Ks. Błaszczyk jest duszpasterzem w służbach ratownictwa medycznego oraz kapelanem w Szpitalnym Zakonie Kawalerów Maltańskich oraz terapeutą w Ośrodku Interwencji kryzysowej i psychotraumatologii katastrof w Klebarku.
Jaka była pierwsza reakcja księdza na prośbę o towarzyszenie rodzinom, które udawały się do Moskwy w celu identyfikacji zwłok swoich bliskich? Dlaczego właśnie ksiądz został o to poproszony?
Ks. Henryk Błaszczyk: Informacja o katastrofie smoleńskiej podawana w mediach budziła moje niedowierzanie, przerażenie, emocjonalny wstrząs. Wydawało się rzeczą niemożliwą, aby samolot, na którego pokładzie znajdowały się tak ważne postaci, mógł ulec katastrofie. Wszyscy mamy przecież przekonanie, że każde państwo chroni swojego prezydenta i osoby, nie tylko reprezentujące, ale konstytuujące to państwo.
Wśród ofiar było wielu moich przyjaciół i znajomych, swoją myślą biegłem do nich, do ich przerażenia, bólu i śmierci, ale też - jak wszyscy - myślałem o ich bliskich, o ich tragedii. W takim momencie każdy ma naturalną potrzebę wsparcia najbliższych ofiar katastrofy.
Gdy dotarła do mnie prośba od pani minister zdrowia Ewy Kopacz, aby włączyć się do prac zespołu, który miał wspierać rodziny ofiar w trudnym procesie identyfikacji ciał, odpowiedziałem, że tak, i to natychmiast. Najszybciej jak tylko mogłem pojechałem do Warszawy, aby samolotem, razem z bliskimi ofiar,, udać się do Moskwy. A dlaczego ja? Nie wiem. W tego typu sprawach - w sprawach śmierci, żałoby, identyfikacji ciał, nikt z nas do końca nie jest kompetentny, możemy tylko wspierać bliskich najlepiej i najuczciwiej jak potrafimy.
Na czym polegały księdza obowiązki w Moskwie? Jaką sytuację ksiądz tam zastał?
Ks. Błaszczyk: Moim pierwszym obowiązkiem było wsparcie duchowe i posługa duszpasterska wobec rodzin. Nie poleciałem do Moskwy w celu identyfikacji ciał, byłem tam, by służyć zmarłym posługą religijną, odmówić nad ciałami modlitwę, poświęcić je, włożyć do ręki różaniec, odprawić mszę św. żałobną, adorować najświętszy sakrament i prosić o miłosierdzie boże dla ofiar, ale też i dla bliskich.
Gdy pyta pan o sytuację, jaką zastałem w Moskwie, to głównym jej wyznacznikiem było pragnienie rodzin, aby swoich bliskich zmarłych znaleźć, a potem jak najszybciej zabrać do domu. Jeśli chodzi o kwestie organizacyjne, to Rosjanie we współpracy z polską ekipą starali się, w moim odczuciu, jak najsprawniej przeprowadzić procedurę procesu identyfikacji. Oczywiście, były przypadki napięcia, braku pełnej komunikacji przez błędy w tłumaczeniu, niekiedy przeciągający się czas przesłuchań. Jednakże w niczym tym nie było złej woli albo intencji przeciwnej. To po prostu był niezwykle ciężki moment, zarówno dla bliskich, ale też i dla wspierających ich specjalistów.
Jakie zadania wypełniała ekipa towarzysząca rodzinom? Kto ją tworzył, czy byli obecni także duchowni innych wyznań?
Ks. Błaszczyk: Wśród osób towarzyszącym rodzinom byli specjaliści z zakresu identyfikacji ciał, byli też lekarze i ratownicy medyczni z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, byli psycholodzy, także specjaliści od interwencji kryzysowej i psychotraumatologii katastrof. W tej dyscyplinie szczególnie rozwija się ośrodek naukowy, jakim jest Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej w Warszawie i wielu jej absolwentów znajdowało się w gronie psychologów. Jak pamiętam, swoją pracę wykonywali z wielkim poświęceniem. Były też przypadki iż niektórzy z grona psychologów nie radząc sobie ze złożonością zadania, wobec którego stanęli wrócili do Polski.
