Przez wieki narzędzia śmierci były wpisane w procedurę wymierzania sprawiedliwości, pozwalały zaspokoić naturalną dla ludzi żądzę zemsty za wyrządzone zło - przestępstwo, a postęp kulturowy i cywilizacyjny prowadził do przekształcenia emocjonalnej zemsty w pozbawiony emocji odwet.

Reklama

Krwawe narzędzia tortur i egzekucji zamieniono, pod sztandarami bardziej humanitarnego postępowania, na ciche i sterylne zastrzyki śmierci. W coraz większej liczbie krajów kara śmierci nie występuje bądź faktycznie nie jest wykonywana, a powszechnie zakazane tortury funkcjonują tylko jako patologia. Przedstawianie tej makabrycznej i nieludzkiej sfery jest jednak uzasadnione, służy ukazaniu prawdy, która być może choć po części przyczyni się do położenia ostatecznego kresu podobnym praktykom.

>>> Zobacz machiny śmierci

Tortury

Tortury pojawiły się jako procesowo dopuszczalny środek dowodowy w konsekwencji przyjęcia w przepisach prawa karnego, iż przyznanie się oskarżonego do winy może być podstawą do wydania wyroku skazującego. Dla uzyskania przyznania każdy środek był dobry, a tortury należały do sprawdzonych i pewnych sposobów nakłonienia oskarżonego by wyznał swe winy.

To, że wyznanie takie było wymuszone cierpieniami i bólem, nie stanowiło okoliczności umniejszającej jego wartość. Chociaż można sprawić człowiekowi ból i cierpienie bez stosowania specjalnie dla tego celu przeznaczonych narzędzi, wykorzystując jedynie te, których naturalne przeznaczenie jest zgoła inne (piły, młotki, gwoździe, szpilki, igły, nożyce, szydła, noże, sidła, wnyki, dłuta, cęgi, pilniki, kłódki, skrzynie, liny, drągi, prasy, a nawet sól i pieprz lub instrumenty muzyczne) to ludzka inwencja i wyobraźnia doprowadziły do powstania wielu specjalnie w tym celu skonstruowanych przedmiotów. Część z nich można zaliczyć jedynie do zabytków, część - niestety - wykorzystywana jest współcześnie.

Przez wieki stosowania tortur ludzkość dopracowała do perfekcji mechanizmy, służące do zadawania bólu. Takie urządzenia, jak gruszka, ława do wyciągania, żelazna dziewica, czy różnego rodzaju zgniatacze to nierzadko inżynieryjne majstersztyki.

Reklama



Tortury zniesiono w Prusach w 1754 r., w Danii w 1770 r., a w Polsce i Austrii w 1776 r.

Kara śmierci

Kara śmierci to, jak się wydaje, najstarszy i najpowszechniej kiedyś stosowany rodzaj kary. Znało ją prawo hetyckie, żydowskie, egipskie i rzymskie. Funkcjonowała w Kodeksie Hammurabiego i prawodawstwie Drakona. Przez wieki była wykonywana publicznie i jednocześnie stanowiła widowisko dla żądnej wrażeń gawiedzi. Z biegiem czasu samo uśmiercenie skazanego nie wystarczało i wymyślano sposoby jego "uatrakcyjnienia".

Takie sposoby egzekucji, połączone z dodatkowymi cierpieniami skazańca, nazywamy kwalifikowanymi karami śmierci. Do zwyczajnych rodzajów egzekucji zaliczano wyłącznie ścięcie głowy, powieszenie i rozstrzelanie. Kwalifikowana kara śmierci sprowadzała się nie tylko do szczególnego udręczenia skazańca (kamienowanie, utopienie, spalenie bądź zakopanie żywcem, ćwiartowanie, rozszarpanie końmi, wypatroszenie, palowanie, wieszanie na haku, ukrzyżowanie, zagłodzenie czy łamanie kołem), ale i do szczególnych zabiegów dokonywanych przed egzekucją (wleczenie na miejsce egzekucji, piętnowanie, obcinanie języka, darcie pasów, szarpanie ciała kleszczami bądź cęgami) lub już po egzekucji, na trupie skazańca (wbijanie na pal, ćwiartowanie, obcięcie członków, spalenie na stosie). Współcześnie, w żadnym z tzw. cywilizowanych państw nie stosuje się kwalifikowanych rodzajów egzekucji.

