W sobotę rano, 10 kwietnia, byłam w domu. Spałam. To jedyny dzień, kiedy mogę się wyspać. Nagle rozdzwoniły się wszystkie telefony – stacjonarny, komórkowe. Odebrałam jeden z nich. Od przyjaciółki usłyszałam, że w Smoleńsku doszło do katastrofy samolotu z prezydentem. Wiedziała o tym z własnych źródeł, nie z mediów. Nie mogłam uwierzyć. Zadzwoniłam do swojej redakcji w Radiu Zet. Powiedzieli tylko: przyjeżdżaj!
Zaczęłam pracować. Nie wiedziałam kto zginął, ile osób było na pokładzie. Początkowo myśleliśmy, że wśród pasażerów tupolewa byli dziennikarze, nasi koledzy, którzy polecieli do Smoleńska. Potem dowiadywaliśmy się, jaka była lista ofiar. Nie sądziłam, że okaże się tak długa. Że tyle osobistości, tylu generałów, cały kwiat polskiego wojska, znalazło się w jednym samolocie.
Pamiętam moją wstrząsającą rozmowę z ministrem Radosławem Sikorskim. Opowiadał, jak zawiadomił Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska o katastrofie. Łamiącym się głosem mówił, że premier płakał. Wszyscy byli wstrząśnięci, wszyscy byli w szoku.
Potem pojechałam do TVN 24, przeprowadzałam dziesiątki wywiadów. Tego dnia i przez następne dni. Moi rozmówcy płakali i mnie zdarzyło się płakać. Nie mogłam się pogodzić z tym, że doszło do takiego dramatu. Że odeszło na zawsze tyle znanych mi – bardziej lub mniej – osób. Zginęli moi goście, z którymi miałam się spotkać w niedzielę w Radiu Zet: Aleksander Szczygło i Jerzy Szmajdziński. Zawsze, co niedzielę, przychodzili do mojej audycji „Siódmy dzień tygodnia”. To wszystko było straszne. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło.
Wieczorem następnego dnia po katastrofie poszłam do Pałacu Prezydenckiego. Było pusto, pozamykane drzwi, słyszałam tylko dochodzące zza nich szmery. W kaplicy przy trumnie z prezydentem nie było nikogo. Zapadło mi to w pamięć – ta pusta kaplica i jedna paląca się gromnica. Do dzisiaj mam w sobie ten obraz.
Nie przyszło mi do głowy, że z tej żałoby będziemy tak długo wychodzić. Właściwie była to antyżałoba, a nie żałoba. Tyle ciężkich i ostrych słów padło pod adresem rządzących ze strony prezesa Kaczyńskiego. Wiem, że przeżył dramat, stracił brata bliźniaka. Ale w Smoleńsku zginęli nie tylko jego bliscy. Tam zginęło 96 osób, wielu ludzi straciło braci, siostry, matki, ojców, dzieci, małżonków.
Najgorsze było to, co działo się na Krakowskim Przedmieściu, gdzie zbierali się przeciwnicy i obrońcy krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Doszło do tego, że w Polsce opluwa się krzyż, robi się krzyż z puszek po piwie. A z drugiej strony wyrzuca się księży, którzy chcą ten krzyż przenieść w godne miejsce. To był największy wstyd Polski. Dla mnie osobiście cezurą tego, co się stało, było rozgoryczenie Joachima Brudzińskiego, kiedy w "Kropce nad i" mówił, że prezydent leżał w ruskiej trumnie.