Ta historia brzmi jak sensacja z naprawdę dobrym suspensem. Kanczyla srebrnogrzbietego odkryto w 1910 r. Z tego okresu pochodzą informacje o występowaniu i cechach charakterystycznych gatunku. Następnie, przez 80 lat, nie udało się tych danych ani zweryfikować ani pogłębić. Dopiero w styczniu 1990 r. naukowcy dostali taką okazję. Był to zaledwie jeden osobnik, który padł ofiarą myśliwych. Od tego momentu rozpoczęła się „gorączka kanczylowa”.
Przez wiele lat grupa naukowców próbowała odnaleźć przedstawicieli tego gatunku w naturze i dowiedzieć się o nim więcej. Co kilka lat pojawiały się doniesienia coraz mniej optymistyczne. Podnoszono status zagrożenia, mówiono o wyginięciu w naturze, by w końcu uznać, że właściwie nie ma żadnych danych upoważniających do nadania jakiegokolwiek statusu. Pojawiły się nawet głosy sugerujące, że kanczyl srebrnogrzbiety to „jednorożec”, czyli fantasmagoria, że najprawdopodobniej taki gatunek nie istniał i nie istnieje. Tu pojawia się zwrot akcji.
W 2018 zebrano zespół badawczy, pod auspicjami Global Wildlife Conservation, którego zadaniem było odnalezienie zaginionego gatunku. Jednak zabrakło funduszy na rozpoczęcie badań. Wtedy prezes wrocławskiego zoo zareagował błyskawicznie – na konto projektu trafiło 2 500 USD, a badania ruszają. Efekty pojawiły się zaskakująco szybko.
- Pamiętam dokładnie, to był styczeń tego roku, kiedy dostałem mejlem zdjęcia z foto pułapki z pytaniem, czy jestem w stanie zidentyfikować gatunek ze zdjęć. Spojrzałem i mnie dosłownie wbiło w fotel. Od razu wiedziałem, że to kanczyl, ale żaden ze znanych mi z autopsji gatunków. Kiedy powiększyłem zdjęcia i zacząłem się im przyglądać, nie mogłem uwierzyć, że patrzę na najmniejszego ssaka kopytnego świata, którego uznano za utraconego – opowiada Radosław Ratajszczak, prezes wrocławskiego zoo.
275 zdjęć wykonały foto pułapki w lasach południowego Wietnamu na przełomie 2018 i 2019 roku. Rozmieszczenie aparatów to efekt kilku miesięcy prac zespołu, który powadził badania terenowe rozmawiając z mieszkańcami okolic, gdzie ostatni raz widziano ten gatunek. Kamery rozmieszczono uwzględniając ukształtowanie terenu i to, co wiedziano o kanczylach. Szefowa ekipy badawczej - An Nguyen, kiedy zobaczyła zdjęcia, sama nie mogła uwierzyć, że „tak szybko” się udało. Jednak, jako naukowiec, zachowała zimną krew i rozesłała zdjęcia do ekspertów w dziedzinie fauny wietnamskiej na całym świecie prosząc o weryfikację. Jednym z adresatów był prezes wrocławskiego zoo.
Otrzymanie potwierdzeń, że na zdjęciach znajduje się Tragulus versicolor (kanczyl srebnogrzbiety), nie zakończyło procesu identyfikacji. Przed badaczami był najtrudniejszy etap, ale i dający 100% gwarancji – odnalezienie śladów bytowania kanczyli w okolicach kamer, pobranie próbek i badania porównawcze DNA z próbkami sprzed 30 lat. Zajęło im to ponad pół roku. Badania potwierdziły, że sfotografowane zwierzęta to kanczyle srebrnogrzbiete, gatunek uznany za wymarły.
- Dostaliśmy od losu prezent, a właściwie to cud, którego nie możemy zmarnować. Straciliśmy tak wiele gatunków zwierząt, że nie możemy sobie pozwolić na odpuszczenie i musimy działać dalej. Za zaginione uznaje się ok. 1 200 gatunków roślin i zwierząt. Wśród nich jest saola – gatunek odkryty w 1992 r. Jednak żaden biolog nie widział tego zwierzęcia w środowisku naturalnym od tego czasu. Mamy zdjęcia z foto pułapek i tyle. Trwają poszukiwania, w których również bierze udział nasze zoo. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc jestem pełen optymizmu na przyszłość – dodaje Ratajszczak i zapowiada, że wrocławianie wezmą również udział w przygotowywaniu programu ochrony rezerwatu, gdzie odnaleziono kanczyle oraz będzie go wspierać finansowo.
Na stronie wrocławskiego zoo można znaleźć słowa znanego biologa i działacza na rzecz ochrony przyrody, Sir Peter’a Scott’a „Nie ocalimy wszystkiego, co byśmy pragnęli. Ale uratujemy o wiele więcej niż mogłoby ocaleć, gdybyśmy w ogóle nie podjęli naszych starań.”, to motto które przyświeca działalności ogrodu. Misję ratowania zwierząt rozumie się tu dosłownie i na wielu płaszczyznach. Na terenie zoo prowadzona jest hodowla zachowawcza ponad 300 gatunków zwierząt, w tym takich unikatów jak milu, okapi, manaty, kuskusy niedźwiedzie czy gibony czarne.
Dzięki biletom „ZOO NA RATUNEK”, które kupili zwiedzający, zoo zebrało w ubiegłym roku 280 tys. zł i przeznaczyło je na pomoc zwierzętom w środowisku naturalnym w tym łuskowcom (pangolinom), waranom z Komodo, okapi, szczurom laotańskim czy polskim żółwiom błotnym. Wspiera również projekty gatunków zagrożonych, których przedstawiciele mieszkają na jego terenie, jak pingwiny przylądkowe, czy pantery mgliste. Organizuje, wraz z fundacją Dodo, bieg charytatywny przez zoo WILD RUN i cykle spotkań otwartych „ZOO i DODO NA RATUNEK”, na które zapraszani są goście specjalni zajmujący się ochroną zwierząt w miejscu jej występowania np. w Laosie czy na Sumatrze.
- Wydaje nam się, że żyjąc w Polsce, nie mamy wpływu na to, co dzieje się na drugim końcu globu. To nieprawda, każda codzienna decyzja zakupowa niesie ze sobą konsekwencje. Cokolwiek kupujemy zostało gdzieś wyprodukowane, zużyto to tego celu konkretne surowce, zostało w coś zapakowane i przetransportowane do sklepu. Każde to działania wpływa na środowisko. Dlatego jest tak ważne dla nas, aby mówić o ochronie zwierząt i namawiać ludzi, aby przyłączali się do nas i wspierali nasze działania. Chodzi nie tylko o przyszłość naszych wnuków, ale już nas samych. – podkreśla Rosław Ratajszczak.