Masowy odstrzał dzików ma się rozpocząć już w ten weekend, tymczasem cześć myśliwych i naukowców ostro protestuje – o co chodzi w tym sporze?
Politycznie czy merytorycznie?

Zacznijmy politycznie.
O to, by przykryć bezczynność rządu w kwestii prewencji i walki z afrykańskim pomorem świń (ASF). Walka z ASF powinna zacząć się w 2014 r., gdy wirus pojawił się w Polsce, a nie dopiero w 2018 r. Mam na myśli realną walkę, a nie pozorowaną, polegającą głównie na powoływaniu komisji i niekończących się naradach. Nawet teraz podjęte działania wydają się być niewystarczające. W listopadzie okazało się, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie potrafiło wykorzystać 35 mln zł z UE, jakie otrzymało na walkę z ASF.

Reklama

Co jest teraz podstawowym narzędziem walki?
Ścisłe przestrzeganie zasad bioasekuracji, czyli izolacja hodowli świń.
System hodowli trzody chlewnej w Polsce nie pozwala na bezpośredni kontakt świni z dzikiem. Zakażenie musi zatem nastąpić za pośrednictwem człowieka. Wirus może zostać przeniesiony na butach, w podawanej paszy, na ściółce, przez psy czy koty wchodzące do chlewni. Im więcej osób wchodzi do chlewni i nie stosuje zasad bezpieczeństwa, np. mat dezynfekcyjnych czy zmiany obuwia i ubrania, tym większe prawdopodobieństwo, że dojdzie do zakażenia. Według raportu NIK ze stycznia 2018 r. aż 74 proc. gospodarstw nie miało niezbędnych zabezpieczeń.

Jak w ogóle doszło do pierwszego zakażenia?
Bezpośredniego zakażenia, czyli z kontaktu dzika ze świnią, nie było w Polsce nigdy. Przynajmniej nic o tym nie wiadomo. Pierwsze, pośrednie, przypuszczalnie jest skutkiem karmienia trzody zlewkami. Rodzina przywiozła kiełbasę od znajomych czy rodziny z Białorusi, wkroiła ją do zupy, a potem jej resztki trafiły do chlewu. W innym przypadku rolnik użył w chlewni ściółki zabranej z lasu.

Reklama

A pozostałe?
Z ciekawszych… Spotkałem się z opisem, że dziki zaraziły się z resztek pozostawionych na parkingu leśnym. Ktoś się zatrzymał, zjadł kanapki z wędliną, a resztę wyrzucił.
Jak widać, niezależnie od sytuacji zawsze tym czynnikiem był człowiek i związana z nim działalność. Dodatkowo ujawniła się słabość działania inspekcji weterynaryjnej, co szczególnie nie dziwi, bo jest ona od lat niedoinwestowana – brakuje co najmniej 500-600 lekarzy. A nie ma ich, bo nikt za takie pieniądze nie chce pracować.

"Dzik jest dziki, PiS jest zły" – takie hasła też padały podczas niedawnej manifestacji pod Sejmem. A merytorycznie czego dotyczy spór?
Tego, że polowania zbiorowe, masowe, na dużym obszarze, które są teraz zapowiedziane doprowadzą do rozproszenia stad dzików. Tak na marginesie, ten gatunek jest obecnie dużo liczniejszy wskutek zmiany struktury zasiewów, przede wszystkim ogromnego wzrostu powierzchni upraw kukurydzy, która stanowi jednocześnie pokarm i schronienie. W połączeniu z łagodnymi zimami i dokarmianiem przez myśliwych, dziki rozmnażają się częściej niż raz w roku.
Polowania zbiorowe na dużym obszarze spowodują, że zakażone osobniki będą wędrować na większe odległości. A zwiększona ruchliwość dzików w okresie intensywnych polowań może przyczynić się do częstszych kontaktów między watahami i wzrostu ryzyka rozprzestrzeniania się ASF. A trzeba wiedzieć, że dziki mogą pokonywać duże odległości - pozbawione dotychczasowych areałów przemieszczają się na kilkanaście kilometrów, nawet do 100 km. W 2014 roku opisano przypadek pokonania przez lochę z młodymi dystansu blisko 500 km.

Reklama

A samo wybicie 90 proc. populacji dzików co spowoduje?
Stworzy warunki do imigracji osobników z obszarów o wyższym zagęszczeniu czyli prawdopodobnie "zassanie" dzików z obszarów zakażonych, czyli z Białorusi i Ukrainy. Ale mogą być jeszcze konsekwencje ekologiczne, których – mam wrażanie – rząd w ogóle nie brał pod uwagę.

Jakie dokładnie?
Dzik kojarzy na się często ze szkodami, jakie powoduje w uprawach rolnych, ale jest to przede wszystkim zwierzę leśne i w lesie pełni ważną funkcję. Po pierwsze, dziki ryjąc, wyjadają larwy owadów – są badania, które mówią, że nawet o 30 proc. zmniejszają liczebność owadów, które są uważane za szkodniki w gospodarce leśnej. Jeśli ich nie będzie, to możemy się spodziewać inwazji tych gatunków, a w konsekwencji zwiększenia powierzchni oprysków w lasach. Po drugie, dziki zjadają gryzonie, zwłaszcza w czasie rycia, gdy trafią na korytarze biegnące blisko pod powierzchnią.

Jakie będą konsekwencje w tym przypadku?
Jeżeli będzie więcej gryzoni, to będzie też więcej kleszczy. Gryzonie są pierwszymi żywicielami kleszczy, gdy są one na wczesnym etapie rozwoju. Więcej kleszczy może oznaczać więcej zakażeń boreliozą. To tylko kilka przykładów, bo nie wszystkie konsekwencje potrafimy przewidzieć, ale na pewno dla ekosystemu leśnego brak dzików może mieć tylko negatywny wpływ.

Co jeszcze w teorii mogłoby wchodzić w grę?
Są obszary, na których dziki są ważną częścią diety wilków, np. w Puszczy Rzepińskiej stanowią aż 42 proc. ich pokarmu. Depopulacja dzików spowoduje, że wilki będą polować na inne zwierzęta, a cześć być może spróbuje zapolować też na zwierzęta gospodarskie.

Kiedy miałby być widoczne pierwsze efekty?
Już wiosną i latem. Trudno tutaj o większa precyzję, bo trudno też przewidzieć rozmiar i stopień w jakim nastąpi depopulacja. Poza tym, na dobrą sprawę nikt nie wie, ile jest w Polsce dzików. Metody, które są stosowane przez leśników, są dosyć nieprecyzyjne. Te same osobniki mogą być liczone wielokrotnie, a z drugiej strony część populacji żyje poza zasięgiem leśników, na polach czy w bezpośredniej bliskości miast. Dodatkową trudność sprawia fakt, że jest to gatunek o dużej rozrodczości - możemy uzyskać inne liczby zbierając dane w różnych porach roku.

A jakie kwoty padają najczęściej?
Mówi się o 200-250 tys., ale równie dobrze może ich być 300 tys. lub 180 tys. W ocenie myśliwych i rolników jest ich dużo.

Skoro nie odstrzał, to jakie środki przeciw ASF najlepiej byłoby teraz zastosować?
Tylko konsekwentnie przestrzegana bioasekuracja - jak do tej pory nie wymyślono niczego innego i niczego lepszego. Na pewno tym środkiem nie jest eksterminacja dzików.