1 sierpnia 1944 roku w Warszawie znajdowało się pół miliona kobiet. W trakcie 63 dni heroicznej bitwy walczyły, biły się, śmiały, kochały, opłakiwały bliskich. Chroniły swoje dzieci, ukrywały się w piwnicach, broniły barykad... Tak Anna Herbich rozpoczyna opowieść o 11 kobietach, które połączyło Powstanie Warszawskie.

Reklama
Media

O, mój Boże! To były zdarzenia, których nie zapomnę do końca życia – przyznaje Halina Jędrzejewska, pseudonim Sławka, sanitariuszka z Ochoty, wspominając walki o ulicę Stawki. Ma 18 lat, jest przerażona, wokół trwa gęsta kanonada z broni maszynowej, rozlegają się eksplozje. „Sławka” czołga się do rannego żołnierza, opatruje go, woła kilku cywilów, by pomogli jej przenieść go do szpitala. Jest drobna, nie dałaby rady ciągnąć koca z rannym po gruzowisku. Ale mężczyźni odmawiają, boją się iść pod ostrzałem. Wtedy ta filigranowa dziewczyna wyciąga zza paska pistolet. – Albo go niesiecie, albo strzelam w łeb – mówi. Pytana o to, czy strzeliłaby, potwierdza. – Są w życiu takie sytuacje, w których człowiek jest zdeterminowany i gotowy na wszystko – odpowiada.

Kobiety, z którymi rozmawia Anna Herbich, w chwilach zagrożenia odnajdują w sobie ogromne pokłady sił. 22-letnia Halina Wiśniewska rodzi syna Stasia cztery godziny przed godziną „W”. Jej mąż Józek żegna się z nimi i wychodzi do Powstania. – To potrwa dwa, góra trzy dni. Pobijemy Szkopów i szybko do was wrócę – obiecuje. Jak to się dla niej kończy? Najpierw ukrywa się w piwnicy, potem z dzieckiem na rękach ucieka z płonącej Warszawy.

Co jest w tych opowieściach najbardziej uderzające, to fakt, że życie wszystkich bohaterek tej książki zależy od szczęścia. Od przypadku. Od tego, że Niemiec spojrzał akurat w inną stronę, że snajperowi-gołębiarzowi drgnął palec naciskający spust, że odłamek przeleciał pół metra dalej. Widać to na przykład w opowieści łączniczki „Reny”. Halina Hołownia z domu Wołłowicz to – co szczególnie interesujące – ciotka Bronisława Komorowskiego. Życie jej zawdzięcza Rajmund Kaczyński, ojciec Lecha i Jarosława. Spotkała się z nim w czasie walk dwukrotnie.

Pierwszym rannym, którego opatrywałam w Powstaniu, był Rajmund Kaczyński „Irka”, ojciec świętej pamięci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Pamiętam to jak dziś. Kciuk wisiał mu dosłownie na jednej żyłce. Muszę przyznać, że byłam tym widokiem przerażona. Na szczęście Rajmund trzymał się dobrze, o wiele lepiej ode mnie, pomimo że to przecież on został ranny - opowiada „Rena”.

Kazał mi obciąć ten palec, ale ja oczywiście tego nie zrobiłam. Nie byłam w stanie. Raz, że bym nieuchronnie zemdlała, a po drugie, miałam nadzieję, że jednak uda się go uratować, przyszyć. Założyłam więc opatrunek i posłałam go do punktu sanitarnego.

Jak opowiada, gdyby nie udało jej się przekonać Kaczyńskiego do wyjścia z budynku, w którym spotkali się po raz drugi, mógłby zostać pogrzebany pod gruzami:

Przeszliśmy do naszej kwatery na Puławskiej 132. Tam odnalazł nas Rajmund Kaczyński. Gdy go zobaczyłam, powiedziałam mu, żebyśmy poszli na świeży grób jednego z kolegów. Żachnął się, że dopiero co do mnie przyszedł, a mnie już gdzieś niesie. Jednak poszedł. Wyszliśmy na zewnątrz, pokonaliśmy może z pięćdziesiąt metrów i nagle pocisk uderzył dokładnie w ten budynek. Wszyscy, którzy się w nim znajdowali, zginęli. Można powiedzieć, że uratowałam sobie i Rajmundowi życie.

