26 kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu reaktora w elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Już kilka godzin później, władze ZSRR rozpoczęły intensywną mobilizację wojskową we wszystkich swoich republikach. W usuwaniu skutków katastrofy wzięło udział prawie 800 tys. likwidatorów, w tym blisko 20 tys. z republik bałtyckich. Książka Pawła Sekuły "Likwidatorzy Czarnobyla" jest zbiorem archiwalnych rozmów i wspomnień osób pracujących przy usuwaniu skutków katastrofy, będącym zapisem dramatycznych warunków, w jakich pracowali, często nieświadomi zagrożenia, na jakie ich wystawiono.
Anna Sobańda: Czy żołnierze odsyłani do Czarnobyla mieli świadomość zagrożenia, jakie tam na nich czeka?
Paweł Sekuła: Mobilizacja rezerwistów nie wszędzie przebiegała tak samo. W pierwszych miesiącach po wybuchu żołnierzy często nie informowano, że zostają wysyłani do usuwania skutków katastrofy, inni wiedzieli od samego początku, ale mogli tylko się domyślać, co czeka ich na miejscu. W początkowej fazie nikt, łącznie z oficerami, nie wiedział jak duży jest poziom skażenia promieniotwórczego, ponieważ sytuację dopiero rozpoznawano. W tym celu wśród zmobilizowanych rezerwistów utworzono specjalne oddziały, których zadaniem było prowadzenie rozpoznania radiologicznego i przy pomocy, których starano się stworzyć mapę skażenia obszarów wokół reaktora. Niepewność pomiarów utrudniał skład promieniotwórczych substancji, zmiany zachodzące w czasie oraz olbrzymie obszary ziemi i lasów podległe skażeniu. Często dopiero na miejscu okazywało się, że poziom promieniowania jest wyższy niż przewidywano.
Władze ZSRR ukrywały prawdę o zagrożeniu również przed likwidatorami?
Komunistyczne władze przez lata fałszowały rzeczywisty stan radiologiczny poszkodowanych rejonów. Dopiero w 1989 r. zaczęto drukować w prasie mapy skażenia cezem-137, a później także strontem-90 oraz plutonem-239 i 240. Likwidatorzy nie posiadali odpowiedniego sprzętu do pracy w niebezpiecznych warunkach radiologicznych ani środków ochrony przed promieniowaniem. Bardzo wielu miało poczucie, że zostali oszukani. Nie wiedzieli nawet jakie dawki promieniowania otrzymali podczas pracy w skażonej strefie, bowiem te wpisane oficjalnie były często zaniżane i nie odzwierciedlały rzeczywistego stanu rzeczy.
Z relacji likwidatorów, którzy widzieli dzieci bawiące się w skażonej piaskownicy wynika, że prawdę zatajano także przed mieszkańcami okolicznych wiosek
Tak. Likwidatorzy badający poziom promieniotwórczego skażenia byli dla mieszkańców poleskich wiosek często jedynym źródłem informacji, a w każdym razie najbardziej wiarygodnym. Jednak kontakty z miejscową ludnością były wówczas surowo zabronione, zatem wiele zależało od inicjatywy i decyzji samych likwidatorów.
Większość osób odesłanych do walki ze skutkami wybuchu w Czarnobylu posłusznie wykonywała rozkazy przełożonych. Byli jednak i tacy, którzy się zbuntowali
Jednostkowe sytuacje zdarzały się niezwykle rzadko, natomiast na większą skalę tylko raz – latem 1986 r. Momentem krytycznym była decyzja władz Związku Sowieckiego z 29 maja o przedłużeniu służby poborowych rezerwy z dwóch do sześciu miesięcy. Jeszcze w momencie mobilizacji obiecywano im, że po upływie 55 dni wrócą do domu. Świadomość zbliżającej się demobilizacji pozwalała żołnierzom przetrwać najtrudniejsze chwile. Po przedłużeniu terminu służby w szeregi likwidatorów wkradła się rozpacz i zwątpienie. Wielu z nich odebrało decyzję władz jak wyrok śmierci. Już wcześniej żołnierze zaczęli uświadamiać sobie, że praca w czarnobylskiej zonie zagraża ich zdrowiu, bowiem w maju-czerwcu niektórzy poważnie zachorowali. Tam byli również młodzi chłopcy, którzy byli przekonani, że jeżeli przeżyją, to i tak nie będą mogli mieć dzieci, założyć rodziny, po prostu żyć normalnie. Niektórzy dowódcy dawali im do zrozumienia, że do domu wrócą jako kalecy, impotenci. To była forma psychicznego znęcania się nad ludźmi. Większość żołnierzy nie myślała jednak żeby się zbuntować, to była przecież armia sowiecka. Najostrzej zareagowali likwidatorzy z republik bałtyckich.
