Koniec sceny. Publiczność – w każdym razie ta zgromadzona w jednym z warszawskich kin, w którym oglądałam film – wzdycha, zbiorowo nabiera powietrza. Oni wiedzą, że żołnierze, kwiat międzywojennego polskiego korpusu oficerskiego, nie przeżyją. I bez nich rzeczywiście nie będzie wolnej Polski.

Reklama

Epizod ten – zarówno scena na ekranie, jak i reakcja widzów – na swój sposób pokazuje kwintesencję sztuki filmowej reżysera, Andrzeja Wajdy. Już pół wieku, poczynając od najmroczniejszych lat komunizmu, a potem w epoce Solidarności, w stanie wojennym i w postkomunistycznych czasach obecnych, prowadzi tego rodzaju kinematograficzny dialog z polską widownią. Jego filmy bywają doceniane za granicą, ale zawsze są kręcone z myślą o rodakach Wajdy, co nadaje im szczególny charakter. Reżyser wie, jakiej wiedzy – o historii, o polityce, o zachowaniach ludzi w czasach okupacji – może oczekiwać od publiczności, toteż zawsze mógł liczyć na to, że widzowie właściwie zinterpretują jego dzieło – nawet w czasach, gdy cenzura zmuszała go do posługiwania się aluzją. W tym sensie jego najnowszy film „Katyń”, w którym pojawia się opisana powyżej scena, jest klasycznym dziełem Wajdowskim.

Polscy widzowie jeszcze przed wejściem na salę kinową wiedzą, jak skończy się film. Katyń opowiada o prawie jednoczesnym wkroczeniu armii sowieckich i niemieckich do Polski we wrześniu 1939 r., a następnie pojmaniu, uwięzieniu i pomordowaniu przez Armię Czerwoną blisko 20 tys. polskich oficerów, w tym ojca Wajdy, w lasach w pobliżu rosyjskiej wioski Katyń. Uzasadnienie tej zbrodni było proste. Sowieci zabili najlepiej wykształconych i najbardziej patriotycznych żołnierzy, jakich miała Polska. Wielu z nich było rezerwistami, którzy w cywilu pracowali jako lekarze, prawnicy, wykładowcy uniwersyteccy i kupcy. Stanowili elitę intelektualną, która mogła stanąć na przeszkodzie planom wchłonięcia i „zsowietyzowania” polskich Kresów Wschodnich. Za radą szefa tajnej policji Ławrentija Berii Stalin nakazał ich stracenie.

Ale film opowiada nie tylko o samym masowym mordzie. Przez kilkadziesiąt lat zbrodnia katyńska była w Polsce tematem zakazanym, a tym samym źródłem głębokiej i trwałej nieufności między Polakami i sowieckimi najeźdźcami. Oficjalnie ZSRR winą za zbrodnię obarczył Niemców, którzy odkryli jeden ze zbiorowych grobów (były co najmniej trzy) po nazistowskiej inwazji na Rosję w 1941 r. Sowieccy prokuratorzy powtórzyli to bezczelne kłamstwo podczas procesu norymberskiego i wtórował im w tym między innymi rząd brytyjski.

Nieoficjalnie wszyscy wiedzieli, że zbiorowej egzekucji dokonał Związek Radziecki. W Polsce słowo „Katyń” kojarzy się nie tylko z samą zbrodnią, ale także z fałszowaniem przez ZSRR historii II wojny światowej i sowieckiego najazdu na Polskę w 1939 r. Katyń nie był pojedynczym wydarzeniem wojennym, lecz serią powtarzanych przez kilkadziesiąt lat kłamstw i przeinaczeń, które miały przesłonić fakt, że Polska utraciła po wojnie suwerenność i w gruncie rzeczy była krajem okupowanym przez Sowietów.

