Andrzej Nabzdyk mimo ciężkich ran kierował akcją ratunkową po katastrofie śmigłowca. Instruował spokojnym, wyważonym głosem przybyłych z pomocą mieszkańców Jarostowa, jak mają pomóc jego kolegom - pilotowi Januszowi Cygańskiemu i pielęgniarzowi Czesławowi Buśko. Naprowadzał przez telefon służby ratownicze na miejsce katastrofy.

Reklama

"Dla mnie to absolutna pierwsza liga zawodowa w ratownictwie medycznym. Latałem z nim cztery lata temu. Traktuje kolegów z pracy jak przyjaciół, a ci którzy z nim latają, to rodzina" - mówi DZIENNIKOWI Andrzej Duda z katowickiego oddziału Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Andrzej Nabzdyk jest aktualnym mistrzem świata w ratownictwie medycznym, zdobył ten tytuł przed rokiem w Izraelu. "Jest najlepszy. Od początku istnienia lotniczego pogotowia jest na pierwszej linii frontu. Od ośmiu lat w służbie. Po pracy szkoli kolegów w zaawansowanych technikach udzielania pomocy poszkodowanym" - wylicza Robert Gałązkowski, rzecznik pogotowia a prywatnie przyjaciel doktora.

>>>Świadek katastrofy Mi-2: To było straszne

Nabzdyk znajduje jeszcze czas, by sędziować zawody ratownicze w Polsce, a kiedy chce uciec od zgiełku miasta, bierze liny, haki i uprawia wspinaczkę skałkową.

Reklama

"On nie potrafi usiedzieć na miejscu. Nie wyobrażam sobie Andrzeja z gazetą i przed telewizorem. On musi być w ciągłym ruchu. Nawet do pracy przyjeżdża rowerem, a zimą przychodzi pieszo. Zawsze powtarza, że lekarz LPR powinien być sprawny fizycznie bardziej niż lekkoatleta, bo każda akcja to niesienie pomocy na maksa. Tym entuzjazmem zaraża wszystkich wokół" - przedstawia przyjaciela i podwładnego dyrektor Regionu Zachód Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Marcin Podgórny.

Koledzy z Wrocławia podkreślają, że to nieprawdopodobnie pogodny człowiek, który nigdy nie ma złych dni. "Do tego pedantyczny. Akcja na maksa u niego nie oznacza przekraczania barier ryzyka. Każdy wylot z bazy był poprzedzony analizą warunków pogodowych i trzeźwą oceną sytuacji" - mówi nam jeden z lekarzy pogotowia i dodaje: "Andrzej powtarzał, że zadaniem pogotowia jest ratowanie ludzi, a każdy lot to walka o życie poszkodowanych i nie ma w nim miejsca na błędną, złą ocenę sytuacji".

Reklama

>>>Piloci pogotowia latają na granicy ryzyka

"Andrzej to siła spokoju. Nigdy, powtarzam nigdy, nawet w najbardziej stresującej sytuacji nie słyszalem podniesionego głosu. Zawsze opanowany i konkretny. Czasem aż denerwująco wyciszony i jakby wewnętrznie w samotności analizujący sytuację" - mówi Gałązkowski.

Z tego spokoju lekarz znany jest we wszystkich oddziałach LPR. "To postać legenda pogotowia lotniczego. Jesteśmy wąskim gronem i znamy się wszyscy doskonale, ale Andrzej dodatowo nigdy nie odmawiał pełnienia dyżurów poza Wrocławiem. Jeśli było trzeba jechał do Poznania, Warszawy, Zielonej Góry. Praca w lotniczym ratownictwie jest jego pasją" - dodaje Podgórny.

Wcześniej Andrzej Nabzdyk był szefem jednostki pogotowia ratunkowego na ziemi i lekarzem ortopedą w jednym z Wrocławskich szpitali, ale, jak mówią jego koledzy, dopiero praca w LPR dała mu sto procent satysfakcji.

Prof. Juliusz Jakubasko, krajowy konsultant ds. medycyny ratunkowej, jest przekonany, że profesjonalne zachowanie lekarza po katastrofie to cecha jego charakteru. "Znamy się bardzo dobrze. Za dwa tygodnie jest zimowe sympozjum medycyny ratowniczej. Prawie 600 osób z całej Polski weźmie w nim udział. Jestem z Andrzejem jego współorganizatorem. Na początku miały się odbyć zawody ratownicze w ekstremalnych górskich i zimowych warunkach. Od takich sytuacji <na granicy> doktor Nabzdyk był specjalistą. Teraz zawody stoją pod znakiem zapytania, bo nie ma sędziego" - mówi prof. Jakubasko.

Czy opanowanie i chęć niesienia pomocy mimo ciężkich ran była u doktora Nabzdyka tylko efektem szoku pourazowego i silnego uderzenia adrenaliny? "Nie sądzę, żeby w jego przypadku tak było. Choć być może nie czuł bólu i nie potrafił ocenić właściwie swojego stanu. Jednak przesłuchując rozmowy telefoniczne, nie mam wątpliwości, że działał w pełni profesjonalnie. Był tym Andrzejem, którego znamy. Dlatego nikt z ratowników, którzy szukali śmigłowca, nie zdawał sobie sprawy, w jakim jest stanie" - kończy prof. Jakubasko.

Stan Andrzeja Nabzdyka jest ciężki, ale stabilny. Koledzy z Lotniczego Pogotowia Ratunowego stale monitorują sytuację w szpitalu. "Jesteśmy dobrej myśli. Andrzej ma jeszcze przecież mnóstwo pracy do zrobienia. Tylko on potrafił tak cierpliwie i do znudzenia powtarzać te same czynności ratownicze, ucząc młodych lekarzy i ratowników, jak pomagać dziecku, a jak dorosłym, by osiągnąć najlepszy efekt" - mówi nam dyrektor Podgórny.