Łamanie kołem było popularną, a także jedną z surowszych metod egzekucji. Generalnie była to kara przewidziana za zabójstwo oraz za przestępstwa szczególnie okrutne. Częstym obostrzeniem łamania kołem było wleczenie na miejsce egzekucji końmi i szarpanie ciała rozgrzanymi do czerwoności cęgami. Celem było nie tylko pozbawienie życia skazańca, ale i pohańbienie jego ciała przez połamanie i zdeformowanie.

Do wykonywania tej kary używano dwóch rodzajów kół: zwykłego i tzw. egzekucyjnego, które było zaopatrzone w metalowe, czasami tępo, czasami ostro zakończone nasadki, umocowane na obręczy koła. Łamano na dwa sposoby: „z dołu do góry” – co stanowiło formę obostrzoną, gdyż zanim doszło do śmierci skazańca kat łamał wszystkie kości kończyn i sprawiał ogromny ból; drugi sposób to „z góry do dołu” - pierwsze uderzenie spadało na głowę albo kark, i często było śmiertelne.



Nawet uderzenie w klatkę piersiową zwykle prowadziło do przerwania rdzenia kręgowego i skazaniec już bólu nie odczuwał. Ciało skazańca, już z połamanymi kościami, wplatano w szprychy koła, które mocowano na wkopanym w ziemię słupie. Tak zawieszony człowiek konał, a rozkładające się szczątki stanowiły przestrogę dla innych.

Garota (hiszp.: knebel, żelazny kołnierz) była stosowana od czasów średniowiecza, przede wszystkim w Hiszpanii, jako sposób egzekucji za pomocą przytwierdzonego do drewnianego słupa metalowego kołnierza, który zaciskano na szyi skazańca. Podczas egzekucji skazany siedział ze związanymi rękoma i nogami na „krzesełku”, które było częścią całego urządzenia, a kat stał za jego plecami i, dokręcając śrubę, wzmagał nacisk metalowej obręczy.

Garota używana była głównie w Hiszpanii. Stosowano ją aż do 1974 r. Garota pochodzi prawdopodobnie od chińskiej metody uśmiercania za pomocą cięciwy od łuku. Była stosowana jako metoda egzekucji również w hiszpańskich koloniach: na Kubie, Portoryko i Filipinach oraz w Portugalii.

Jedną z najbardziej spektakularnych maszyn do zabijania jest gilotyna. Za ojca tego urządzenia uważa się powszechnie doktora Joseph-Ignace’a Guillotina. To on, w 1789 r., zgłosił projekt ustawy, która przewidywała jeden egalitarny sposób egzekucji dla wszystkich, właśnie przez ścięcie głowy za pomocą maszyny. Nad projektem maszyny do obcinania głów pracował doktor Antoine Louis z Akademii Chirurgicznej. Od nazwiska tego chirurga początkowo gilotynę nazywano nawet Louisette (Ludwisia).

Prototyp urządzenia zbudował niemiecki inżynier, Tobias Schmidt, a pierwsza egzekucja odbyła się 25 kwietnia 1792 r., po uprzednich próbach na wiązce słomy, owcy oraz nieboszczykach. Z pierwszej publicznej egzekucji przy użyciu gilotyny nie była zadowolona publiczność. Wszystko trwało zbyt krótko, a wydarzeniu brakowało oczekiwanej przez gapiów dramaturgii. Wkrótce jednak gilotyna została dostarczona do wszystkich francuskich departamentów i zaczęła zbierać swe krwawe żniwo. Na gilotynie zginęli też francuscy władcy: królowa Maria Antonina i król Ludwik XVI.



W pierwszym dziesięcioleciu stosowania tej „maszyny śmierci” pojawiły się nawet projekty doskonalące funkcjonujący model w kierunku możliwości ścinania jednorazowowięcej niż jednej głowy. Jednak gilotyny „podwójne”, „potrójne”, a nawet takie, które miały zapewniać ścięcie od sześciu do dziewięciu głów przy jednym uruchomieniu mechanizmu nie przyjęły się, być może również dlatego, że jeden z pomysłodawców został ścięty (za nadużycia i oszustwa) i to na zupełnie zwyczajnej, pojedynczej gilotynie - model 1792.

Gilotyna była też używana w: Algierii, Belgii, Chinach, Niemczech, Grecji, Szwajcarii, Szwecji, Włoszech, Indiach Zachodnich, na Madagaskarze i w Wietnamie. Ostatnią publiczną egzekucję na gilotynie przeprowadzono we Francji w 1939 r.