Rodzinom towarzyszyli też przedstawiciele ministerstwa spraw zagranicznych, zdrowia oraz kancelarii premiera. Ogromną rolę odegrali konsulowie RP, którzy, w moim odczuciu, z wielką empatią i zaangażowaniem wspierali bliskich. Byli tam też prokuratorzy wojskowi oraz specjaliści z policji. Ogromną pomocą służyło nam duszpasterstwo polskie na co dzień posługujące w Moskwie. To oni przede wszystkim wyposażyli dwie kaplice: jedną w instytucie, a drugą w hotelu.
Polscy kapłani z Moskwy służyli posługą w konfesjonale, ale też wsparciem duchowym. Polskie siostry, niezwykle dzielne, ale też i dyskretne, w momencie, gdy doszło do poważnego utrudnienia tłumaczeń przy przesłuchaniach, podjęły się, w znacznej części, tego obowiązku, i zrobiły to bardzo dobrze. Po prostu niezwykłe i bardzo pomocne, zawsze blisko rodzin. To duszpasterstwo także dostarczyło różańce oraz stuły i szaty kapłańskie, które włożyliśmy do trumien kapłanom. Bardzo pomocni byli też duszpasterze wojskowi, było ich trzech: jeden pułkownik, jeden podpułkownik i jeden major - bardzo serdeczni i niezwykle przejęci też śmiercią swojego ordynariusza, ks. bp. Tadeusza Płoskiego.
W międzyczasie dolecieli też dwaj duchowni prawosławni, którzy odprawili jedną ze stacji rytu pogrzebu swojego ordynariusza ks. abp. Mirona Chodakowskiego. Pracownicy kancelarii prezydenta dostarczyli m.in. sutannę oraz biały szal, należące do księdza prałata Romana Indrzejczyka, kapelana prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Gdy owijałem ten szal i układałem na sutannie w pamięci stanęła mi jego postać, nasze spotkania, jego mądrość i ciepło.
Czy rodziny ofiar oczekiwały od księdza jakiejś konkretnej pomocy? Prosiły o coś? Chciały rozmowy, spowiedzi?
Ks. Błaszczyk: Wszyscy tam będący, a poproszeni przez panią minister Ewę Kopacz, byliśmy po to, aby być użytecznymi. Gdy rodziny zwracały się do nas z jakąś prośbą, niemożliwym było, aby przejść obok tego obojętnie. Wiele rozmów, wiele spowiedzi, ale także dużo milczenia, dużo wspólnego przebywania obok siebie, wspólna modlitwa przy zmarłych, czy tak oczywiste gesty, jak przytulenie, podanie chusteczki, wysłuchanie tego całego nierozumienia, bo co rozumieć? Jak rozumem wytłumaczyć? I ciągle ta myśl, że Jezus Chrystus prawdziwie zmartwychwstał, i że jest z nami także tam, i w życiu, i w śmierci. A ostatecznie, mocno w to wierzę, w zmartwychwstaniu ciał i w świętych obcowaniu.
Czy przy tak traumatycznych przeżyciach psychicznych, jakie wywołuje identyfikacja ciał bliskich, mógł ksiądz w jakikolwiek sposób pomóc?
Ks. Błaszczyk: To bardzo trudne pytanie. Bo kiedy możemy mieć pewność, że w sposób skuteczny komuś pomogliśmy? W danej chwili wydawać się może, że osobie przeżywającej żałobę i niezgodę na taką postać rozstania jest trochę lżej, ale wystarczy niewiele, by całe to chwilowe ukojenie rozbiło się o kolejny obraz, kolejną myśl, kolejne wewnętrzne rozdarcie. Wsparcie bliskich, które staraliśmy się nieść tam w Moskwie, powinno być kontynuowane. Chodzi nie tylko o wsparcie duchowe czy psychiczne. Niezwykle ważną formą wsparcia byłoby w pełni zaangażowane i ze wszech miar uczciwe podejście odpowiednich organów naszego państwa do tego złożonego wysiłku, jakim jest rzetelna odpowiedź o przyczyny tej katastrofy. A także mądre i należne jej umiejscowienie .
Mam wrażenie, że nierzetelność w tej sprawie jest źródłem wielu cierpień i gwałtownego domagania się prawdy. Do tej prawdy o Smoleńsku mają prawo najbliżsi, ale także i społeczność narodowa, która jest tutaj rodziną poszerzoną. Społecznością, która oczekuje od swych przedstawicieli, przez swoje kompetencje powołanych do wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy, bezwzględnego obowiązku uczciwej pracy nad wyjaśnieniem wszystkich spraw związanych z katastrofą.
