23 marca 2013 roku przed południem Avi Navam, osobisty ochroniarz Borysa Bieriezowskiego, coraz bardziej zaniepokojony czekał, aż biznesmen pojawi się na lunchu. Jego niepokój wzmagał się z minuty na minutę, bo jego pracodawca nie odbierał prywatnej komórki. Navam wahał się jeszcze przez chwilę, zerkając nerwowo na zegarek, ale w końcu postanowił zakłócić spokój Bieriezowskiego. Poszedł do prywatnych pomieszczeń okazałej willi, którą były oligarcha zajmował od czasu, gdy opuścił Rosję i sprowadził się do brytyjskiego Ascot. Zajrzał do sypialni. Na nocnym stoliku leżała komórka Bieriezowskiego. Sygnalizowała nieodebrane połączenia. Drzwi łazienki były zamknięte. Navam szarpał za klamkę i nawoływał, ale wewnątrz panowała cisza. Niewiele myśląc, kopnął w zamek i wpadł do środka. Bieriezowski leżał na posadzce. Nie ruszał się. Na szyi miał zadzierzgniętą pętlę z rozerwanego szala. Drugi koniec zwisał spod sufitu.
Pierwsze policyjne oględziny wskazywały na samobójstwo. W śledztwie pojawiło się więcej wątpliwości. Jeden z biegłych stwierdził wprost, że ślady na szyi Bieriezowskiego wskazują na uduszenie. Ofiara miałaby być podwieszona na pętli, by w ten sposób upozorować samobójstwo. W tej sytuacji koroner zdecydował, że sprawa przyczyny śmierci rosyjskiego biznesmena pozostanie nierozstrzygnięta.
„Nie boisz się?”
„Jego śmierć nie była dla mnie zaskoczeniem” – podkreśla we wstępie do „Zapisków wisielca” Jurij Felsztynski, mieszkający na emigracji rosyjski publicysta, którego książka o Bieriezowskim właśnie wychodzi w Polsce. Felsztynski, który wraz z Aleksandrem Litwinienką (byłym agentem rosyjskiego wywiadu otrutym w 2007 roku w Londynie) napisał głośną książkę „Wysadzić Rosję”, nie jest ulubionym pisarzem Kremla. Zwłaszcza z powodu powtarzanych w publikacjach i wywiadach oskarżeń pod adresem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa o przeprowadzenie w 1999 roku serii zamachów bombowych w Rosji. Tym razem oddał głos Bieriezowskiemu, człowiekowi, który pomógł Putinowi objąć najwyższe urzędy w państwie, by następnie uciekać przed nim na Zachód.
„Zapiski wisielca” to z jednej strony coś w rodzaju spowiedzi bezkompromisowego biznesmena, ale z drugiej – próba analizy politycznych metod stosowanych przez kremlowską ekipę.
Pytano mnie nieraz: „Borys. Nie boisz się, że jak Putin dojdzie do władzy, ciebie pierwszego zlikwiduje?”. Odpowiadałem szczerze: „Nie boję się, ale dopuszczam taką możliwość”. Jeśli Putin dojdzie do wniosku, że należy wsadzić Bieriezowskiego, na pewno to zrobi. Dlaczego nie? – pytał retorycznie Felsztynskiego były oligarcha w czasie ich wspólnych samolotowych podróży prywatnym odrzutowcem biznesmena. W swojej opowieści sięgał do najwcześniejszego dzieciństwa, wspominając Stalina, którego widział na trybunach w 1952 roku i którego wzywał jako pięcioletni chłopiec, majacząc w gorączce spowodowanej dyfterytem. Chętnie mówił o rodzicach, o dorastaniu w „radziecko-żydowskiej” rodzinie, o twardej ręce matki-laborantki i ojca-inżyniera. Historie o miłości do sześciorga dzieci przeplatają się z opowieściami biznesowymi, o fortunie, za którą szła polityka, kontakty z władzą oraz służbami specjalnymi. Pojawiają się również wyznania o dwóch zamachach, które – jak przekonywał – przygotowywali na niego ludzie FSB, i biografia Bieriezowskiego nabiera tempa.
Mały Feliks Dzierżyński
Putin kieruje się celami demokratycznymi, myśli o demokracji w Rosji. Niestety, na skutek braku doświadczenia politycznego nie jest w stanie zrozumieć, jak osiągnąć te cele. Uważa, że można zbudować demokrację środkami autorytarnymi – twierdził oligarcha. Symbolem tych środków staje się w opowieści biznesmena postać Feliksa Dzierżyńskiego, pochodzącego z Polski tak zwanego czerwonego kata, bliskiego współpracownika Włodzimierza Lenina i założyciela rewolucyjnej tajnej policji politycznej CzeKa. Nie jest tajemnicą, że współczesne rosyjskie służby odwołują się do dziedzictwa swojej komunistycznej poprzedniczki, jednak zdaniem Bieriezowskiego, Putin czuje szczególną więź z postacią Dzierżyńskiego.