Gilotyna była powszechnie uznawana za „bardzo humanitarne i sprawne urządzenie”. Ostrze, osadzone ukośnie, nie tępiło się tak, jak w przypadku mieczy egzekucyjnych, „efekt końcowy” nie był już tak zdeterminowany zręcznością kata, a od wprowadzenia na szafot do chwili, gdy głowa skazańca wpadała do kosza mijało zaledwie kilka sekund. O humanitaryzmie zabijania nie godzi się pisać, zaś o sprawności tego urządzenia niech świadczy fakt, iż w czasie II wojny światowej we Wrocławiu ścięto na jednej gilotynie 75 więźniów w czasie ok. 90 minut. Naczelny kat Francji – Charles-Henri Sanson mógł się pochwalić zgilotynowaniem 22 ludzi w czasie 36 minut.

Pojawienie się metody egzekucji za pomocą krzesła elektrycznego (elektrokucja) związane jest z poszukiwaniem jakoby „humanitarnego” i bezbolesnego sposobu zabijania.

Konstrukcja krzesła elektrycznego wzorowana jest na pomyśle amerykańskiego dentysty Alfreda Southwicka. Konsultantem przy realizacji projektu tego urządzenia był sam Thomas Edison. Pierwsza egzekucja odbyła się w 1890 r. w więzieniu stanowym Auburn. Przez kilkanaście sekund zastosowano prąd o napięciu 700 woltów, a po krótkiej przerwie o napięciu 1030 woltów. Było czuć zapach spalonego mięsa. Krzesło to użyte zostało tylko raz.

Następne modele były zdecydowanie bardziej technologicznie zaawansowane. W typowych urządzeniach do zabijania prądem elektrycznym stosuje się prąd o napięciu od 1700 do 2400 woltów, który jest dostarczany, do elektrod umieszczonych na ciele skazańca, przez czas kilkudziesięciu sekund.



Czasami zamiast jednego, konieczne jest użycie dwóch wstrząsów elektrycznych. Najczęściej już pierwszy wstrząs niszczy całkowicie mózg i cały układ nerwowy skazańca. Jak obliczono: skazaniec traci przytomność w czasie 1/240 sekundy. Podczas egzekucji dochodzi do wstrząsów całego ciała, wymiotów, wypadania gałek ocznych i wypróżnienia. Temperatura całego ciała zbliża się do 60 stopni C. Mózg zostaje po prostu ugotowany.

Idea wykonywania egzekucji za pomocą trucizny ma długą historię. W ten sposób wykonano wyrok śmierci na Sokratesie w 399 r. p.n.e. – podano mu cykutę do wypicia.

W USA debatowano na tym sposobem już w XIX w. (pierwsza propozycja wskazywała na zastrzyki z morfiny), jednak pomysł zarzucono ze względy na protesty środowiska lekarzy. Uśmiercanie przez zastrzyk, przy obecności personelu medycznego, uznano za szkodzące wizerunkowi lekarzy.

Do pomysłu powrócono w latach 70. XX w. Okazało się, że koszty przywrócenia do pełnej sprawności wyeksploatowanych już krzeseł elektrycznych i komór gazowych są bardzo wysokie. Współcześnie egzekucje za pomocą zastrzyków z trucizny (lethal injection) wykonywane są we wszystkich stanach w USA, poza Nebraską.

Procedura jest zróżnicowana, ale najczęściej skazaniec prowadzony jest do specjalnej celi, gdzie przywiązuje się go do kozetki posiadającej zwykle rozkładane „skrzydła” dla ramion. Skazańcowi podłącza się aparaturę monitorującą oraz dwie dożylne kroplówki. W wielu przypadkach kroplówkę podaje się „ręcznie”, by wykluczyć komplikacje związane z możliwymi awariami urządzeń. Do egzekucji nie używa się personelu medycznego, ale najczęściej specjalnie przeszkolonych funkcjonariuszy więzienia. Lekarzowi pozostawia się jedynie stwierdzenie zgonu skazańca.

Jarosław Warylewski

autor jest profesorem nauk prawnych w zakresie prawa o specjalności prawo karne. W swojej pracy naukowo-badawczej zajmuje się w szczególności prawem represyjnym.

"Maszyny śmierci"
Discovery World, poniedziałki o godz. 23.00