Polska Agencja Prasowa: Do polskich kin wchodzi film „Gierek”. Na ile życiorys Edwarda Gierka jest gotowym scenariuszem na film?
Prof. Andrzej Zawistowski: Życiorys każdej osoby, która pełniła ważną funkcję w kraju, jest materiałem na film. Chcę jednak przypomnieć, że nie pierwszy raz Gierek pojawia się jako bohater filmowy. Całkiem niedawno zaprezentowano serial, którego narracja wydaje się częściowo zbieżna z wchodzącym do kin filmem.
Jednak tak naprawdę biografia Gierka tylko raz zainteresowała filmowców. Był to jednak obraz wycinkowy i propagandowy. Myślę o superprodukcji krajów bloku sowieckiego pt. „Żołnierze wolności” w reżyserii Jurija Ozierowa. Film ten pierwotnie nosił tytuł „Komuniści”. Jednym z wielu owych komunistów był właśnie Edward Gierek, zagrany przez Edwarda Lubaszenkę. Gierek został przedstawiony jako ważny uczestnik konspiracji antyniemieckiej w Belgii. To oczywiście było nadużycie – postać Gierka została w tym obrazie wywyższona, aby dorównać wojennym biografiom innych przywódców komunistycznych państw, których sportretowano w filmie.
Film, który wchodzi do kin, czyni jednak z Gierka głównego bohatera – to też pierwszy obraz, którego głównym bohaterem jest I sekretarz KC PZPR. Jeżeli trailer oddaje ducha tego dzieła, to obawiam się, że to bardziej opowieść fantastyczno-historyczna niż biograficzna.
PAP: Jaki wizerunek Gierka wyłania się zatem ze świadomości społecznej?
Prof. Andrzej Zawistowski: Gierkowi ewidentnie pomaga tło, na którym występuje. Co oczywiste, jest nim jego poprzednik, czyli Władysław Gomułka i następca – choć nie bezpośredni – Wojciech Jaruzelski. Jednak takim tłem są także inni I sekretarze – dla większości dzisiejszego społeczeństwa albo postaci jednoznacznie negatywne, jak Bolesław Bierut, albo anonimowe lub bezbarwne jak Edward Ochab, Stanisław Kania czy nawet Mieczysław F. Rakowski.
Na ich tle Gierek jawi się jako postać pełnokrwista, a jednocześnie w miarę przyzwoita. Może miał swoje słabości, nadużywał władzy, ale nie był zbrodniarzem i nie kazał strzelać do ludzi. Nie miał więc krwi na rękach jak stalinowski zbrodniarz Bierut, politycznie odpowiedzialny za zbrodnie w Poznaniu Ochab, winny strzelania do robotników na Wybrzeżu Gomułka czy Jaruzelski – autor stanu wojennego. Warto przypomnieć rymowankę, którą powtarzano na polskich ulicach po 13 grudnia 1981 r.: „Wracaj Edek do koryta, lepszy złodziej niż bandyta”.
PAP: Gierek uczył się na błędach poprzedników?
Prof. Andrzej Zawistowski: Oczywiście, wszak Gierek swoich poprzedników obserwował z bliska. Tak naprawdę swoją pozycję budował u boku Bieruta – już w 1954 r. został kierownikiem Wydziału Przemysłu Ciężkiego KC PZPR. To była ważna funkcja w aparacie partyjnym. Dwa latach później, za czasów Ochaba, był już sekretarzem KC odpowiedzialnym za sprawy ekonomiczne i członkiem Biura Politycznego. To m.in. losem Gierka martwił się w październiku 1956 r. Nikita Chruszczow, gdy zaniepokojony zmianami w Polsce niespodziewanie zjawił się w Warszawie. Później – od 1957 r. – Gierek stał na czele katowickiej PZPR, czyli najliczniejszej w kraju wojewódzkiej organizacji partyjnej. Niewątpliwie jako członek elity partyjnej z bliska obserwował kłopoty kolejnych ekip partyjnych. I cierpliwie czekał na swoją kolej, trzymając się blisko towarzyszy radzieckich. Jego do władzy nie wyniósł przypadek, lecz konsekwentne starania. Gdy w 1970 r. w Moskwie padło pytanie, kto po towarzyszu Wiesławie – wątpliwości nie było.
