsztub odpowiedział, że "widocznie Maciej ma lepszą pamięć ode mnie". Dopytywany przez prokuraturę potwierdził, że "groźbę od Mariusza Świtalskiego" usłyszał kilkukrotnie.

Reklama

Przed sądem zeznawał także były szef delegatury UOP w Poznaniu Maciej Urbański. Mówił, że po zaginięciu dziennikarza zadzwonił do niego jego licealny kolega Jerzy Nowakowski, ówczesny zastępca redaktora naczelnego "Gazety Poznańskiej". - Nowakowski zadzwonił z informacją, że w redakcji "Gazety Poznańskiej" będzie przebywał ojciec Jarosława Ziętary wraz z bratem dziennikarza (...) Z wcześniejszych rozmów, jakie Nowakowski odbył z rodziną Jarosława Ziętary wynikało, że dziennikarz mógł mieć jakieś kontakty z UOP - powiedział.

W trakcie rozmowy w redakcji dowiedziałem się, że miał miejsce prawdopodobnie kontakt telefoniczny funkcjonariusza UOP z Jarosławem Ziętarą. Nic wcześniej o tym nie wiedziałem. Po zakończonym spotkaniu rozpytałem podległych mi funkcjonariuszy w delegaturze, czy Jarosław jest lub był w zainteresowaniu UOP lub w zainteresowaniu kadrowym. Na obydwa pytania otrzymałem odpowiedź negatywną. I przestałem się ta sprawą zajmować, tym bardziej, że wiedziałem, że sprawą może zajmować się już policja – zeznał.

Dodał, że nie pamięta, czy o sprawie rozmawiał wówczas zarządem UOP, w tym z Gromosławem Czempińskim. Potwierdził też, że w tamtym czasie UOP interesował się firmami oskarżonego.

Kazimierz K., który w czasie, kiedy zaginął Ziętara był komendantem wojewódzkim policji w Poznaniu, w sądzie opowiadał o poszukiwaniach dziennikarza. Jak mówił, jedna z pierwszych wersji mówiła o tym, że wyjechał on za granicę. W jednym z wywiadów, krótko po zaginięciu Ziętary, b. funkcjonariusz miał powiedzieć, że "Ziętara żyje, pracuje dla UOP i wyjechał za granicę". W zeznaniach tłumaczył jednak, że były to tylko jego hipotezy, ponieważ "policja do czasu, kiedy nie znajdzie ciała zawsze zakłada, że poszukiwana osoba żyje". Jak mówił, w tamtym czasie policja poszukiwała kilkuset osób, ale "w tej sprawie przewijała się informacja, że Ziętara wzywany był do UOP-u" - podkreślił w przytaczanych zeznaniach b. policjant.

Mówiło się, że Ziętara mógł być przeszkodą dla osób chcących robić wtedy biznes (...) Nie mogli go też raczej porwać kryminaliści, o czym może świadczyć też fakt, że tak długo nie odnaleziono ciało. To byli profesjonaliści, niewykluczone, że wcześniej związani ze służbami specjalnymi (...) Ziętara mógł posiadać wiedzę niebezpieczną dla tych nowobogackich - tłumaczył.

Podkreślił, że w tamtym czasie policja i UOP prowadziła kilka spraw dotyczących działalności twórcy Świtalskiego. Świadek mówił też, "Poznań był w tamtych czasach zalewany nielegalnym alkoholem", a także, że wielu byłych funkcjonariuszy milicji i policji było zatrudnianych w prywatnych firmach. - Na pewnym etapie ktoś musiał poczuć się zagrożony wiedzą, którą posiadał Ziętara, i dlatego zginął - zaznaczył. W jego ocenie "w tej sprawie policjanci zrobili to, co mogli".

W środę zeznawał także m.in. Andrzej L. który studiował razem z Ziętarą, wraz z nim mieszkał w pokoju w akademiku, i który miesiąc po zaginięciu dziennikarza podjął pracę w UOP. Sąd przesłuchał również b. policjanta Edwarda K., który mówił, że znał Ziętarę, bo wiele razy udzielał mu informacji na temat różnych spraw gospodarczych. B. policjant mówił też, że Ziętara bywał w siedzibie UOP i że nie ukrywał tego faktu. "Nie mogę wykluczyć, że chodził tam po informacje, tak jak do nas" - zaznaczył.

Przed sądem zeznawali również poznańscy gangsterzy - Zbyszko B. ps. Makowiec, oraz Mariusz M., który odbywa aktualnie karę za handel ludźmi, bronią i napady. Świadek poznał w celi Przemysława C., który miał mieć udział w zabójstwie dziennikarza. Jak mówił, z Przemysławem C. rozmawiali w celi na temat różnych przestępstw. Pytany przez sąd, czy Przemysław C. miał wyrzuty sumienia w związku z jakąś sprawą, odpowiedział, że "była to ta sprawa z zabójstwem dziennikarza. (...) Przemysław C. został wykluczony z przestępczości zorganizowanej, bo ujawnił szczegóły dotyczące tego przestępstwa".

Dodał jednak, że nigdy w jego rozmowach na temat Ziętary nie pojawiło się nazwisko Gawronika. We wcześniejszych zeznaniach świadek mówił, że "aspirował wówczas do grupy przestępczej Mariusza Świtalskiego". Jak tłumaczył, ta "grupa była wtedy najmocniejsza w mieście". Dodał, że Przemysław C. ostrzegał go przed ludźmi Świtalskiego. Przemysław C. zginął w wypadku motocyklowym - "w środowisku przestępczym mówi się, że nie umarł przez przypadek” - zaznaczył w sądzie Mariusz M.

Przesłuchiwany był również b. funkcjonariusz CBŚ w Katowicach Mariusz P. Jak mówił, zgłosił się prokuratury w 2015 roku, po tym jak w mediach został upubliczniony portret pamięciowy mężczyzny, który miał być zamieszany w zabójstwo Ziętary. Mówił, że pracując w CBŚ zajmował się m.in. sprawami, w których oskarżony był także Gawronik.

Powiedział, że przy jednej ze spraw, którą się zajmował w 2003 roku, zapamiętał, że w aktach znajdowało się zdjęcie, które mogło odpowiadać temu rysopisowi. - Okazało się, że był to Białorusin, który dostał zarzuty do sprawy Gawronika. (…) po opuszczeniu aresztu uciekł. Funkcjonariusze mówili też, że ten mężczyzna prowadzał się w latach 90. z Gawronikiem - mówił. Dodał, że mężczyzna ten został zatrzymamy i przebywa w areszcie, a śledztwo w jego sprawie, które zostało wtedy zawieszone, podjęto na nowo.

Gawronik odparł jednak w sądzie, że osoba, na którą może wskazywać świadek, to "łysiejący, niski grubasek". Sąd zapytał prokuratora, czy ta osoba rzeczywiście została ustalona, ten zaś odpowiedział, że "ten wątek został wyjaśniony" i "widocznie wykluczono jego udział w tej sprawie".