p

Andrzej Rychard*

Polsce brakuje mechanizmów instytucjonalnych

Jeżeli zdefiniujemy normalność jako przejście od polityki "wielkich sporów" do polityki administrującej, to trudno oczekiwać, że w kraju, który dokonuje skoku cywilizacyjnego i robi to na przestrzeni życia jednej generacji, osiągnie się ten stan niemalże z dnia na dzień. To, co w polityce uznaje się za "normalność", jest zdefiniowane historycznie. Określona polityka jest wytworem swojego czasu, panujących w danym momencie warunków strukturalnych - przede wszystkim określonej struktury społecznej. W polskim społeczeństwie dopiero wykształca się struktura interesów opartych o gospodarkę rynkową. Jak napisał Karl Polanyi, "nie może być rynkowej gospodarki bez rynkowego społeczeństwa". Moim zdaniem nie tylko gospodarkę rynkową, ale i demokrację trudno jest budować bez rynkowego społeczeństwa. Idące w tym kierunku przemiany strukturalne zostały zapoczątkowane dopiero kilkanaście lat temu. Dlatego też byłbym ostrożny w stawianiu mocnych tez o całkowitej nienormalności polskiej polityki.

Reklama

Kiedy czytałem na łamach "Europy" dyskusję dotyczącą tego problemu, moją uwagę zwróciły dwa zupełnie odmienne podejścia. Część dyskutantów uważa, że rzeczoną normalność dopiero trzeba wypracować (do tego poglądu skłaniałby się zapewne Marcin Król w swoim tekście "Mniej wrogości, mniej dramatu", "Europa" 10 października 2007), inni zadają pytanie, kiedy powróci ona do polskiej polityki (wypowiedź Ireneusza Krzemińskiego "Nie ma normalności bez publicznej debaty", "Europa" z 17 listopada 2007). W tym drugim ujęciu brak normalności jest utożsamiany z dwoma latami rządów PiS. Według mnie oczekiwanie, że po odsunięciu tej partii od władzy polska polityka znów stanie się normalna, jest sądem uproszczonym. Ten pogląd oparty jest m.in. na założeniu, iż czymś nienormalnym jest posługiwanie się w polityce językiem konfliktu. Do pewnego stopnia jest to słuszne - ów język, jak pokazały ostatnie wybory, nie przystawał do nastrojów społecznych. Rację ma Paweł Śpiewak, kiedy pisze: "(...) depresyjno-konfliktowy, oparty na motywie kary, resentymentalny styl politykowania nie odpowiada generalnej poprawie nastrojów psychologicznych i społecznych Polaków" ("Lewica, prawica, gra", "Europa" z 17 listopada 2007).

Z drugiej strony można słusznie argumentować, że język konfliktów jest naturalnym językiem polityki. Zapewne należy unikać nadmiernego brutalizowania, które pojawiło się w okresie rządów PiS, ale normalność w polityce niekoniecznie oznaczać musi koniec wielkich, ideowych sporów. Juan Linz i Alfred Stepan w znanej pracy "Problems of Democratic Transition and Consolidation" powiadają, że Polska nie przekroczyła granicy między "etycznym społeczeństwem obywatelskim" a normalnym społeczeństwem politycznym, w którym polityka nie jest wyborem między dobrem a złem, lecz polega na negocjowaniu interesów. Linz i Stepan napisali to ponad dziesięć lat temu i zawarta w ich książce wizja nowoczesności i normalności wydaje mi się przestarzała. Widzimy dziś, że w stabilnych demokracjach wybory aksjologiczne, problemy eutanazji czy aborcji, stają się przedmiotem ostrych politycznych dyskusji. Do polityki wracają zatem wartości, zaś problemy ekonomiczne, takie jak "ile państwa w gospodarce", stopniowo z niej znikają. Pytanie o to, na ile rynek powinien podlegać regulacji, stało się w znacznej mierze kwestią ekspercką.

