.
Ilu Niemców pan zabił?
Skąd ja mogę wiedzieć
Pamiętam, jak jako dziecko pytałam mojego dziadka, ilu Niemców zabił.
Nie zliczę, ile razy mnie o to pytano. Ile dzieci w szkołach zadało to pytanie – zresztą nadal zadają. Dla nich to wszystko jest jak jakaś bajka. Są bohaterowie, jest dobro i zło. Nie chciałbym, żeby ci młodzi ludzie kiedykolwiek byli włączeni w jakąś awanturę wojenną. A nasze władze od lat, niestety, wszystko robią, żebyśmy wchodzili w awantury. Bałkany, Iran, Afganistan – przecież tam byli polscy żołnierze i wielu z nich jest w traumie. Trzeba mówić otwarcie, że udział w wojnie powoduje życiowe kalectwo.
Pan sobie z traumą poradził?
Miałem trudności w życiu... Ja... Każdy uczestnik wojny, a już na pewno uczestnik powstania warszawskiego, wyszedł z garbem, albo fizycznym, albo psychicznym. Albo jednym i drugim. Powtarzam, każdy uczestnik. No, ale to były inne czasy, inne potrzeby i inne zaangażowanie.
Psychika ludzka podobna.
Może większa odporność była, większy hart niż teraz.
Może pan to sobie wmawia.
Niewykluczone, że tak. Jest faktem, że wiele spraw udało się przeżyć, a to już świadczy o tym, że ten hart jednak w jakiś sposób procentował. Obecnie dzieci są wychowywane w cieplarnianych warunkach. Mało tego – są prawie bezbronne. Może to i lepiej, niech oni nie doświadczają tego, czego my doświadczyliśmy, nawet w najmniejszym stopniu. A wtedy było ząb za ząb. Muszę zabić Niemca albo Niemiec zabije mnie. To doprowadziło do takiej znieczulicy, że dla nas śmierć była niczym. Tak nam się przynajmniej wydawało.
Pamięta pan moment, kiedy śmierć spowszedniała?
Jestem z kolegą i koleżanką z plutonu albo z innych pododdziałów, bo przecież tych znajomych mieliśmy wielu. A za parę minut już ich nie ma, leżą w kałuży krwi. Początkowo to był szok.
Płakał pan?
Na pewno płakałem. Może nie łkałem, ale łzy leciały. Zginęli najbliżsi. Ale po paru dniach to się stało normą, czymś powszednim. Zaczęły działać negatywne bodźce psychologiczne. Negatywne w tym sensie, że człowiek stał się odrętwiały na potrzeby innych.