"Wszystko zaczęło się trzy kilometry od wioski. O godzinie 11 wybuchła, na drodze polskich żołnierzy wybuchła mina. Trzy godziny później nastąpił ostrzał naszej wioski" - wspomina jeden z Afgańczyków - świadków tragedii. "Jestem mieszkańcem Nangar Khel, wśród zabitych było 6 osób z mojej rodziny" - opowiada mieszkaniec wioski.

Reklama

"Nikt nie strzelał do Polaków, w wiosce nie było talibów. Nie wiem, czy to była pomyłka, czy celowe działanie. Polacy są najeźdźcami" - mówi z kolei inny świadek masakry. "W wioskę trafił tylko jeden z pocisków, lecz w okolicy wioski było 11 wybuchów" - dodaje. Tymczasem anonimowy polski żołnierz twierdzi, że "z tego co mu wiadomo, w okolicy wioski spadło od trzech do pięciu pocisków".

"W akcjach tego typu stosuje się procedurę <Cordon and clear>, czyli otoczyć i zniszczyć. Otaczamy rejon w którym podejrzewamy, że znajdują się talibowie. Najpierw ostrzałem staramy się zmusić ich do opuszczenia kryjówek, następnie do akcji ruszają grupy bojowe" - tłumaczy anonimowo jeden z żołnierzy służących w Afganistanie. Jego zdaniem, żołnierze wyjechali z bazy bez jasnego rozkazu. "Nie wiadomo czy mieli ostrzelać wzgórza, czy też zademonstrować siłę" - dodaje.

Według "Superwizjera", polscy żołnierze podejrzewali, że w wiosce przebywa jedne z lokalnych talibskich dowódców. "Widziałem taką osobę znajdującą się na terenie zabudowań" - głosi jedno z zeznań żołnierzy obecnych na miejscu, do którego dotarł "Superwizjer".

Reklama

"Podporucznik Łukasz B. obawiał się, że ostrzał zrani mieszkańców wioski. Pojechał skonsultować decyzję o ostrzale z innym dowódcą, i właśnie w tym czasie żołnierzy zaczęli strzelać. Przestali gdy na miejsce powrócił Łukasz B. i rozkazał przerwanie ostrzału" - mówi anonimowo jeden z polskich żołnierzy. "Nie ma strzelania na ślepo, cele są zawsze wcześniej sprawdzane" - podkreśla były szef GROM gen. Roman Polko.

16 sierpnia polscy żołnierze ostrzelali z moździerza małą afgańską wioskę. Miała to być akcja przeciwko talibom, okazało się jednak, że terrorystów tam nie było. Zginęło sześciu cywilów, wśród których było dwoje dzieci.

Siedmiu polskim żołnierzom aresztowanym przez prokuraturę wojskową pod zarzutem zbrodni ludobójstwa grozi kara od 12 lat więzienia do dożywocia.

Jak mówi "Superwizjerowi" jeden z oficerów amerykańskich, nie zdarzyło się dotychczas by żołnierz któregokolwiek państwa koalicji, został aresztowany za zabicie afgańskich cywilów podczas akcji.