Jak wyglądała procedura przygotowawcza do okazania ciał rodzinom? Jaka była rola księdza i pozostałych członków ekipy towarzyszącej?
Wracając do sal moskiewskiego instytutu, to myślę, że o wiele pełniejszą odpowiedź uzyskałby pan od osoby kierującej zespołem specjalistów z zakresu medycyny sądowej. Natomiast w procedurze okazania ciał rolą pozostałych członków grupy wsparcia było być obecnym przy bliskich ofiar, w razie konieczności służyć opieką medyczną, wsparciem psychologicznym, a w moim przypadku modlitwą i współuczestniczeniem.
Jakie było podejście Rosjan do polskich rodzin?
Ks. Błaszczyk: Rosjan było bardzo wielu, miejscami nawet miałem wrażenie, że zbyt dużo, ale wszyscy ci, których spotkałem, starali się być bardzo serdeczni i współczujący. Może na początku, zwłaszcza ze strony obsługi prosektorium, był pewien dystans, jednakże później miało się wrażenie, że wszyscy są absolutnie zintegrowani w wysiłku wsparcia rodzin w procedurze okazania i identyfikacji ciał, a później, jak doświadczałem tego w czasie kolejnego mojego pobytu w Moskwie, rozpoznania za pomocą odpowiednich badań poszczególnych ciał w różnych stopniach ich destrukcji.
Raz jeden, ale to już w Warszawie, spotkałem się z niegrzecznością jednego z konsuli rosyjskich, wyświadczoną w mojej obecności rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej - to było przykre i nieakceptowalne.
W jakich warunkach przebywali bliscy ofiar katastrofy?
Ks. Błaszczyk: Po wylądowaniu w Moskwie samolotu specjalnego, na pokładzie którego były rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej, zostaliśmy przewiezieni do wysokiego w standardzie hotelu w centrum Moskwy. Tam odbyło się też pierwsze spotkanie z przedstawicielami polskiego rządu, i to właśnie w tej sali później została zorganizowana kaplica, w której był wystawiony Najświętszy Sakrament. Z hotelu do instytutu oraz z powrotem byliśmy przewożeni autokarami, eskortowanymi przez samochody rosyjskiej policji.
Bardzo wzruszającym był dla mnie fakt, że na trasie przejazdu ludzie wywieszali polskie flagi. W rozmowach z mieszkańcami Moskwy wielu z nas odbierało wyrazy współczucia i szczere kondolencje. Jestem przekonany, że mieszkańcy Moskwy w szczery sposób odczuwali współczucie wobec rodzin tych, którzy zginęli w tej katastrofie.
W instytucie natomiast rodziny oczekiwały na rozpoczęcie procedury identyfikacji w dużej sali konferencyjnej, po jej zakończeniu, najszybciej jak to było możliwe, wracali do hotelu. Tam też można było skorzystać z pełnego wyżywienia.
Pamiętam, że Rosjanie przygotowali dla członków ekipy polskich specjalistów coś w rodzaju bankietu, jednakże poza wystąpieniami strony polskiej i rosyjskiej, nikt z Polaków nie skorzystał z walorów tego spotkania, nikt nie był w nastroju biesiadowania, to było raczej nadmierne ze strony Rosjan. Polacy zachowali się wtedy bardzo spokojnie i po krótkim czasie wspólnie opuścili salę bankietową.
Czy rodziny ofiar lecąc do Moskwy miały świadomość tego, co tam zastaną? Były na to przygotowywane? Jakie były ich reakcje?
Ks. Błaszczyk: Największym pragnieniem bliskich tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem było znalezienie ich ciał i sprowadzenie do domu. Na pewno wpływ na świadomość rodzin miały wcześniejsze wystąpienia osób organizujących ten wylot. Wiem z relacji rodzin, które nie zdecydowały się na wylot do Moskwy, że wystąpienie jednego z urzędników państwowych sprawiło, że niektóre z nich nie zdecydowały się na wylot do Moskwy. Człowiek ten, bez doświadczenia osobistego w tej sprawie, kreślił obraz daleko posuniętego zniszczenia ciał, i zachęcał do zaniechania wysiłku osobistej konfrontacji z obrazem bliskich, którzy zginęli. Spowodowało to, że niektóre rodziny do dzisiaj robią sobie wyrzuty z powodu niedopełnienia w ich poczuciu obowiązku identyfikacji ciał i osobistego pożegnania.
