W wielu rodzinach dzieci żyją o jednej bułce przez cały dzień. Wychodzą z domu bez śniadania i potem jedzą tylko tyle, ile dostaną w szkole, o ile coś w ogóle dostaną” - mówi Ilona Felsman ze świdnickiego Ośrodka Pomocy Społecznej. W rodzinach, którymi się zajmuje, rodzice nie tylko nie gotują swoim dzieciom ciepłych posiłków, ale nie dają im nic do jedzenia. Dlaczego? Bo uważają, że one same sobie jakoś poradzą. ”Takim ludziom nie dajemy pieniędzy, tylko robimy zakupy żywnościowe, aby mieć pewność, że do domu trafi jedzenie. Ale i tak zdarza się, że zamiast nakarmić najmłodszych, oni sprzedają żywność, a pieniądze wydają na własne potrzeby” - mówi Felsman.

Reklama

>>> Biedne dzieci dożywiano chipsami i gumą

Problem niedożywienia doskonale znają pedagodzy szkolni. ”Znałam maluchy, które nie wiedziały, jak się je zupę. Okazało się, że nigdy w życiu nie dostały takiego posiłku” - opowiada Alicja Przychodni z jednej z podstawówek w Rzeszowie.

Dla wielu polskich uczniów jedynym posiłkiem w ciągu dnia jest ten, który dostają w szkole. Najczęściej jest to szklanka mleka i bułka rozdawane w ramach programu finansowanego przez rząd i Unię Europejską. Część dzieci może również liczyć na dofinansowany przez gminę obiad. Problem w tym, że w wielu szkołach nie ma stołówek, ale nawet gdy są, obiady dostają niekoniecznie ci, którzy najbardziej ich potrzebują. ”Aby dostać dopłatę do szkolnych obiadów, trzeba spełnić bardzo szczegółowe kryteria wyznaczone przez ośrodek pomocy społecznej. A przede wszystkim trzeba się tam pofatygować, czego wielu rodziców nie robi. Z kolei same dzieci wstydzą się powiedzieć, że nie mają co jeść” - mówi Mariusz Wiśniewski, prezes stowarzyszenia ”17-tka” z Rybnika. Do jego placówki wychowawczej przychodzi regularnie około 200 dzieci. Przychodzą tłumnie, bo wiedzą, że nie tylko będą tam mogły ciekawie spędzić czas, ale także się najeść. ”Często zaczynają od pytania: a co dziś będzie do jedzenia? Czy można już brać? I wiedzą, że to, co tu dostaną, musi im wystarczyć do obiadu w szkole następnego dnia” - opowiada Wiśniewski.

Reklama

czytaj dalej



Jego zdaniem w szczególnie trudnej sytuacji są nastolatki, które nie są wcale bardziej zaradne od swojego młodszego rodzeństwa, a jest im ogromnie trudno przyznać się komukolwiek do niedojadania. Ale problem złego odżywiania nie dotyczy tylko uczniów z rodzin patologicznych. Zdarza się, że dotyka również dzieci z bogatych rodzin. ”Rodzice podwożą je w ostatnim momencie do szkoły, bez śniadania, bo nie mają czasu go zrobić. Dają im pięć złotych i potem ci uczniowie przez cały dzień jedzą np. czipsy. Dlatego są głodni” - twierdzi Alicja Przychodni. Potwierdzają to badania MillwardBrown: aż 260 tys. polskich dzieci nigdy nie zjada w domu pierwszego śniadania.

Reklama

>>> Nelli Rokita: W Polsce nie ma głodnych dzieci

Tymczasem brak jedzenia to nie tylko bóle brzucha czy fizyczne dolegliwości, ale też źródło poważnych problemów psychologicznych. Gdy dzieci są głodne, nie mogą się skoncentrować w czasie lekcji. Są ospałe i smutne, bo brakuje im poczucia bezpieczeństwa. ”Takie dziecko wolniej myśli, wolniej kojarzy fakty” - wylicza Przychodni. I apeluje, by pomóc niedożywionym. ”Szkoła powinna być wyczulona na ten problem. My staramy się znaleźć środki na sfinansowanie obiadów dla uczniów, których rodzice nie mają pieniędzy. Jeśli nie uda się w ośrodku pomocy społecznej, szukamy osób prywatnych, które gotowe są bezinteresownie pomóc” - mówi. I opowiada o kobiecie, która co roku finansuje jednemu dziecku obiady. Pomaga, bo - jak mówi - sama była kiedyś głodna i ktoś ją nakarmił.