Leon Olszewski z Gdyni ma raka płuc z przerzutami na wątrobę. Choroba straszliwie wyniszyczyła jego organizm. Pan Leon wymaga stałej opieki lekarskiej. Już prawie nie wstaje z łóżka. Gdynianin Leszek Mały z rakiem zmaga się od 12 lat. Pielęgniarka odwiedzająca go w domu to dla niego świętość i ogromna pomoc dla starszej mamy, która nie ma już siły opiekować się synem. Obaj panowie korzystają z domowej opieki hospicyjnej - czytamy w "Fakcie". Są śmiertelnie chorzy, ale dzięki tej opiece mogą przebywać wśród bliskich, a nie wśród zimnych ścian szpitala. Pielęgniarki i lekarze są na każde ich zawołanie. Przychodzą podać leki, zmienić opatrunki, walczą z odleżynami. Poza tym dobrym słowem dają im siłę do walki z chorobą.

Reklama

NFZ płaci im jednak tylko za opiekę trwającą trzy miesiące. Potem muszą składać wniosek o kolejny, trzymiesięczny okres i udowodnić urzędnikom, że ich pacjent jeszcze żyje.

"To skandal" - komentuje jedna z gdańskich pielęgniarek, która prosi o anonimowość. "To tak, jakby chorym wyznaczało się termin, w którym mogą umrzeć" - mówi "Faktowi". I dodaje, że po wyznaczonych przez NFZ miesiącach tak naprawdę lekarze i pielęgniarki muszą dosłownie stawać na głowie, by znaleźć pieniądze na dalsze leczenie. "Albo błagamy o nie NFZ, albo prosimy sponsorów" - mówi. "A czasem wyciągamy z własnych kieszeni".

Skąd się wzięły takie przepisy? "Rodziny chorych czasem nadużywały opieki" - tumaczy Mariusz Szymański, rzecznik Pomorskiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia. "Wielu osobom nie chciało się opiekować ciężko chorym członkiem rodziny i po prostu wyręczała się pielęgniarkami z hospicjum. Stąd właśnie wprowadzono określone zastrzeżenia czasowe. By przedłużyć opiekę, wystarczy opinia lekarza".

Reklama

Sami lekarze jednak nie akceptują tego rozwiązania. "Chorzy i ich rodziny i tak są w bardzo trudnej sytuacji, dlaczego obarczać ich jeszcze jakimiś terminami, tak nie powinno być" - mówi "Faktowi" Regina Kozłowska-Draszanowska, pielęgniarka.

"Ta opieka jest dla mnie wszystkim, daje mi nadzieję, przywraca sens życiu" - mówi Leszek Mały. On i wielu do niego podobnych liczy na to, że przypisy się zmienią. Tak, by śmiertelnie chorzy nie czuli się poganiani przez urzędników.