Wierzyłem w Putina, ale on się zmienił. Gdy stał na czele FSB, często go odwiedzałem i widziałem na jego biurku niewielkie popiersie Dzierżyńskiego. Uznałem to za schedę po poprzedniku i nie przykładałem do tego większego znaczenia – wyznawał oligarcha. – Później, gdy Putin został premierem i przeniósł się do Białego Domu, razem z nim przeprowadził się mały Feliks Edmundowicz. Rozmawialiśmy, piliśmy herbatę w jego pokoju odpoczynku i na nowym biurku Putina ujrzałem znajome popiersie. Wtedy tknęło mnie przeczucie – dodawał.
Bieriezowski chętnie opowiadał Felsztynskiemu o końcu lat 90., kiedy jako człowiek Borysa Jelcyna był blisko ucha poprzedniego prezydenta i miał możliwość poznawać metody działania ówczesnego państwa rosyjskiego. Wnioski, jakie przedstawił w „Zapiskach wisielca”, są największego możliwego kalibru. Oligarcha oskarżał wprost: „Putin należał do grona osób, które wiedziały o zamachach terrorystycznych we wrześniu 1999 roku, zaś Patruszew (Nikołaj Patruszew, ówczesny szef FSB – przyp. red.) – do bezpośrednich wykonawców”. Chodzi o ataki terrorystyczne na bloki mieszkalne w Moskwie, Wołgodońsku i Bujnaksku, w których zginęło około 300 osób i które stały się pretekstem do wybuchu drugiej wojny czeczeńskiej.
Władimir Putin, jako premier kraju rządzonego przez schyłkowego Borysa Jelcyna nie miał najmniejszych wątpliwości, oskarżając czeczeńskich separatystów o zorganizowanie trzech zamachów bombowych – 4 września w Bujnaksku (64 ofiary), 8 i 13 września w Moskwie (94 i 118 zabitych) i 16 września w Wołgodońsku (17 ofiar). Borys Bieriezowski zwrócił jednak uwagę na nieudany zamach w Riazaniu, który jego zdaniem obnażył prawdziwych zamachowców.
Służby sprowokowały konflikt w Czeczenii i brały udział w zorganizowaniu tej prowokacji – uważał oligarcha. – Nie mam wątpliwości co do udziału rosyjskich służb specjalnych w eksplozjach w Moskwie i Wołgodońsku – ten sam schemat próbowano powtórzyć w Riazaniu, jednak bez powodzenia. Jedyne, czego nie jestem w stanie zrobić, to dowieść, że Putin wydał rozkazy do tych operacji, że osobiście nimi kierował – podkreślał w rozmowie z Felsztynskim.
Eksplodujące worki z „cukrem”
Ewentualnej tragedii w Riazaniu zapobiegli jeden z mieszkańców bloku, który 22 września 1999 roku zauważyli mężczyzn wnoszących do piwnicy jakieś ciężkie worki. Wezwał milicję, a ta natychmiast ewakuowała budynek. Badanie zawartości worków wskazało na heksogen, silny materiał wybuchowy. Lokalni milicjanci szybko namierzyli zamachowców, a wtedy głos zabrał szef FSB Patruszew i ogłosił w telewizji, że w Riazaniu podległe mu służby przeprowadziły ćwiczenia, które miały na celu sprawdzenie czujności riazańskiego oddziału FSB. Oficjalne śledztwo nie pozwoliło odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w domniemanych „ćwiczeniach” używano na przykład prawdziwych detonatorów. Ogłoszono, że w workach był cukier i ukręcono sprawie łeb.
Bieriezowski, komentując te wydarzenia, stawiał odważną tezę.
To, że Riazaniu miały miejsce nie szkolenia FSB, lecz próba zamachu terrorystycznego, potwierdzają trzy fakty. Po pierwsze, w podłożonych workach znajdował się heksogen, a nie cukier, po drugie, użyto prawdziwego detonatora, a nie atrapy, po trzecie, to pracownicy FSB umieszczali tę mieszankę (trzeciego faktu nie negują) – oświadczył. Dowód na uwikłanie służb w przygotowania do zamachu, na jaki powołuje się oligarcha, przypomina dowcip, w którym do Watykanu dzwoni szef KGB Jurij Andropow, chcąc złożyć kondolencje z powodu zamachu na Jana Pawła II. Problem w tym, że dzwoni za wcześnie i jeszcze nikt do papieża nie strzelał. Bieriezowski przypominał:
Jest również inny, „czysty” dowód, że była to próba zamachu. Do eksplozji w Wołgodońsku doszło 16 września, zaś 13 do wybuchu na Szosie Kaszyrskiej w Moskwie. I również 13, na porannym posiedzeniu Dumy, Sielezniew odczytał pilne doniesienie o wybuchu bloku w Wołgodońsku, chociaż wtedy jeszcze blok nie miał zamiaru wybuchać! (Wołgodońsk to takie małe miasteczko, jedno z setek tysięcy rosyjskich miast, o których mało kto słyszał). Siedemnastego września, już po wybuchu w Wołgodońsku, na posiedzeniu Dumy Żyrinowski poprosił o głos (mam taśmę z posiedzenia Dumy 17 września 1999 roku) i mówi: „Giennadiju Nikołajewiczu, jak to się stało, że trzynastego, na trzy dni przed wybuchem w Wołgodońsku, pan nam mówi, że doszło do wybuchu? Kto przekazał panu tę informację?”.
