Według Wiplera do całego zajścia doszło, gdy próbował zapobiec awanturze, która toczyła się przed warszawskim lokalem. - Próbowałem włączyć się w taki sposób, żeby sprawa się zakończyła - mówił Wipler. - Użyto wobec mnie gazu, kopano mnie w krocze, klęczano na mnie. Polewano mnie żrącym środkiem. Pali mnie całe ciało. Gdy powiedziałem, ze jestem posłem zostałem przewrócony na ziemię i skopany - opowiadał poseł.

Reklama

W pewnym momencie przestałem widzieć, ale dopiero w szpitalu lekarze zidentyfikowali uszkodzenie rogówki. Obrażenia te nie pochodzą od uderzenia o krawężnik - stanowczo podkreślał Wipler. - O godz. 17.30 idę na obdukcję, a potem złożę zawiadomienie o przestępstwie - mówił.

Poseł Wipler podkreślił, że podczas szamotaniny nie miał pewności, z kim ma do czynienia z policjantami czy z "bramkarzami". - Dlatego wołałem "policja" - mówił.

Moim zdaniem mamy olbrzymią liczbę tego rodzaju spraw, w których policja przekracza uprawnienia. I dzieją się takie rzeczy jak w moim przypadku - stwierdził poseł.

Reklama

Wipler twierdzi również, że policja wykorzystała czas podczas którego poseł był w szpitalu, żeby uruchomić swoja wersję zdarzeń. - Wiedzieli, że nie mam takiej możliwości, bo jeździłem między rtg a tomografią - powiedział.

Wipler wyjaśnił również swoją obecność w lokalu. - Chciałem uczcić wiadomość o ciąży mojej żony. To będzie nasze piąte dziecko. Miałem tyle alkoholu we krwi, ile może mieć osoba o mojej posturze po wypiciu jednej butelki wina - podkreślił.

Według postronnych świadków cale zdarzenie wyglądało jednak zgoła inaczej, niż je przedstawia poseł Przemysław Wipler.