W związku z obowiązującymi ograniczeniami i rygorystycznymi wytycznymi proszę o głębokie przemyślenie swojej decyzji dotyczącej opieki wakacyjnej – podkreśla dyrekcja jednej ze stołecznych placówek na stronie WWW. I wylicza utrudnienia: ograniczony dostęp do placu zabaw, ale także i korzystania z toalety.
Z kolei w jednej z opolskich placówek dyrekcja, choć serdecznie zaprasza maluchy do spędzenia u nich wakacji, to dodaje, że "jednocześnie, pomimo wdrożenia nadzwyczajnych procedur chroniących dzieci i pracowników, zwracamy uwagę rodzicom, by byli świadomi możliwości zarażenia się ich dzieci, pozostałych domowników, opiekunów w przedszkolu i innych dzieci COVID-19".
To tylko niektóre z wpisów, w których żłobki i przedszkola informują rodziców na swoich stronach, na jakich zasadach będą funkcjonowały w wakacje. To, co proponują, raczej zniechęca niż zachęca do pozostawiania dzieci latem w tego rodzaju placówkach.
Przedszkola zazwyczaj działały w trybie dyżurowym w trakcie wakacji. Obecnie, z powodu epidemii koronawirusa, w większości samorządów będą otwarte (w ograniczonym wymiarze, ale wszystkie). Między innymi po to, aby ograniczyć migracje dzieci i ewentualne rozprzestrzenianie choroby. Dla wielu to duży kłopot. Nauczycielom przysługuje 35 dni urlopu wypoczynkowego. Dochodzą do tego urlopy bieżące i spora liczba nadgodzin. Większość w czasie wakacji będzie miała wolne. Pracownicy przedszkoli już nie.
Reklama
Dyrektorzy placówek tłumaczą, że nie chcą zniechęcać świadomie, a jedynie pokazują nową rzeczywistość. – Musimy poinformować, że piaskownica, huśtawki czy inne zabawki na placu zabaw nie będą dostępne dla dzieci. Nie ma ich jak dezynfekować, zwłaszcza dotyczy to piaskownicy. Zatem jeśli chodzi o naszą placówkę, do dyspozycji dzieci pozostanie teren zielony – mówi dyrektorka jednego z warszawskich przedszkoli. – Zdajemy sobie sprawę z tego, że w ten sposób nasza placówka z edukacyjnej zamienia się w przechowalnię. Nie mamy jednak innego wyjścia – dodaje.
Reklama
Zgodnie z wytycznymi GIS dzieci nie mogą wymieniać się zabawkami. Z sal usunięte zostały przedmioty, których nie da się łatwo dezynfekować. Czyli m.in. pluszowe zabawki. Piłki czy inne sportowe przedmioty należy regularnie czyścić, a dzieci z różnych grup nie powinny się ze sobą stykać.
Jedna z dyrektorek wyjaśnia, że woli poinformować o panujących warunkach wprost, bo chce rzetelnych deklaracji od rodziców. – Gdy placówki wróciły do pracy po koronawirusie, rodzice zadeklarowali, że będą przyprowadzać dzieci, tak jak wcześniej. Tak było jednak tylko przez pierwsze dwa-trzy dni. Potem dzieci ubywało i w ostatnim tygodniu mieliśmy po dwoje, troje na cały żłobek. Tymczasem pań do opieki było osiem. Latem, wiedząc, ile dzieci będzie, lepiej rozplanuję urlop kadrze – mówi szefowa żłobka na warszawskiej Woli.
Liczą na to osoby zatrudnione w żłobkach i przedszkolach. Dziś przekonują, że nie bardzo wiedzą, po co właściwie przychodzą do pracy.
Raczej dla towarzystwa niż do opieki – mówi jedna pracownic żłobka. Dodaje, że to niejedyny powód rozgoryczenia. Pracownicy żłobków najbardziej ucierpieli z powodu koronawirusa. Zostały im wypłacone gołe pensje, czyli bez dodatków motywacyjnych i stażowego.
Nie pozwalała na to ustawa o COVID-19. Dlatego mogliśmy wypłacić pensje tylko za gotowość do pracy. W kwietniu było to 3100 zł brutto, w maju 3450 zł brutto. Dla porównania przed pandemią było to 3765 zł brutto – mówi Karolina Gałecka z zespołu prasowego UM Warszawy.
Dodaje jednak, że w czerwcu pracownicy żłobków dostaną już dodatek motywacyjny.
Prezydent miasta podjął już decyzję w tej sprawie – dodaje.
Pracownicy żłobków bardzo liczą na ten zastrzyk gotówki. – Rozumiem, że w czasie epidemii nie świadczyłam pracy jak nauczyciele w szkołach. Nie znaczy to jednak, że nie miałam żadnych obowiązków. Byłam wzywana do żłobka, by uprzątnąć sale, bo został zaplanowany remont. Potem musiałam przyjść i posprzątać. To nie należy do moich obowiązków, a się godziłam. Poza tym oczekiwano ode mnie zaangażowania się w wolontariat, czyli pomoc osobom starszym i samotnym w czasie epidemii – mówi jedna z pracownic warszawskiego żłobka.
Ostatecznie, jak dowiedzieliśmy się w Urzędzie Miasta Warszawy – pracownicy żłobków nie zostali zaangażowani do pomocy. – Mieliśmy więcej wolontariuszy niż osób potrzebujących. Dlatego tę grupę osób wyłączyliśmy z pomocy – tłumaczy Karolina Gałecka. Współpraca Artur Radwan