Projekt ustawy będzie przedmiotem obrad dzisiejszego posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Ministerstwu Środowiska (MŚ) zależy na tym, by reforma weszła w życie możliwie szybko, jednak istnieje obawa, że samorządy będą opóźniać cały proces. To jednak zdaje się nie zrażać przedstawicieli resortu. – Każde stanowisko, nawet negatywne, oznacza zaopiniowanie projektu – kwituje jeden z urzędników.
Przypomnijmy, że projekt – opisywany już na łamach DGP – wprowadza m.in. zakaz ryczałtowego rozliczania się pomiędzy gminą a podmiotem odbierającym odpady komunalne, urealnia różnicę między opłatą za odbieranie odpadów zebranych selektywnie i stawką w przypadku braku segregacji. Odstępuje się też od obowiązku objęcia systemem gminnym nieruchomości niezamieszkałych czy wprowadza możliwość, by gmina dopłacała mieszkańcom ze środków własnych do stawek śmieciowych.

Samorządowcy się buntują

Reklama
Choć w wielu miejscach projektowane przepisy wychodzą naprzeciw oczekiwaniom samorządów (zwłaszcza jeśli chodzi o nieruchomości niezamieszkałe), to jednak już ze strony miast i gmin pojawia się litania uwag i wątpliwości, które mogą przesądzić o dalszym tempie prac nad nowymi przepisami.
Reklama
Związek Miast Polskich (ZMP) wychodzi np. z założenia, że władze lokalne powinny być rozliczane przez organy centralne "z efektów, a nie sposobu ich osiągania". Z tego względu negatywnie opiniuje sztandarową propozycję MŚ dotyczącą obligatoryjnego rozdzielenia przetargów na odbiór i zagospodarowanie odpadów. – Gminy powinny mieć swobodę w zakresie wyboru optymalnego z ich perspektywy wyłonienia podmiotów odbierających i zagospodarowujących odpady – twierdzi ZMP.
Włodarzom miast nie podoba się też propozycja nałożenia na wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast obowiązku corocznej kontroli wszystkich przedsiębiorców zajmujących się odbiorem odpadów komunalnych pod groźbą kary administracyjnej. – W przypadku największych gmin (miast) jest to niezwykle trudne do realizacji bez konieczności poniesienia znaczących wydatków, które, jako koszt administracyjny systemu, przełożą się na wysokość stawek za gospodarowanie odpadami komunalnymi uiszczanej przez właścicieli nieruchomości – argumentuje ZMP.
Nie ma też zgody samorządów na mechanizm dopłat dla mieszkańców ze środków gminy – mimo że MŚ przekonywało, że to odpowiedź na postulaty części władz lokalnych. Zdaniem ZMP to zaprzeczenie zasadzie "zanieczyszczający płaci". Nie można też porównywać tego rozwiązania wprost z analogicznym mechanizmem dopłat funkcjonującym w przypadku wody i ścieków. W kontekście odpadów dopłaty takie – jak wskazuje ZMP – przepływać będą w znacznej mierze do firm prywatnych (branża została sprywatyzowana w ok. 50 proc.), podczas gdy przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjne są własnością publiczną.
Podobne uwagi zgłosili przedstawiciele Związku Gmin Wiejskich RP (ZGWRP). Dodatkowo zwracają uwagę, że – wziąwszy pod uwagę ostatnie nowelizacje ustaw o odpadach czy inspekcji ochrony środowiska oraz plany dotyczące objęcia monitoringiem wizyjnym składowisk odpadów – system gospodarki odpadami coraz bardziej się komplikuje. – Skutkować to będzie radykalnym i skokowym wzrostem kosztów, a tym samym opłat za gospodarowanie odpadami komunalnymi – przewiduje ZGWRP.
Podwyżki już są zresztą widoczne. Z badań MŚ wynika, że stawki za odbiór śmieci wzrosły średnio o 3 zł (np. z 9 zł do 12 zł miesięcznie za osobę). Resort podejrzewa, że wiele gmin stosowało dotąd zaniżone stawki i okres powyborczy przyniósł ich urealnienie. Przyznaje jednak, że w instalacjach, gdzie śmieci trafiają, pojawiły się podwyżki nawet rzędu 100 proc. Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że w resorcie poważnie rozważano powołanie krajowego regulatora cen na rynku odpadowym – podobnie jak np. URE działa w branży energetycznej. Uznano jednak, że na tę chwilę to zbyt daleko idący ruch. – Dlatego bardziej skłaniamy się ku uwolnieniu rynku, aby śmieci móc wywozić poza własne województwo. To spowoduje większą rywalizację cenową – wskazuje nasz rozmówca z MŚ.

Kłopotliwe kamery

Do chóru niezadowolonych dołączają właśnie przemysł chemiczny i branża producentów cementu. Ich przedstawiciele domagają się racjonalizacji przepisów dotyczących monitoringu wizyjnego w miejscach składowania odpadów. Konieczność "okamerowania" składowisk to reakcja rządu na zeszłoroczną plagę pożarów hałd śmieci. W tym kontekście branża chemiczna podważa jednak np. sens instalacji kamer w miejscach składowania odpadów niepalnych (np. cegły ogniotrwałe, metale, popioły lotne) czy w miejscach składowania metodą mokrą (np. żużel i popiół składowane są pod wodą, a więc nie ma tam możliwości wystąpienia zapłonu czy pożaru). Są też poważne wątpliwości dotyczące tego, jak docelowy system kamer powinien wyglądać i jakie będą jego realne koszty. Dlatego domagają się m.in. ustawowych wyłączeń oraz dłuższego okresu przejściowego.
Resort środowiska przekonuje, że wizyjny system kontroli składowisk to odpowiedź na postulaty społeczności lokalnych, samorządów czy służb mundurowych. – W procedowanych obecnie aktach wykonawczych do ustawy o odpadach, w tym w projekcie rozporządzenia Ministra Środowiska w sprawie wizyjnego systemu kontroli miejsca magazynowania lub składowania odpadów, wprowadzono rozwiązania, które znacząco wpłyną na obniżenie kosztów związanych z dostosowaniem się do nowych obowiązków w tym zakresie – podkreśla resort, choć jednocześnie nie precyzuje, o jakie zmiany chodzi. Wskazuje też, że większość projektowanych przepisów rozporządzenia dotyczącego monitoringu składowisk wejdzie w życie po upływie trzech miesięcy od dnia ogłoszenia. Natomiast podpisanie i ogłoszenie przepisów nastąpi po upływie trzymiesięcznego okresu przeznaczonego na notyfikację projektu Komisji Europejskiej. Zatem będzie wystarczająco dużo czasu na przygotowania.