PAP: Ponad dwa tygodnie temu doszło w Warszawie do ponownej awarii kolektora przesyłającego ścieki pod dnem Wisły. Jak można określić rozmiar szkód?

Reklama

Janusz Waś: To nie była awaria. To była największa w dziejach branży katastrofa budowlana, gdzie straty należy liczyć w setkach milionów złotych. Cała inwestycja, z tunelem pod Wisłą kosztowała grubo ponad pół miliarda złotych. Dlaczego służby do tego powołane nie podjęły działań, które są standardowym działaniem w przypadku innych katastrof budowlanych? Np. w Szczecinie zawalił się niedawno fragment hipermarketu w budowie i od razu odpowiednie służby nadzoru budowlanego wszczęły postępowanie z urzędu.

PAP: Prokuratura prowadzi postępowanie ws. "Czajki" od ubiegłego roku.

JW: Byłem przesłuchiwany w prokuraturze, w ABW. Składałem wyjaśnienia w NIK-u, i od tamtej pory nic się nie stało. Ale przecież ta katastrofa budowlana spowodowała katastrofę ekologiczną.

Reklama

PAP: Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski twierdzi, że z taką samą sytuacją mieliśmy do czynienia przed laty permanentnie, bo ścieki płynęły wprost do Wisły przez całe lata.

JW.: Ludzi, którzy używają argumentów, że przed laty ścieki spuszczano do Wisły i nic wielkiego się nie wydarzyło, wysłałbym do jaskiń. Bo przecież kiedyś mieszkaliśmy w jaskiniach.

PAP: Wróćmy do katastrofy budowlanej. Co pan, jako specjalista, mógłby powiedzieć na temat jej przyczyn?

Reklama

JW.: Już samo rozwiązanie polegające na przesyle surowych ścieków tak wielkim syfonem (układ rur w kształcie litery "U" – PAP) było bardzo ryzykowną decyzją. W surowych ściekach płynie wszystko. Na filmach zamieszczonych w internecie widać, co płynie w ściekach kanalizacyjnych: kamienie, cegły, nawet duże fragmenty blach. Jeżeli nie dokona się separacji tych elementów przed syfonem, to nie ma takiej siły, aby to urządzenie w końcu się nie zatkało, nie uszkodziło. Ten rurociąg został zbudowany z materiałów kompletnie nieodpornych na ścieranie. Proszę sobie wyobrazić, jak po dnie rurociągu idzie z prędkością jednego metra na sekundę gruz. On szlifuje, rozcina ściany rury. Sytuacja taka nie powinna mieć miejsca, ponieważ na początku syfonu jest hala krat, gdzie przynajmniej te większe zanieczyszczenia powinny być separowane. Jak jednak wynika z zamieszczonej w internecie wypowiedzi prezydenta Trzaskowskiego, oczyszczanie mechaniczne ścieków uruchomiono dopiero po awarii. Ponadto materiał, z którego zbudowano rurę ułożoną w tunelu nie jest kompletnie odporny na odkształcenia sprężyste. Część pionowa rurociągu i kolano przekierowujące rurociąg w poziom są stalowe. Stal bardzo dobrze pracuje w zakresie odkształceń sprężystych i tak pracuje zbudowany z niej fragment rurociągu. Tę sprężystą konstrukcję połączono ze sztywną rurą z tworzywa, zaraz za stalowym kolanem, a na dodatek między nimi nie ma żadnego kompensatora. Ktoś, kto ma pojęcie o wytrzymałości materiałów, wie, że połączenie to musi puścić, bo spotykają się tu bezpośrednio dwa materiały o różnej charakterystyce pracy.

PAP: Czy należało cały rurociąg zbudować ze stali?

JW: Zgodnie z początkowymi planami rurociąg miał być wykonany w całości ze stali. Ktoś jednak zmienił projekt i zastosował rury kompozytowe łączone na płytki kielich. Takie rurociągi nie mogą pracować ciśnieniowo, bo pod wpływem ciśnienia i wibracji rury te się po prostu rozłączą.

PAP: Co zrobiono w tej sytuacji?

JW. Zalano je betonem. Ale ze względu na ciężar tego betonu, nie można było ich zalać betonem konstrukcyjnym.

PAP: Jakie zastosowano rozwiązanie?

JW: Zastosowano beton spieniony. Ale wytrzymałość tego betonu jest dużo mniejsza niż betonu twardego. Na dodatek na to wszystko położone zostały konstrukcyjne płyty betonowe i tory, po których jeździł wagonik.

PAP: Czyli zbudowano kryptę, w której zamknięto układ pozbawiony kompletnie kontroli?

JW: Tak - nikt nie wiedział, co się dzieje z tym rurociągiem.

PAP: Jednak, jak twierdzi MPWiK, na dzień przed katastrofą kontrolowano kolektor.

JW.: Żeby wiedzieć, jak on się zachowuje, to należałoby go opróżnić i do niego wejść lub do pustego wprowadzić kamerę.

PAP: Uszkodzone zostały dwie rury. Czy pana zdaniem mogło dojść dwukrotnie do "splotu okoliczności", jak mówiły ekspertyzy wykonane po ubiegłorocznej awarii?

JW.: Kiedy usłyszałem ekspertyzę profesorów z politechniki, że nastąpił "splot nieprzewidzianych okoliczności", to się za głowę złapałem.

PAP: Dlaczego?

JW.: Podkreślam, że ja się tu odnoszę do zaprezentowanej treści ekspertyzy, a nie do tego, co moim zdaniem tam się stało. Na podstawie zdarzeń, które miały miejsce do tej pory na Świecie, prawdopodobieństwo wystąpienia "splotu okoliczności" w przypadku awarii jednej rury oceniam jeden do miliona. W takim wypadku prawdopodobieństwo powtórki tego splotu okoliczności w podobnym miejscu, ale na innej rurze jest prawie równe zero. To pokazuje, jakim szacunkiem autorzy tej ekspertyzy darzą słuchaczy i ich wiedzę. Podobnie jest z innym twierdzeniem ekspertów, że przyczyną mogło być uszkodzenie rur podczas przycinania na budowie. Przecież nikt tak ważnego urządzenia nie koryguje bez odpowiednich urządzeń na budowie. Jeszcze raz powtórzę. Jednym z powodów katastrofy było zastosowanie rur z nieodpowiedniego materiału.

PAP: Jak to udowodnić?

Każda dokumentacja projektowa ma rozdział o warunkach wykonania i odbioru robót. I tam jest wszystko opisane, jak co powinno być wykonane i w jaki sposób sprawdzone – odebrane. Następna zasada: każde urządzenie - a taka rura to już jest urządzenie - gdziekolwiek ma być wbudowywane, musi mieć odpowiednie certyfikaty, a także dokumentację techniczno-ruchową, w której jest napisane, z czego się to składa, do czego jest przeznaczone i w jakich granicach można to stosować. Miała to ta rura, czy nie? Gdyby to miała, to nikt by jej tam nie zamontował. Jeżeli czegoś takiego urządzenie nie miało, to znaczy, że sprzedali nam rury niezgodnie z ich przeznaczeniem, czego nie mieli prawa zrobić. Dostawca tych rur skompromitował się na całej linii. Sprawa kolektora to jednak tylko część gigantycznego oszustwa pod tytułem "Czajka".

PAP: Na czym polega to oszustwo?

JW.: Wzięto pieniądze za dwie oczyszczalnie, a zbudowano jedną.

PAP: Na czym opiera pan takie twierdzenie?

JW.: Jest to najdroższa oczyszczalnia na świecie w przeliczeniu na jeden metr sześcienny przepustowości dobowej. Kiedy ogłoszono, kto wygrał przetarg na realizację oczyszczalni "Czajka", jeden z tygodników opublikował wykres, w której porównano koszty budowy oczyszczalni w Budapeszcie, Petersburgu, Stambule, Brukseli, Mediolanie oraz w Turcji i Irlandii w przeliczeniu na jeden metr sześcienny przepustowości dobowej. Okazało się, że "Czajka" była od dwóch do pięciu razy droższa od tamtych oczyszczalni.

