W czwartek DZIENNIK napisał o historycznej spuściźnie naszych cmentarzy, na których spoczywają obok siebie bohaterowie oraz przywódcy i oprawcy z czasów PRL. W honorowej części Powązek obok Tadeusza Bora-Komorowskiego czy Jacka Kuronia spoczywa Henryk Jabłoński, który po Marcu 1968 relegował z uczelni setki studentów, czy Julian Marchlewski, który podczas wojny polsko-bolszewickiej tworzył komunistyczny rząd na terenie Polski.

Reklama

Część ekspertów uważa, że w 1989 roku przegapiliśmy najlepszy moment na załatwienie tej sprawy. I podkreśla, że w końcu i tak będziemy musieli się z nią zmierzyć.

Sylwia Czubkowska: Co pan czuje, widząc grób Bolesława Bieruta niedaleko grobu Bronisława Geremka w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim?
Jan Ołdakowski*: Zaczynam się zastanawiać, co to znaczy "zasłużony”. Czy jest nim człowiek, który jest odpowiedzialny za śmierć i uwięzienie tysięcy Polaków w najczarniejszym okresie stalinizmu? Przecież Powązki miały być miejscem - tuż po Wawelu i katedrze św. Stanisława - najbardziej reprezentacyjnym dla polskiej pamięci narodowej. Reprezentacyjnym właśnie przez wskazywanie naszych ewidentnych bohaterów. Okazuje się jednak, że blisko 20 lat po upadku komunizmu wcale nie mamy jednoznacznego stosunku do terminu "zasłużony”. A na przykład o rosyjskich carach Mikołaju i Aleksandrze nie mówimy, że byli ostatnimi królami Polski. Mimo że formalnie nimi byli, to poczucie naszej pamięci historycznej nie pozwala ich tak nazywać. Tym bardziej powinniśmy podjąć jednoznaczne decyzje dotyczące grobów Bieruta, Juliana Marchlewskiego czy Józefa Bejma. A dyskusja z tym związana powinna się toczyć nie nad tym, czy przenosić ich szczątki, tylko kiedy i jak.

To bardzo kategoryczna opinia.Domyśla się pan, jak wielkie emocje mogłaby wywołać decyzja o przenoszeniu grobów?
Oczywiście, że tak. Nie do uniknięcia w takim wypadku byłyby nawet nie dyskusje, ale wręcz kłótnie i protesty. Jednak nawet one miałyby ważną rolę, bo pomogłyby w zrozumieniu naszej historii. Ja już zresztą miałem próbkę tych emocji. Po wczorajszym artykule DZIENNIKA pokłóciłem się z żoną. Ona uważa, że w imię chrześcijańskiego szacunku dla zmarłych nie powinno się ruszać grobów. Doskonale rozumiem jej poglądy. Jednak jak byśmy postąpili, gdyby w 1943 r. faszystowska władza postawiła w Powązkach grobowiec kata Warszawy Franza Kutschery, to czy mielibyśmy podobne obiekcje przed usunięciem jego grobu? Czy też broniono by go w imię chrześcijaństwa?

Reklama

Musi pan jednak przyznać, że kim innym był Bierut, a kim innym Kutschera.
I właśnie dlatego nie opowiadam się za spaleniem jego zwłok i rozwianiem ich na cztery wiatry, jak czyniono z hitlerowskimi zbrodniarzami, tylko za przeniesieniem ich w mniej eksponowane miejsce.

Powązki to właściwie muzeum, może więc powinno się pozostawić groby tam, gdzie są?
Uważam, że nie - bo mamy obowiązek kierować naszą polityką historyczną. Gdyby nie to, że umarli w czasie trwania totalitarnego systemu, nie dostaliby nigdy tych miejsc. Warto też przyjrzeć, jak tą polityką kierują inne narody. Napoleon umarł w niesławie, ale po latach obywatele Republiki Francuskiej przenieśli jego zwłoki i wystawili mu ogromne mauzoleum. Z drugiej strony władze Rosji zaprzestały pokazywania ciała Lenina i nawet zaczęły się zastanawiać nad jego normalnym pochówkiem.

*Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego