Sąd Okręgowy w Białymstoku oddalił w piątek apelacje złożone w tej sprawie przez obrońcę lekarki oraz przez oskarżyciela posiłkowego - brata zmarłego i orzeczenie pierwszej instancji utrzymał w mocy.

Nad ranem 23 grudnia 2012 r. matka mężczyzny, który miał poważne problemy z sercem i inne schorzenia, zgłaszając jego problemy z oddychaniem i gorączkę, skontaktowała się z pogotowiem prosząc o przysłanie karetki. Gdy została przez dyspozytorkę odesłana do ambulatorium nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, również tam prosiła o przyjazd lekarza, ale bezskutecznie.

Reklama

Trzy godziny później - ponownie na pogotowie - zadzwonił brat chorego, mówił że pacjent jest siny i nie ma z nim kontaktu; tym razem karetka została szybko wysłana (choć jedynie z ratownikami, a bez lekarza). 40-letni mężczyzna zmarł.

Po zebraniu dowodów, w tym kilku specjalistycznych opinii, prokuratura uznała, że dyspozytorka "nie pogłębiła wywiadu co do stanu zdrowia pacjenta, a w konsekwencji nie zleciła w stosownym czasie wyjazdu karetki (...) do pacjenta w trybie pilnym". W ocenie śledczych, podjęła ona błędną - pod względem wiedzy z zakresu medycyny ratunkowej - decyzję, by nie wysyłać do tego chorego karetki, przez co uniemożliwiła "niezwłoczne wdrożenie odpowiedniego postępowania leczniczego" skutkującego - co najmniej - istotnym zmniejszeniem ryzyka pogorszenia stanu zdrowia, a nawet zgonu pacjenta.

Reklama

Zarzuty usłyszała także lekarka nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, która - jak wynikało z aktu oskarżenia - "zignorowała objawy alarmowe mogące wskazywać na stan bezpośredniego zagrożenia życia pacjenta"; nie przyjechała, by zbadać chorego i nie przekazała zawiadomienia pogotowiu ratunkowemu. Z akt sprawy wynika, że telefon odebrała wtedy pielęgniarka ambulatorium. Informacje przekazała lekarce, ta poprosiła o dodatkowy wywiad medyczny, pielęgniarka nie dodzwoniła się jednak do matki chorego (niewykluczone, że źle zapisała numer) i na tym ich zainteresowanie stanem zdrowia mężczyzny zakończyło się.

W lutym Sąd Rejonowy w Hajnówce skazał dyspozytorkę na pół roku więzienia w zawieszeniu, orzekł też roczny zakaz zajmowania stanowiska dyspozytora pogotowia w jednostkach służby zdrowia. Wobec lekarki nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej postępowanie warunkowo umorzył; ma też ona zapłacić 1 tys. zł świadczenia pieniężnego.

Wyrok zaskarżył obrońca lekarki oraz oskarżyciel posiłkowy - brat zmarłego. Obrona wnioskowała o uniewinnienie oskarżonej, ewentualnie o uchylenie orzeczenia i zwrot sprawy do sądu rejonowego. Oskarżyciel posiłkowy uznał kary za zbyt łagodne. Chciał też orzeczenia przez sąd obowiązku naprawienia szkody; zapłaty przez obie oskarżone po 10 tys. zł na rzecz brata i matki zmarłego.

Reklama

Orzeczenie pierwszej instancji białostocki sąd okręgowy w piątek utrzymał jednak w mocy. Były zaniechania, które naraziły pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - uzasadniał sąd.

Za kluczowe uznał opinie specjalistów, m.in. z zakresu medycyny ratunkowej. A z nich wynikało, że już w momencie pierwszego zgłoszenia na numer pogotowia, chory był w stanie bezpośredniego zagrożenia życia, ale jednocześnie - że nieprawidłowości w postępowaniu oskarżonych nie przyczyniły się do zgonu. Do zgonu mogłoby dojść nawet w przypadku w pełni prawidłowego postępowania medycznego i szybkiego podjęcia interwencji. Prawidłowe postępowanie stwarzało szanse na uratowanie życia, ale nie dawało takiej gwarancji - cytował sędzia Dariusz Niezabitowski wnioski z opinii biegłych.

Sąd zwracał uwagę, że nie tylko pogotowie obowiązuje działanie w sytuacji nagłej i bezpośredniego zagrożenia życia, ale również lekarza nocnej i świątecznej opieki medycznej, nawet jeśli nie ma obowiązku wyjazdu do pacjenta. Odwoływał się tu do zapisów ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty.

Sąd przyjął winę nieumyślną obu oskarżonych kobiet. To sytuacja, gdy sprawca nie chce i nie przewiduje popełnienia przestępstwa, ale - czy to na skutek zaniedbań, zaniechań czy też okoliczności towarzyszących - powinien przewidywać, że może dojść do czynu zabronionego - przypominał sędzia Niezabitowski.

Dyspozytorka przed sądem pierwszej instancji przyznała się do zarzutów i chciała dobrowolnie poddać się karze. Ostatecznie nie składała apelacji od wyroku skazującego.