Amerykański system wczesnego ostrzegania przed grypą Google Flu Trends pilotażowo działa od ubiegłej zimy, a od tygodnia obejmuje cały kraj. To efekt współpracy firmy Google z Amerykańskim Centrum Kontroli Chorób i Zapobiegania (CDC).

Reklama

Obaj partnerzy dostrzegli powiązanie między częstotliwością internetowych pytań o grypę, gorączkę czy kaszel, a liczbą przypadków zdiagnozowania choroby.

Mechanizm działał tak, że najpierw w Google odnotowywaliśmy zwiększone zainteresowanie grypą, a po kilku dniach lekarzy odwiedzała cała masa zainfekowanych chorych. Gromadzoną wiedzę Google zaczął wykorzystywać. "Opracowaliśmy Google Flu Trends, które pozwoli odpowiednim służbom na możliwie najszybszą reakcję" - mówi Pablo Chavez, Senior Policy Counsel, Google.

Podobny system mógłby działać w Polsce. Może nie od razu na taką skalę jak Google Flu Trend, bo to wymagałoby powołania sztabów analityków. Ale już dziś istniejące i darmowe narzędzia internetowe mogą istotnie pomóc w przewidywaniu zagrożeń chorobami, epidemii.

Reklama

"W zapobieganiu zagrożeniom, które rozprzestrzeniają się w błyskawicznym tempie, takim jak właśnie grypa, dobrym medium, które jest w stanie dostarczyć informacji na bieżąco i na szeroką skalę jest właśnie internet" - mówi Artur Waliszewski, szef polskiego oddziału Google.

Chodzi o internetowe narządzie Trends, z którego może darmowo skorzystać każdy. I chętnie korzystają np. reklamodawcy, firmy marketingowe. Posługując się metodą dokładnie taką jak Amerykanie z Google Flu Trends sprawdziliśmy, o jakie dolegliwości pytają Polacy w internecie.

Okazuje się, że zapytanie o grypę utrzymuje się od roku na tym samym poziomie. Ale mamy problem z infekcjami, które nie są grypą. W porównaniu z wrześniem dwukrotnie wzrosła liczba zapytań o przeziębienie i katar; apogeum zapytań o te słowa przypadło na przełom września i października. I rzeczywiście w początku października Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego odnotował w Polsce wzrost liczby infekcji.

Reklama

Polskie Google (ze strony korzysta 85 proc. polskich internautów) w swoich udostępnianych darmowo "Trends" nie udostępnia konkretnych danych liczbowych na temat zapytań, a jedynie dane dotyczące trendów, czyli wzrostów i spadków liczby pytań na konkretne pytania. Nieoficjalnie nie wyklucza jednak podawania konkretnych liczb odpowiednim instytucjom państwowym, o ile o nie wystąpią, lub nawiążą z firmą współpracę.

Polscy urzędnicy odpowiedzialni za zwalczanie epidemii, w przeciwieństwie do amerykańskich, nie chcą jednak korzystać z internetu, jako źródła wiedzy o możliwych zagrożeniach.

"Nie używamy internetu, prowadzimy statystyki na podstawie wywiadów lekarskich, które później wędrują do powiatowych stacji sanitarnych, potem wojewódzkich, na końcu do Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. To czasochłonne, ale wiarygodne. Dane z internetu możemy traktować pomocniczo, ale z tego co wiem, nie jest to często praktykowane bo to dane niemiarodajne" - mówi Wiesław Rozbicki.

Rozbickiemu sekunduje Mirosław Czarkowski z Zakładu Epidemiologii przy Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego, odpowiedzialnym za statystyk medycznych. "Mamy obowiązek bazowania na zgłoszeniach zachorowań z wywiadów lekarskich i nie posiłkujemy się internetem" - mówi Czarkowski.

Podobnej postawie dziwi się Marek Balicki, poseł, lekarz, były minister zdrowia. "Zawsze lepiej wiedzieć więcej niż mniej. Internet może być doskonałym, szybkim narzędziem alarmowym. Nawet jeśli jest to źródło w pełni miarodajne, z niego mogą płynąć ważne sygnały do pilnego zweryfikowania. Warto to narzędzie doskonalić" - mówi Balicki.