PAP: W 2007 r. był pan konsultantem Komitetu Nasza Choszczówka, który protestował przeciw pomysłowi, żeby wszystkie ścieki z Warszawy wepchnąć do "Czajki".

JW.: Wówczas miałem wgląd w wiele dokumentów dotyczących budowy tej oczyszczalni. Pierwsza wycena rozbudowy "Czajki" wynosiła 700 mln zł. Potem podniesiono ją do 900 mln zł, a tuż przed przetargiem było już 1,4 mld zł. Finalnie zaś jej rozbudowa kosztowała 3,7 mld zł.

PAP: A może nie warto oszczędzać na takich inwestycjach?

JW: Jeśli się wydaje prawie 4 miliardy złotych, to należałoby oczekiwać, że problem gospodarki ściekowej w Warszawie zostanie rozwiązany właściwie i docelowo. Tymczasem on, mało że nie został rozwiązany, to z powodu realizacji tej inwestycji mamy kłopoty.

PAP: O tym, że "Czajka" została źle zaplanowana, mówił już pan przed laty.

JW.: Tam po prostu nie było miejsca, aby zrobić taką dużą oczyszczalnię, jaka jest potrzebna dla tej części Warszawy, którą ma obsłużyć.

PAP: Proszę to wyjaśnić.

JW.: "Czajka" jest zaprojektowana na 435 tysięcy metrów sześciennych ścieków na dobę, a w Warszawie jest potrzeba oczyszczać okresowo nawet ponad miliona metrów w ciągu jednej doby.

PAP: Skąd ta różnica w wyliczeniach?

JW: Projektując oczyszczalnię trzeba określić ilość ścieków, jaką będzie generować miasto. Należy brać pod uwagę nie tylko ścieki, niejako wytwarzane przez mieszkańców, przemysł, usługi itp., ale w kanalizacji ogólnospławnej również i opady deszczu. W Warszawie – przede wszystkim w starszej części miasta – woda deszczowa nie jest odprowadzana specjalnymi kanałami deszczowymi. Nie ma oddzielnych instalacji do odprowadzania deszczówki. Jeśli deszcz spadnie, dostanie się do kanalizacji sanitarnej, i w ten sposób zwiększy się ilość ścieków. Projektanci określili, że w Warszawie ścieków bytowych i przemysłowych powstaje 435 tysięcy metrów sześciennych ścieków na dobę i na taką wielkość zaprojektowali oczyszczalnię. Oznacza to, że już ani kropla deszczu w tej oczyszczalni się nie zmieści.

PAP: Jakie ilości wody deszczowej dostają się do stołecznej kanalizacji?

JW.: Przy założeniu, że do kanalizacji ogólnospławnej dostanie się woda deszczowa z obszaru o powierzchni 59 kilometrów kwadratowych (taka wielkość obszaru została podana m.in. przez służby sanitarne), po uwzględnieniu wielkości opadów dziennych w stolicy, które powinna zmieścić oczyszczalnia ścieków otrzymujemy 677 tysięcy metrów sześciennych samych ścieków deszczowych na dobę. Czyli łączna ilość ścieków, jaką powinna "przerobić" oczyszczalnia Czajka wynosi: 1112 tys. metrów sześc. na dobę.

PAP: I ta ilość ścieków powinna się zmieścić w "Czajce"...

JW: To jest problem wynikający z rodzaju kanalizacji, jaki mamy w Warszawie. Kłopot jest jeszcze większy, kiedy – tak jak to się dzieje obecnie – jednej nocy spada tyle deszczu, ile kiedyś mieliśmy w ciągu jednego miesiąca. Wówczas mamy do czynienia z tym, czego byliśmy świadkami tego lata. Fontanny ścieków wybijające ze studzienek, pozalewane ulice. Tego wszystkiego "Czajka" by nie przyjęła, ale w takich przypadkach nawet by nie musiała.