Halina Hołownia sama parokrotnie ociera się o śmierć. Kiedy wychyla się z zajmowanego przez powstańców budynku, by wysuszyć umyte włosy, obok jej głowy świszcze pocisk wystrzelony przez snajpera-gołębiarza. Innym razem, gdy z kolegami z oddziału przekrada się w nocy przez kartoflisko, zatrzymuje się tuż przy nich kolumna niemieckich samochodów, z których wychodzą żołnierze.

Media

Najbardziej zdumiewające jednak jest fakt, że życie zawdzięcza Niemcowi. Żołnierzowi, który ujrzał w niej własną córkę.

Była ciężko ranna, leżała w powstańczym szpitalu, kiedy wpadli Niemcy. Jeden z nich przyłożył jej do głowy pistolet, ale darował, nie pociągnął za spust. – Po pewnym czasie przyszedł inny Niemiec. Był w wieku mojego ojca. Przyniósł mi jakieś zdezelowane krzesło, posadził mnie na nim i powiedział, że ma córkę w moim wieku, osiemnastoletnią. Pokazał mi jej zdjęcie i powiedział, że mnie uratuje, bo może w tej samej chwili ktoś tak samo pomoże jego córce – opowiada „Rena”. Potem przyprowadził dwie sanitariuszki, które po prostu spotkał na ulicy i kazał im pójść ze sobą, żeby zajęły się ranną.

Ten Niemiec uratował mi życie. Jak się okazuje, po tamtej stronie także zdarzali się ludzie. Nieliczni, ale się zdarzali – przyznaje ciotka prezydenta Bronisława Komorowskiego. – Powiedział mi tylko, że jest piekarzem z Berlina.

Reklama

Kiedy z którymś z kolegów z Powstania spotkałam się po wojnie, to płakaliśmy. Ze szczęścia, że żyjemy. I z rozpaczy – mówi z kolei Krystyna Sierpińska, która w 1944 roku miała 15 lat. – My po prostu nie mogliśmy uwierzyć w to, że Rosjanie, będący tuż obok, drugiej stronie Wisły, nam nie pomogli. Myśmy cały czas wierzyli, że ktoś nam przyjdzie z odsieczą. Że uda nam się wygrać tę bitwę.

Media

Bo wojenne opowieści 11 dziewczyn to nie jednak tylko Powstanie Warszawskie. Bohaterki książki dzielą się swoimi historiami sięgającymi zarówno dzieciństwa większości z nich, a więc okresu sprzed 1939 roku, jak i czasu po 1945 roku oraz nowej rzeczywistości, w której układały sobie życie. Dzięki temu wyraźnie zarysowuje się kontrast między przed- i powojennymi dziewczynami, z powstaniem jako tragicznym i przymusowym wejściem w dorosłość. Autorka zdecydowała się zachować indywidualny styl relacji każdej ze swoich rozmówczyń, dzięki czemu książka zyskuje dodatkowy walor historyczny. Jest swego rodzaju zeznaniem, choć spisanym 70 lat później, to wciąż pełnym emocji i żywych wspomnień.

W większości przypadków było to doświadczenie niezwykle dramatyczne. Warszawskie kobiety przeszły przez piekło. Wiele z nich zginęło, wiele zostało rannych, niemal wszystkie straciły dorobek całego życia i przeżyły gehennę wypędzenia – pisze Anna Herbich we wstępie do „Dziewczyn”. Ale jak podkreśla, wszystkie bohaterki jej książki odniosły największe zwycięstwo. Przeżyły.

Anna Herbich, "Dziewczyny z Powstania", Wydawnictwo Znak Horyzont 2014