Skoro więc Gierek był uważnym obserwatorem, wiedział też – przynajmniej tak się początkowo wydawało – jak uniknąć błędów poprzedników. Wiedział już również, że ludzie nie „najedzą się” hasłami i ideologicznym wzmożeniem. Był pewny, że „mała stabilizacja” już nie wystarczy – potrzeba była „wielka stabilizacja”. Dlatego socjalistycznej industrializacji towarzyszyły nienotowane po wojnie nakłady na konsumpcję. Ekipa Gierka postanowiła, że socjalizm ludziom po prostu powinien się opłacać. I początkowo rzeczywiście się opłacał, choć mało kto zdawał sobie sprawę, że był to sukces na bardzo wysoko oprocentowany kredyt. Zapewne też to, że w czerwcu 1976 i w sierpniu 1980 r. nie padły strzały – to także była konsekwencja wcześniejszych doświadczeń Gierka, również tych osobistych. Przypomnę, że Gierek był w czerwcu 1956 r. w zrewoltowanym Poznaniu. Gdy manifestanci weszli do budynku Wojewódzkiej Rady Narodowej, ukrył się przed nimi w szafie.
PAP: A czy to, że Gierek ma w swoim życiorysie pobyt na zachodzie Europy, także wpływa na łagodniejszą ocenę tej postaci?
Prof. Andrzej Zawistowski: Nie bezpośrednio, ale zapewne pośrednio. Dlaczego nie bezpośrednio? Otóż dlatego, że jestem dość sceptyczny w ocenie poziomu wiedzy historycznej społeczeństwa jako całości. Wątpię, aby dzisiaj tego typu szczegóły w jakiś sposób były analizowane przez przeciętnego obywatela, zwłaszcza urodzonego w ostatnim czterdziestoleciu. Dlaczego jednak pośrednio? Bo Gierek na Zachodzie – nawet nieświadomie – nauczył się marketingu politycznego. I gdy jego poprzednicy używali topornej propagandy, Gierek szukał bardziej wyrafinowanych narzędzi wywodzących się właśnie z zachodnioeuropejskiego marketingu.
I dzisiejszy obraz Gierka to właśnie wykreowany obraz: dobry gospodarz, mąż stanu, ojciec narodu. I jest to obraz ograniczony do lat siedemdziesiątych, być może na Śląsku także do wcześniejszej dekady. Myślę, że dzisiaj już mało kto pamięta, że Gierek był politykiem okresu stalinowskiego, że wygrażał studentom zrewoltowanym w marcu 1968 r., że jego ekipa traktowała państwo jak swoją własność, a państwowe firmy na swój koszt budowały im domy.
PAP: Czy ta ocena Gierka ma też odzwierciedlenie w badaniach opinii?
Prof. Andrzej Zawistowski: Śledziłem kiedyś, jak zmienia się ocena Edwarda Gierka w badaniach dotyczących najważniejszych postaci z polskiej historii. Wynika z nich, że Gierek jest jedynym I sekretarzem KC PZPR, który ma wciąż więcej ocen pozytywnych niż negatywnych – choć zamyka stawkę osób ocenionych w ten sposób. Natomiast Bierut, Gomułka i Jaruzelski są postaciami jednoznacznie negatywnymi. Warto jednak zauważyć, że liczba osób pozytywnie oceniających Gierka systematycznie maleje. W 2008 r. pozytywnie oceniało go 55 proc., a dekadę później – 45 proc. Jednak nie rośnie liczba osób oceniających go negatywnie.
Gdzie podziało się więc 10 proc. respondentów? Otóż w kategorii ocen neutralnych, „trudno powiedzieć” oraz „nie znam tej osoby”. Efekty marketingu politycznego lat siedemdziesiątych i dziewięćdziesiątych znikają, bo przecież z książek i publicystyki Gierek nie zniknął.
PAP: Co nam to mówi?
Prof. Andrzej Zawistowski: Przede wszystkim to, że maleje liczba osób, które pamiętają Gierka z lat siedemdziesiątych. Oceniają tę postać zatem nie tyle z punktu widzenia wiedzy historycznej, ile doświadczeń osobistych. Oczywiście wpływ na to ma również kwestia sentymentu do swojej młodości, która przypadała na okres gierkowski. Co więcej, jeśli ktoś w młodość wchodził w szarych i brudnych gomułkowskich latach sześćdziesiątych, a na początku dorosłego życia znalazł się w mimo wszystko zewnętrznie kolorowym okresie rządów Gierka – bo tak to można opisać – to nie jest dziwne, że takiej osobie Gierek dużo lepiej się kojarzył niż Gomułka czy Jaruzelski. Ten ostatni kojarzy się – poza stanem wojennym – z pustymi półkami w sklepach, kolejkami i kartkami. Ale przecież za czasów Gierka też były puste półki, kolejki, kartki. Gierek zaczął jednak od karnawału, Jaruzelski – od stanu wojennego.