Polska publiczność zdaje sobie sprawę, że film Wajdy jest historią „Katynia” w tym szerszym sensie. Scena początkowa, którą Wajda miał w głowie od wielu lat, pokazuje grupę uciekinierów, którzy przechodzą przez most w kierunku wschodnim, uciekając przed Wehrmachtem. Na moście spotykają inną grupę, która ucieka na zachód, przed Armią Czerwoną. „Ludzie! Dokąd idziecie?! Zawracajcie!” – krzyczą do siebie nawzajem. Trochę później Wajda pokazuje nazistowskich i sowieckich oficerów, którzy przyjaźnie ze sobą rozmawiają na nowej niemiecko-radzieckiej granicy – i z pewnością tak było od 1939 r., kiedy III Rzesza i ZSRR uzgodniły, że podzielą między siebie Środkową Europę, do 1941 r., kiedy Hitler zmienił zdanie w kwestii sojuszu ze Stalinem i najechał Związek Radziecki. Scena na moście nadaje formę dramatyczną egzystencjalnej tragedii Polski, wziętej w kleszcze przez dwa totalitaryzmy.

Pojęciem „Katyń” Wajda obejmuje również historię ojca jednego z oficerów, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zaproszony na spotkanie przez nazistowskie władze, wraz z innymi profesorami stawia się w średniowiecznej sali wykładowej. Zamiast oczekiwanej dyskusji o sposobie funkcjonowania uczelni jest wkroczenie hitlerowskich żołnierzy, którzy aresztują wszystkich przybyłych. Profesorów, wielu w podeszłym wieku, pakuje się do furgonetek. Jest wśród nich ojciec oficera uwięzionego przez Sowietów. Wdowa po nim dowie się później, że zmarł wraz z wieloma innymi w Sachsenhausen. Niektórzy krytycy podają tę scenę, która nie ma bezpośredniego związku ze zbrodnią katyńską, jako przykład tego, że Wajda chciał zawrzeć w swoim filmie zbyt wiele wątków. Sam reżyser tłumaczy jednak, że uważa aresztowanie profesorów za część tej samej historii, ponieważ Sonderaktion w Krakowie była niemieckim odpowiednikiem rzezi katyńskiej: przemyślanym zamachem na polską inteligencję, próbą zniszczenia obecnego i przyszłego przywództwa narodu.

Reklama

Następnie przeplatają się ze sobą inne historie. Historie żon, które zostały same i wiele z nich – na przykład matka Wajdy – przez kilkadziesiąt lat nie znało losów swoich mężów. Historie mężczyzn, którzy przeżyli sowiecką deportację i trawiły ich z tego powodu wyrzuty sumienia. Historie tych, którzy usiłowali pogodzić się z kłamstwem i żyć dalej. Film wieńczy porażająco brutalny, niemal nienadający się do oglądania obraz samej egzekucji. Wajda podsyca grozę, koncentrując się na makabrycznej logistyce zbrodni, która trwała kilka tygodni i wymagała udziału dziesiątek ludzi: czarne ciężarówki przewożące oficerów z obozów jenieckich do lasu, olbrzymie rowy, pasy z amunicją, spychacze do zasypywania mogił.

Przy okazji Wajda opowiada również historie zatrącające o epizody z jego wcześniejszych filmów i z jego biografii – znowu wiedząc, że polska publiczność zrozumie. Jedna z postaci – Tadeusz, syn ofiary Katynia i były partyzant, który spędził wojnę w lesie, składa podanie na studia. Podobnie jak Wajda w jego wieku, stara się o przyjęcie na Akademię Sztuk Pięknych. Kiedy słyszy, że będzie musiał wykreślić z życiorysu słowa „ojca zamordowali Sowieci w Katyniu”, Tadeusz odmawia i po wyjściu z budynku zrywa plakat propagandowy. Uciekając przed komunistycznymi żołnierzami, wpada pod samochód i ginie na miejscu. Podobnie jak bohater „Popiołu i diamentu” umiera bezsensowną, powojenną śmiercią, walcząc o z góry przegraną sprawę. Ale w przeciwieństwie do bohatera wcześniejszego dzieła Wajdy – tworzonego w czasach cenzury – nie ma żadnych rozterek co do słuszności tej sprawy. Inaczej niż sam Wajda, Tadeusz woli śmierć w prawdzie niż życie w cieniu historycznego kłamstwa.

