Wobec braku morali, wobec zawiedzenia nadziei, że interwencja Ententy będzie prędka, zróbcie nareszcie, by stronnictwa powiedziały sobie: bronimy państwa, zróbcie ten rząd, porwijcie ludzi, poruszcie masy. Żeby żołnierz widział, że w tym kraju jest jakaś chęć obrony – apelował 19 lipca 1920 r. Józef Piłsudski.
Zebrani w Belwederze członkowie Rady Obrony Państwa słuchali jego słów w ponurym milczeniu. Obecny na sali premier Władysław Grabski od powrotu ze spotkania z przywódcami Wielkiej Brytanii i Francji w Spa nie potrafił otrząsnąć się z przygnębienia. Z jego nadchodzącą dymisją pogodzili się uczestniczący w naradzie lider endecji Roman Dmowski i marszałek Sejmu Wojciech Trąmpczyński. Fatalne nastroje wśród politycznych konkurentów nie cieszyły ani Macieja Rataja z PSL Piast, ani Norberta Balickiego z PPS. Przedstawiciele mniejszych stronnictw z trudem ukrywali strach.
Na Warszawę maszerowała Armia Czerwona, zaś zachodni alianci żądali, żeby polskie władze zgodziły się na rozejm na warunkach podyktowanych przez Włodzimierza Lenina. Ich przyjęcie oznaczało rychły koniec Rzeczypospolitej. Ci, którzy otarli się o rządy bolszewików w Rosji, dobrze widzieli, co dla milionów Polaków będzie oznaczało dostanie się w łapy Moskwy. Mimo to Radę Obrony Państwa od tygodnia sparaliżowały spory o dosłownie wszystko. Kolegialny organ władzy nie potrafił zdecydować, co dalej z obroną kraju. Nawet pełniący funkcję przewodniczącego ROP Józef Piłsudski nie czuł się na siłach, by autorytarnie narzucić decyzje.
Wy wszyscy stoicie nad przepaścią, wy jutro wyrzynać się będziecie; czy wobec tego nie możecie wyrzec się pewnych rzeczy? – pytał bezradnie. Wreszcie zdecydował się złożyć deklarację. – Proszę panów, zastanówcie się, jeżeli ja mam czynić niezgodę, to usuńcie mnie, weźcie kogo innego, może się pogodzicie na chwilę, ale zbudźcie się – apelował Piłsudski.
Reklama