Marcin Król we wspomnianym już tekście pisze: "(...) na >>nienormalny<< charakter sytuacji społecznej w Polsce wpływa kolosalna nierówność możliwości, która wciąż - mimo wszystkich korzystnych zmian gospodarczych - sprawia, że Polska jest krajem, gdzie olbrzymia grupa ludzi należy do tzw. podklasy" ("Europa", 10 listopada 2007). Za nienormalność polskiej polityki winić należałoby zatem również rozwarstwienie społeczne. Tymczasem do "podklasy" należy w Polsce - jak wynika z badań prof. Henryka Domańskiego - ok. 10 - 12 proc. ludzi. To niemało, ale nieco mniej niż w krajach takich jak Węgry, Rumunia czy Rosja. Do podklasy zalicza się osoby ze względu na długotrwałe bezrobocie oraz dochód na głowę członka rodziny mniejszy niż 50 proc. średniego dochodu krajowego. W Polsce trudno mówić o dziedzicznym bezrobociu, gdyż mamy do czynienia z pierwszym pokoleniem bezrobotnych po zmianie systemowej. Ludzi, którzy przynależność do podklasy "odziedziczą", będzie zapewne zdecydowanie mniej niż owe 10 - 12 proc.

Reklama

Badania prof. Domańskiego pokazują, że struktura społeczna polskiego społeczeństwa reintegruje się - zmniejszają się rozbieżności między prestiżem, dochodami a wykształceniem. Dane CBOS dowodzą również, że rośnie akceptacja dla zamożności. Na tym tle próby przeciwstawiania sobie polski "solidarnej" i "liberalnej", budowanie poparcia na resentymentach ekonomicznych okazały się nietrafione.

To, co w polskiej polityce rzeczywiście odbiega od normalności, to nie tyle posługiwanie się językiem konfliktu, lecz nieumiejętność posługiwania się instytucjami. Polska polityka jest bardzo spersonalizowana, wodzowska. Tymczasem normą we współczesnych demokracjach jest zakorzenienie w przejrzystych mechanizmach instytucjonalnych. Sądzę, że w tym zakresie dojście do normalności odbędzie się przede wszystkim na drodze zmiany pokoleniowej. Młodzi ludzie, dla których europejskość nie jest zdobyczą, lecz czymś całkowicie naturalnym, uczą się logiki instytucji choćby ze względu na swoje kariery zawodowe. To oni mają wszelkie dane po temu, aby uczynić polską politykę normalną.

Pozostaje jeszcze kwestia zaufania. Polska jest w Europie na szarym końcu, jeśli chodzi o zaufanie społeczne. Jak pokazują badania Roberta Putnama i Francisa Fukuyamy, rozwój społeczno-gospodarczy wymaga kapitału społecznego. Tymczasem w Polsce gospodarka rozwija się dzięki indywidualnej przedsiębiorczości i mikrostrukturom życia zbiorowego. To zamknięcie w wąskich grupach nie jest skutkiem transformacji systemowej, lecz wydaje się trwałą cechą polskiego społeczeństwa.

Agresywność polityków czy ciągłe kłótnie mogą razić nasze poczucie estetyki. Kryteria estetyczne są jednak ostatnimi, jakie przykładałbym do polityki. Dla polskiego życia politycznego kluczowe znaczenie mają silne, stabilne instytucje oraz zbudowanie zaufania społecznego.

Andrzej Rychard

p

*Andrzej Rychard, ur. 1951, socjolog, profesor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej oraz Central European University w Budapeszcie. Zajmuje się przede wszystkim socjologią organizacji i socjologią zmiany systemowej. Autor, współautor i redaktor wielu prac dotyczących transformacji ustrojowej w Polsce. Wydał m.in. "Władza i interesy w gospodarce polskiej u progu lat 80." (1987), "Czy transformacja się skończyła?" (1996), oraz ostatnio "Polska - jedna czy wiele?" (2005, razem z H. Domańskim i P. Śpiewakiem).