To widać także w badaniach: w 2001 r. pozytywnie oceniało Gierka 50 proc. pytanych przez CBOS. Ale wśród osób, które w czasach Gierka były pełnoletnie, takich ocen było aż 63 proc. Ważne też, że Gierek swoją pozytywną legendę utrwalił na początku lat dziewięćdziesiątych w ówczesnych przebojach rynku wydawniczego – „Przerwanej dekadzie” i „Replice”. Książki te przeczytały – to nie przesada – miliony Polaków. Gierek intelektualista, polityczny liberał, gorący patriota – to obraz z tych wydawnictw, inny niż wyłaniający się z archiwalnych dokumentów. Zresztą to właśnie obraz z „Przerwanej dekady” widzę w zwiastunie filmu „Gierek”.
PAP: Czy może to oznaczać, że jeśli zabraknie pokolenia, które pamiętało Gierka, ta ocena się zmieni, a pamięć może się zatrzeć?
Prof. Andrzej Zawistowski: Nie sądzę, aby postać Gierka zatarła się w świadomości społecznej. Ma on swoje miejsce w podręcznikach, i to już na poziomie szkoły podstawowej. Przecież nie da się opowiedzieć historii PRL bez Gierka, tak samo jak bez Bieruta i Jaruzelskiego. Natomiast ocena jego postaci będzie ewoluować – dzisiaj, może z wyjątkiem historyków, „Przerwanej dekady” już nikt nie czyta. Obawiam się jednak, że filmowy „Gierek” może być właśnie taką „Przerwaną dekadą” XXI w. Oby nie.
PAP: Co zatem pozostanie, kiedy zabraknie już wspomnień?
Prof. Andrzej Zawistowski: Chociażby rzetelna literatura, ale także dzieła kultury, w tym niezależnej. Wśród nich widziałbym też wciąż bardzo popularne komedie Stanisława Barei, które przecież pokazują świat Gierka, i to w bardzo dobitny sposób. Kiedy mówiliśmy o tym, czy biografia Gierka może być podstawą filmową, to proszę zauważyć, że jego rys ma Stanisław Anioł w serialu „Alternatywy 4”. Nie na darmo propaganda Dziennika TV czyniła z Gierka „dobrego gospodarza”. A kim był Stanisław Anioł? Był właśnie gospodarzem domu.
PAP: Z czego może wynikać zapotrzebowanie na film o Gierku właśnie dzisiaj?
Prof. Andrzej Zawistowski: Okres czczenia pamięci Gierka już minął. Był taki moment, kiedy nadawano imię Gierka ulicom, rondom, a nawet sali gimnastycznej. Tuż po jego śmierci w 2001 r. negatywnie oceniało go tylko 6 proc. respondentów CBOS.
Moim zdaniem nazwisko Gierek stało się hasłem marketingowym, które można dobrze sprzedać. Proszę pamiętać, że postać Edwarda Gierka pojawiła się nawet podczas kampanii prezydenckiej w 2010 r., i to wcale nie w kontekście negatywnym. Sprzedawana w sklepach „Kiełbasa jak za Gierka” nie miała nic wspólnego z czasami Edwarda Gierka. Przecież wówczas, poza początkiem dekady, wędliny w sklepach praktycznie nie było. Przypomnę, że gdy w 1975 r. wprowadzono podział na 49 województw, ulica żartowała, że to efekt dostosowania kraju na potrzeby losowania „Toto-lotka”. Przedmiotem losowania miały być jednak nie nagrody pieniężne, lecz dostawy mięsa. W 1978 r. rymowano „Nie ma mięsa, nie ma gnata, Hermaszewski w kosmos lata". Nawet gdy wędlina w sklepach pojawiła się, powszechnie narzekano na jej jakość. A teraz w sklepach można kupić wyroby masarskie „jak za Gierka”. To jest jedynie kwestia sentymentu. I nie do smaku, ale własnych wspomnień, z których czas usunął, co złe, a zostawił, co miłe.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP).