Można przyjąć, że w Polsce mamy dwa typy celebrytów. Jedni to ludzie obdarzeni osobowością medialną, czyli w praktyce ładnymi, białymi zębami albo brzoskwiniową opalenizną. Drugi typ to eksperci, to znaczy ludzie, którzy posiadają duży zakres wiedzy ze ścisłej dziedziny. Wiedza, połączona oczywiście z osobowością medialną, warunkuje istnienie tych osób w przestrzeni publicznej i utrzymuje ich w pozornej przeciwwadze do różnych cichopków, maseraków i ibiszów. Owi eksperci zostają tak naprawdę największymi gwiazdami - z większości programów, w których obecnie funkcjonuje tak zwane jury, może poza "Tańcem z gwiazdami", największą popularność zdobyli właśnie członkowie loży znawców. Czy ktoś pamięta finałową trójkę drugiej edycji "Idola" albo zwycięzcę pierwszej edycji "You can dance"? A kto potrafi wymienić z imienia i nazwiska jury tych programów? To pytania retoryczne. Masz taki sam dylemat jak tytułowy bohater filmu "Bruno" - bardzo chciałbyś być sławny, ale nie wiesz, jak to osiągnąć? Nad Wisłą odpowiedź jest prosta. Zostań ekspertem.

Reklama

Jedną z osób, które zdobyły ogólnopolską sławę, jest Robert Leszczyński. Leszczyński nie dość, że w "Idolu" był specem od muzyki, to jeszcze miał dredy i plastikowe, pomarańczowe okulary. Te gadżety paradoksalnie dodawały mu estymy - jestem pewien, że badanie OBOP przeprowadzone w małej miejscowości, w grupie ludzi powyżej 50. roku życia, wykazałoby, że w oczach tychże osób tak właśnie ekspert od muzyki młodzieżowej powinien wyglądać. Leszczyński zamienił dredy na krótszą fryzurę, ale dalej i z wielką chęcią szafuje godnymi prawdziwego fachowca, kontrowersyjnymi i niepopularnymi opiniami. W swojej światłości pan Robert ostatnio zdołał nieco ostudzić rozgorączkowanych koncertem Madonny i śmiercią Jacksona, przypominając im, że ta pierwsza jest przecież zupełnie nieutalentowana, a ten drugi nie wniósł do historii muzyki zupełnie nic. Nie polemizowałbym z człowiekiem, który jako pierwszy odważył się wypowiedzieć szokującą prawdę, że klasyczny pianista jest odtwórczym wyrobnikiem, w przeciwieństwie do didżeja zgrywającego tempo w puszczanych płytach.

Gwiazd ekspertów jest wielu. Mamy eksperta od mody, czyli Tomasza Jacykowa, który na łamach "Wprost" wytyka jednym celebrytom modowe pomyłki, a w życiu codziennym za odpowiednią opłatą chodzi z innymi celebrytami (m.in. z Robertem Leszczyńskim) na zakupy, aby takich pomyłek się wystrzegały. O jego profesjonalizmie świadczy to, że nikt nie usłyszał jeszcze, aby Jacyków się pomylił i we "Wprost" zganił ułożoną przez samego siebie kreację. Mamy eksperta od tańca Michała Piroga, który - z racji że taniec jest bardzo ekspresyjną i emocjonalną dziedziną - przeważnie płacze. Mamy panią ekspert od literatury Kazimierę Szczukę, która wie, że literatura tak jak każda inna dziedzina życia jest podejrzana, ponieważ może czaić się w niej - niczym schowany w mroku bandzior - szowinistyczny reakcjonista.

Co ciekawe, liczba ekspertów celebrytów rośnie wprost proporcjonalnie do popularności danej dziedziny w społeczeństwie. Od literatury na masową skalę wystarczy jedna Kazia Szczuka, od muzyki Leszczyński i ewentualnie Zbigniew Hołdys, ale jeśli chodzi o piłkę nożną, loże ekspertów, znawców i dziennikarzy muszą mieć własne ławki rezerwowych. Jest przecież i Szaranowicz, i Szpakowski, i były trener reprezentacji Engel, a z młodszego pokolenia chociażby Bożydar Iwanow, który oprócz tego, że posiada ogromną wiedzę na temat narodowego sportu Polaków, jest również powszechnie znanym ekspertem w sprawie męskiego obuwia i skarpet. Jest jeszcze jedna przewaga speców od piłki nożnej nad specami od szeroko pojętej kultury i stylu życia. Ci pierwsi mają dużo więcej okazji, aby dzięki swoim występom w telewizorze zostawić Polaków zadumanych i cmokających z podziwu - w piłkę grają cały rok, a dwie połowy meczu są zawsze oddzielone przerwą. Ci drudzy, o ile nie ekspertują akurat w jakimś cyklicznym programie, muszą zdać się na ważkie wydarzenia, takie jak śmierć znanej gwiazdy, rozdanie Nagród Nobla czy Oscarów. Dlatego trzymam za nich wszystkich kciuki, bo wybrali sobie naprawdę ciężki kawałek chleba - chociaż w głębi ducha jestem pewien, że Robert Leszczyński również doskonale zna się na piłce nożnej. Po prostu jeszcze nie chce o tym mówić.

Reklama