Dlaczego akurat oni?
Myślę, że był to rezultat innej mentalności i poziomu świadomościowego tych żołnierzy. Estończycy i Łotysze jeszcze przed wybuchem katastrofy byli wrogo ustosunkowani do Moskwy, a poziom świadomości narodowej Bałtów był znacznie wyższy niż w pozostałych republikach sowieckich. W Czarnobylu byli mniej podani na propagandę, lepiej zorganizowani i przede wszytki mocno zdeterminowani aby bronić swoich praw. Dlatego w krytycznym momencie – po ogłoszeniu decyzji o przedłużeniu służby rezerwistów do pół roku – zdecydowali się na bunt, który z uwagi na jego zorganizowany charakter był w ZSRS sytuacją bez precedensu. Warto dodać, że wielu likwidatorów podkreślało później, że gdyby wiedzieli przez co będą musieli przejść w Czarnobylu i co ich czeka po powrocie do domu nigdy by się na to nie zgodzili. Raczej byliby gotowi odbyć karę więzienia lub doświadczyć innych form represji za odmowę wykonania rozkazu lub dezercję.
Wśród wielu osób walczących ze skutkami katastrofy częste były zaburzenia psychiczne, a nawet samobójstwa. Co było tego przyczyną?
Pod koniec lat 90. znany ukraiński lekarz i prozaik Jurij Szczerbak zwrócił uwagę, że katastrofa w Czarnobylu wytworzyła u pewnej liczby likwidatorów syndrom psychologiczny porównywalny do tego, na który cierpią weterani wojny w Wietnamie i Afganistanie. Ogromne obciążenia fizyczne – wyczerpująca praca z niewielką ilością godzin na sen – oraz długotrwałe napięcie psychiczne i emocjonalne – strach przed nieznanymi skutkami promieniowania, rozłąka z rodziną i poczucie beznadziejności sytuacji były przyczyną licznych zaburzeń i depresji, a nawet samobójstw wśród likwidatorów. Lekarze i naukowcy zaobserwowali, że natężenie różnorakich zaburzeń psychicznych u likwidatorów pozostaje w prostej zależności od czasu przebywania w czarnobylskiej zonie. Jeśli dodatkowo miały miejsce sytuacje ekstremalne, często doprowadzały one u poszkodowanych do fizycznej i psychicznej astenii organizmu. Należy jednak pamiętać, ze większość przypadków depresji i zaburzeń psychicznych wystąpiła już po powrocie weteranów Czarnobyla do domu, gdy przyszło im zmierzyć się nie tylko z konsekwencjami przebywania w radioaktywnej strefie, ale również z szarą rzeczywistością sowiecką, w której pozbawieni zostali właściwej opieki medycznej, psychologicznej, a także socjalnej. Na te sytuacje nakładały się niekiedy dramaty rodzinne oraz w miejscach pracy – niektórzy zostali porzuceni przez swoje rodziny, mieli problemy z utrzymaniem zatrudnienia i uzyskaniem odszkodowania za utracone zdrowie.
Jaka jest obecnie sytuacja osób, które likwidowały skutki katastrofy? Czy mogą liczyć na pomoc państwa?
Sytuacja osób poszkodowanych w katastrofie, w tym likwidatorów różni się w poszczególnych republikach posowieckich. Większość z nich gwarantuje czarnobylcom – w różnym stopniu - opiekę medyczną i świadczenia socjalne. Problemy pojawiają się na etapie realizacji zapisów prawa, bowiem nie zawsze są one wykonywane. Jest to szczególnie widoczne od wielu lat na Ukrainie, gdzie wobec niewywiązywania się przez państwo z obowiązków względem osób poszkodowanych, braku odszkodowań, dopłat i kompensacji, organizacje czarnobylskie muszą dochodzić swoich praw w ukraińskich sądach, a także Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu.
Paweł Sekuła – doktor, historyk, kulturoznawca. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Pracownik naukowo-dydaktyczny w Katedrze Ukrainoznawstwa na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ. Od wielu lat prowadzi badania dotyczące różnorodnych konsekwencji katastrofy jądrowej w Czarnobylu. Autor artykułów naukowych oraz monografii poświęconych katastrofie.