Jestem przekonany, że taka postawa urzędnika była wielką nieodpowiedzialnością i nierozumieniem procesu rozstania z osobą zmarłą, a potem przeżywania po niej żałoby. Są też osoby, które świadomie nie uczestniczyły w procedurze okazania ciał, a delegowały do tej czynności swoich bliskich bądź przyjaciół, i przez nich dokonały pożegnania, a mając zaufanie do nich, przyjęły prawdę o zgodności obrazu ciała z obrazem osoby bliskiej. Reakcje rodzin pozwolę sobie zachować w dyskrecji, gdyż żadna z tych reakcji nie jest własnością publiczną.
Jest jakaś sytuacja, którą szczególnie zapamiętał ksiądz z pobytu w Moskwie?
Ks. Błaszczyk: Jest w naszej strukturze psychicznej coś takiego, że chcemy zapomnieć obrazy, okoliczności i emocje. Nie chcę jedynie zapomnieć twarzy bliskich ofiar. Tak bardzo pragnę ich spokoju. To pragnienie daje mi siłę do zdecydowanego występowania przeciwko próbom politycznego dysponowania tragedią smoleńską, szalonego postulatu ekshumacji, czy też takiego sposobu domagania się prawdy, który jest źródłem cierpienia osób bliskich, bez względu czy wypływa on ze strony urzędników państwowych, polityków, bądź nawet ze strony przeżywających tragedię smoleńską w sposób szczególny niektórych osób z grona rodzin.
Natomiast o całej tragedii zapomnieć nam nie wolno, i może właśnie dlatego tak ważny jest postulat godnego upamiętnienia ofiar tej katastrofy. Myśl o pomniku, jako monumencie z granitu czy spiżu, czy też o żywym pomniku, jako dziele dobroczynnym, jest usprawiedliwiona i ciągle aktualna. Należy do tego tematu podchodzić z roztropnością, ale też i poszanowaniem woli narodu i rodzin.
Czy ma ksiądz kontakt z rodzinami ofiar katastrofy?
Ks. Błaszczyk: O tak, i to bardzo bliski. Odwiedzamy się wzajemnie, wiele z sobą rozmawiamy, wiele wspólnie planujemy, na pewno też wzajemnie się wspieramy. Oczywiście, nie z wszystkimi rodzinami. Niektórzy posądzają mnie o stronniczość po tej czy innej stronie. Ale to nieuzasadnione, gdyż w tej sprawie, choć wszyscy dostrzegamy podziały, to jednak ja noszę w sobie głębokie przekonanie, że nie możemy dać sobie wmówić podziału na: my, wy i oni. Nie możemy się żadną miarą podzielić, nie wolno nam się obrażać, oskarżać i odżegnywać od czci i wiary.
Natomiast wolno nam od siebie nawzajem wymagać, wolno nam żądać i oczekiwać, wolno nam w sposób godny upamiętniać, wolno nam też się modlić i być w tej modlitwie uszanowanym, wolno też nam domagać się obecności państwa w należnym upamiętnieniu tej katastrofy i ochrony ze strony państwa sposobu godnego jej przeżywania.
Czy podczas pobytu w Moskwie był moment kiedy pomyślał ksiądz: +nie dam rady, to przekracza moje siły+?
Ks. Błaszczyk: Szanowny panie redaktorze. Wszystko, co jest spełnieniem powołania kapłańskiego przekracza moje siły. Ale nigdy też nie pomyślałem: +nie dam rady+. My, katolicy często powtarzamy za słowami Pisma Świętego zdanie: +wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia+, bądź też: +wiem, komu zawierzyłem+. Mając obok siebie wspaniałych ludzi, mądrych i dobrych chrześcijan, oraz niezwykłe wsparcie polskiego duszpasterstwa w Rosji miałem poczucie ogromu sił i jednocześnie nieporadności wobec bezmiaru tej tragedii. Tylko Bóg może to wszystko dopełnić, a z czasem ukoić.
Rozmawiał: Paweł Rozwód