Ludzie myślą, że zgłosiłyśmy się na ochotnika, po sławę i pieniądze. Nic bardziej mylnego. Kuratorium oświaty zgłosiło się do naszej dyrekcji i zostałyśmy po prostu wytypowane. Nie wiem, dlaczego akurat my. W naszym zawodzie, jak dyrektor prosi o wykonanie jakiegoś polecenia służbowego, to się nie odmawia. Wcale się do tego nie paliłyśmy, ale cóż było robić. Polecenia służbowe się wykonuje - mówią "Onetowi" nauczycielki, które występowały w telewizyjnych lekcjach, emitowanych przez TVP.
Tłumaczą, że telewizja nie dała im żadnego scenariusza. Musiałyśmy same wszystko wymyślić. Nikt nam nie powiedział, jak to ma wyglądać, jak mamy się zachowywać przed kamerą, jak mówić, jak się ustawiać. Nie było żadnych prób oswojenia się z kamerą. Przyszłyśmy w niedzielę, zdjęłyśmy kurtki, pokazano nam studio, reżyserkę, dostałyśmy mikrofony do ręki i "nagrywamy, bo nie ma czasu". Nie było pani od makijażu, ani stylistki, nikt nam nie ułożył włosów, nie powiedział, jak mamy się ubrać - mówią. Tłumaczą, że były cały czas popędzane, nie miały też szansy przejrzeć nagrań przed emisją i poprawić błędów.
Nic więc dziwnego, że w materiałach pojawiły się błędy, które szybko stały się szeroko komentowane w sieci i zamieniły się w hejt. Ten hejt wpłynął na całe moje życie. Jesteśmy tak zaszczute, że boję się wyjść z domu, bo ktoś mnie rozpozna i będzie wytykał palcami albo wyśmiewał. To mnie przerasta. Budzę się o 3-4 w nocy i zastanawiam się, jak zniknąć. Nie wiem, co będzie, jak wrócę do pracy. Żałuję, że się na to wszystko zgodziłam - mówi jedna z kobiet. Najbardziej boli, że hejtują nas inni nauczyciele. Nie spodziewałam się, że tak nas potraktuje nasze własne środowisko, zamiast nas wspierać. Skrytykowała już nas nawet pani Dorota Zawadzka, czyli "Superniania", która chyba już zapomniała, jak sama była kiedyś hejtowana - dodaje kolejna. Obie też zapewniają, że wycofały się z współpracy z TVP i nie będą już prowadzić telewizyjnych lekcji.