Jak biznesmen tłumaczył tę „wpadkę”? – Dzisiejsze służby wojskowe to ignoranci, daleko im do profesjonalizmu radzieckich poprzedników. Poza tym służby specjalne nie są jednolite, wewnątrz istnieje wiele ugrupowań, obsługujących różne segmenty obecnej władzy politycznej. Zapewne jedna z nich popełniła błąd lub zastąpiła inną. Albo doszło do jakiegoś potknięcia – i ono ujawniło prawdę – twierdził. W jego opinii zamachy przeprowadzone przez FSB miały jeden cel: zyskać kontrolę nad Borysem Jelcynem i w konsekwencji utorować Putinowi, byłemu zwierzchnikowi służb, drogę do prezydentury. Tak nakreślony scenariusz powiódł się, bo dwa miesiące później Jelcyn złożył rezygnację, a jego miejsce szybko zajął obecny gospodarz Kremla. Bieriezowski przekonuje, że otoczenie rosyjskiego przywódcy wykorzystało najpierw zamachy, a potem drugą wojnę czeczeńską, jak polityczną trampolinę.
Zostając prezydentem, Putin, sam wywodzący się ze służb specjalnych, zbiera pod parasol państwa tych samych ludzi, z ta samą mentalnością. Dlatego widzimy niekończące się sądy i wiemy, że to bezprawie, chociaż, podobnie jak za czasów ZSRR, próbuje się je podciągnąć po jakieś normy prawne – uważał oligarcha. Wojnę w Czeczenii postrzegał jednak jako ogromny błąd, którego polityczną i gospodarczą cenę jego ojczyzna płaci do dziś. Co Borys Bieriezowski powiedziałby o wojnie na Ukrainie? Czy potrafiłby przewidzieć intencje, które popychają Rosję do podgrzewania konfliktu? Czy umiałby wskazać, na jakie korzyści w tym starciu – militarnym z Ukrainą, a dyplomatycznym z całą Europą – liczy rosyjski prezydent? Tego już się nie dowiemy.
„Kostium diabła na maskaradzie politycznej”
Pozostaje jeszcze jedno, najważniejsze pytanie, na które również nie znajdziemy odpowiedzi. Na ile można ufać Bieriezowskiemu i jego wywodom? Głos w tej sprawie zabiera we wstępie do książki jej autor. „Trudno znaleźć w Rosji człowieka bardziej niepopularnego niż Bieriezowski, jednak należy obiektywnie powiedzieć, że nie stało się tak za przyczyną wyjątkowej nieuczciwości w biznesie czy zakłamania w polityce” – pisze Jurij Felsztynski. „Bieriezowski metodycznie i konsekwentnie budował swój wizerunek cynicznego, pozbawionego sumienia intryganta. Szczerze wierzył, że kostium diabła na tej rosyjskiej maskaradzie politycznej bardzo mu pasuje i daje duże szanse na zdobycie głównej nagrody. Zupełnie nie znając się na ludziach, Bieriezowski zwyciężał dopóty, dopóki jego działalność współgrała ze strategią Kremla, zaś otaczający go podwładni, podobnie jak on sam pozbawieni moralności, wykonywali jego polecenia za duże pieniądze. Jednak gdy przeszedł do opozycji, gdy wystąpił przeciwko władzy, został sam” – ocenia autor „Zapisków wisielca”.
Putina postrzegam jako najmniejsze zagrożenie dla mnie osobiście. Putin to człowiek słaby i niezdecydowany. (…) Putin jest słaby i nigdy nie podpisze się pod zamordowaniem Bieriezowskiego. Nigdy. Ale może wydać taki rozkaz po cichu, a ludziom, którym go wyda, zawsze można powiedzieć: no niby tak, dałem polecenie zabicia Bieriezowskiego, ale to przecież był tylko żart! A z drugiej strony, nawet jeśli zabiją Bieriezowskiego, co się takiego stanie? Zajmuję konkretną niszę dopóty, dopóki żyję. Gdy umrę, zajmie ją ktoś inny
– podsumowuje Borys Bieriezowski.