PAP: Dlatego MPWiK dokonuje zrzutów bezpośrednio do Wisły?

JW: Robi to bardzo często nielegalnie. Prawo pozwala jedynie na 10 zrzutów w ciągu roku. Tymczasem jest ich o wiele więcej. I nie chodzi tou o takie manipulowanie zrzutami, że jednym wylotem do Wisły zrzuci się np. 8 razy w ciągu roku, a innym np. 9. Pozwolenie na bezpośredni zrzuty mówi o możliwości maksymalnie 10-krotnego ominięcia oczyszczalni.

PAP: MPWiK informuje o podpisanej umowie z niemiecką firmą, która przygotuje za ponad 60 mln zł system sterowania ściekami. Czy to zaradzi problemowi?

WJ: Czym oni chcą sterować? Warszawa ma system grawitacyjny, a zatem prawie wszystkie ścieki spływają samoczynnie. Miasto leży wzdłuż rzeki. Wisła płynie z południa na północ i taka jest tendencja całego spadku. Wszystko, a właściwie niemal wszystko, spływa w kierunku północnym, tam gdzie jest zlokalizowana "Czajka". Druga oczyszczalnia – o której się mówiło – miała być w okolicach Huty Warszawa (też na północy). Poza tym, czym tu sterować, jak w sytuacjach występujących obecnie deszczów nawalnych cały system kanalizacji jest niewydolny, a i tak ścieki nawet przy małym deszczu nie mieszczą się w oczyszczalni? Jak wiem, tego typu doskonały system znajdujący wielu nabywców stworzono również w Politechnice Rzeszowskiej. Jest on wielokrotnie tańszy od systemu zamówionego przez MPWiK zagranicą. Jednak w przypadku Warszawy żadne sterowanie nie zda egzaminu, dopóki nie zostanie zapewniona odpowiednia możliwość oczyszczania ścieków i przepustowość kanalizacji. Sterowanie będzie miało sens dopiero w przypadku, gdy dla tego obszaru miasta zostanie wybudowana druga północna oczyszczalnia na lewym brzegu Wisły, a przepust pod Wisłą będzie funkcjonował jedynie w razie potrzeby.

PAP: Ostatnio mówi się o rozbudowie oczyszczalni Południe.

JW: Ona znajduje się na wysokości Ursynowa. Jej zadaniem była obsługa dzielnic na południu lewobrzeżnej Warszawy. Miała być przygotowana na 125 tysięcy metrów sześciennych ścieków na dobę. A ostatecznie jest w stanie oczyszczać tylko połowę tej ilości ścieków. Tu popisali się Francuzi, którzy realizowali tę inwestycję. Podczas budowy powstał pomysł, żeby ścieki z tej oczyszczalni spuszczać powyżej ujęć wody pitnej. Jednak na to nie zgodził się Lech Kaczyński, który wówczas był prezydentem Warszawy. Ostatecznie zbudowano kolektor, który odprowadza ścieki poniżej ujęcia wody pitnej dla Warszawy. Ten kolektor na pewno nie wytrzyma tej ilości ścieków, które miałyby nim płynąć po rozbudowie tej oczyszczalni. Czyli znów coś tu nie gra... Poza tym, pompowanie ścieków z północy na południe, czyli "pod górę" generowałoby ogromne, niepotrzebne koszty eksploatacyjne.

Inżynier Janusz Waś – pracując w dyrekcji budowy tras komunikacyjnych w Warszawie zajmował się budową magistralnych sieci wodociągowych, kanalizacyjnych i cieplnych. Następnie projektował i realizował prototypowe oczyszczalnie ścieków w Polsce i zagranicą. Wraz z zespołami, które tworzył był wielokrotnie nagradzany. Jest prezesem i głównym technologiem firmy BIOPAX-WBWW zajmującej się m.in. systemami oczyszczania wód.