Dla dzieci pierwszy w życiu koniec świata.
Dla kotka nowy Pan.
Dla pieska nowa Pani.
Ten wiersz Szymborskiej jest bardzo prawdziwy, choć akurat końców świata w mojej rodzinie było kilka. Rozwiodłam się ja, a wcześniej moja mama i babcia. Każda z nas decydowała się skończyć związek i samotnie wychowywać dzieci. Każda z innego powodu – opowiada Maria Nowicka. Ma 35 lat i córki bliźniaczki, które właśnie zaczęły naukę w szkole podstawowej. Zawodowo zajmuje się wyceną nieruchomości i podkreśla, że jest samowystarczalna. Z decyzją o rozwodzie zwlekała cztery lata. – Najpierw wydawało mi się, że dzieci są za małe. Potem myślałam, że ciąży na mnie fatum nieudanych związków innych kobiet w mojej rodzinie i chciałam z nim walczyć – przyznaje. Ostatecznie uznała, że nie ma sensu.
Reklama
Reklama
Przyczyną rozwodu jej babci był alkoholizm dziadka. Ma mgliste wspomnienia ze świąt rodzinnych, które kończyły się awanturą, wywracanymi krzesłami; obrazek dziadka leżącego w przedpokoju i babci usiłującej przeciągnąć go na bok. Rozwiedli się dopiero wtedy, gdy kobieta była po pięćdziesiątce. Zdaniem Marii – o wiele za późno. Obie z mamą jej kibicowały. Podobnie jak jej koleżanki, a nawet sąsiadki na warszawskim Żoliborzu, które później próbowały znaleźć dla niej nowego partnera. Bezskutecznie. Kobieta nigdy z nikim się ponownie nie związała. – Kolejna była moja mama. Tata nie nadużywał specjalnie alkoholu. On był po prostu wpatrzony w siebie – opowiada Maria. Pamięta, że zdarzało mu się znikać na kilka dni i nie dawać znaku życia, co w czasach bez telefonów komórkowych było uciążliwe i niepokojące. – A potem nagle stawał w progu mieszkania. Raz np. powiedział coś w stylu: Teresa, postanowiłem zainwestować nasze oszczędności. I wyciągnął przed siebie dłoń, na której połyskiwał złoty sygnet. Przeglądał się sobie w lustrze z zachwytem. To było w okresie, kiedy spędzałam wakacje w mieście i nawet na klasowe wycieczki nie było nas stać. Myślę, że tato nie był złym człowiekiem (zmarł kilka lat temu). Po prostu nie dorósł do roli męża, ojca i w pewnym momencie, zamiast pomagać mamie w utrzymaniu rodziny, stał się kulą u nogi.
W przypadku samej Marii powód rozwodu był inny. Oboje z mężem pragnęli pięknego mieszkania i wszystkiego, co najlepsze dla dzieci. On, bankowiec, spędzał w biurze nawet kilkanaście godzin dziennie. Ona po pracy biegła zajmować się domem. Gdy w końcu spotykali się wieczorem w kuchni, byli coraz bardziej zmęczeni. Ubywało tematów do zwykłych rozmów, przybywało pretekstów do milczenia i sprzeczek. – Łapałam się na tym, że siedzę na balkonie z kieliszkiem wina w dłoni i rozmyślam, jak beznadziejne jest moje życie. A przecież niejedna osoba mogłaby mi pozazdrościć – opowiada Maria. W końcu zdobyła się na szczerą rozmowę z mężem i okazało się, że on myśli tak samo. Uznali, że lekarstwem na ich małżeńskie problemy będzie rozwód. – Jestem pewna, że tą decyzją uratowaliśmy nie tylko nasze relacje, ale i emocje dziewczynek. Zwykła wyprowadzka jednego z nas czy separacja nie załatwiłyby sprawy, bo to tylko stan zawieszenia. Dziś mamy jasną sytuację. Dziewczynki mieszkają ze mną, ale były mąż w każdej chwili może je odwiedzać. I co ważne, znajduje dla nich więcej czasu niż kiedyś. Rozwód załatwiliśmy na jednej rozprawie. Wcześniej wszystko mieliśmy ustalone. Bez orzekania winy, prania brudów. Czyste, chirurgiczne cięcie.