Osobie nieznającej polskiej historii część tych wątków wyda się niepełna, a nawet chaotyczna. Postacie pojawiają się, znikają, znowu się pojawiają, czasem na tak krótko, że są nieledwie karykaturami. Niektóre z nich – zwłaszcza siostra ofiary Katynia wcielająca się w nowożytną Antygonę, która chce postawić płytę nagrobną swemu zamordowanemu bratu – są tak bardzo obciążone symboliką, że nie sprawiają zbyt realistycznego wrażenia. Dialogi są zwięzłe, mało informacyjne. Sceny przeskakują z Krakowa do Katynia, z rosyjskiej do niemieckiej strefy okupacyjnej. Padają odniesienia do ludzi i miejsc, które są znaczące dla Polaków, ale nic nie mówią całej reszcie ludzkości – zjawisko to po części tłumaczy, dlaczego film do tej pory nie znalazł dystrybutora anglojęzycznego. Z drugiej strony Wajda nie dbał o to, czy jego dzieło zostanie pokazane w krajach anglojęzycznych. Nie tworzył go z myślą o tych, którzy nie znają polskiej historii.

Od końca lat 80. w Polsce i Rosji można otwarcie mówić o zbrodni katyńskiej. Od czasu, gdy Michaił Gorbaczow pierwszy uznał odpowiedzialność Sowietów za Katyń (1990), a Borys Jelcyn odtajnił dokumenty zlecające dokonanie tej rzezi (1991), można ją nawet badać w rosyjskich archiwach. W wielu językach, między innymi po rosyjsku, ukazały się książki naukowe i popularne na temat Katynia. Yale University Press przełożyło większość istotnych dokumentów na angielski i opublikowało je z obszernymi przypisami, tłem historycznym i rzadkimi fotografiami, w tym zrobioną w 1943 r. z niemieckiego samolotu. Państwo polskie ufundowało szereg pomników, między innymi w Warszawie i Lesie Katyńskim. Po premierze filmu – 17 września 2007 r., w 68. rocznicę inwazji sowieckiej na Polskę – Wajdzie wielokrotnie kazano się tłumaczyć. Dlaczego Katyń? Dlaczego teraz? Jeden z rozmówców ujął rzecz dosyć brutalnie: „Powiem wprost: nie czułem wewnętrznej potrzeby, żeby oglądać film fabularny o Katyniu. Po co? Wydaje się, że wszystko na ten temat zostało powiedziane”.

Wajda reagował różnie, w zależności od sposobu zadawania pytań: zasadniczo mówił, że od wielu, wielu lat chciał nakręcić film o Katyniu, ale dopiero niedawno trafił na odpowiedni materiał scenariuszowy – jednak najbardziej zaskakujące wyjaśnienia dotyczyły widowni. Większość tych, którzy brali udział w wydarzeniach z 1939 r., nie żyje – sam Wajda ma 81 lat – więc nie dało się zrobić filmu dla nich. Zamiast tego chciał opowiedzieć tę historię jeszcze raz dla młodzieży – ale nie dla całej młodzieży. Reżyser powiedział, że chciał dotrzeć do „takiej widowni, której zależy, żebyśmy byli społeczeństwem, a nie przypadkowym zbiegowiskiem”.

W epoce, kiedy hollywoodzkie dialogi czasem celowo się upraszcza, żeby dało się je łatwo przełożyć na napisy, film udany to taki, który zarabia pieniądze w wielu krajach, a wiele projektów filmowych kieruje się do określonych nisz rynkowych, wyjaśnienie to mnie zafascynowało. Jest coś głęboko staroświeckiego w przekonaniu, że filmy mogą dopomóc w wytworzeniu się silnych, pozytywnych więzi patriotycznych między obcymi ludźmi. Koncepcja ta z pewnością jest obca współczesnej widowni amerykańskiej. Być może kiedyś filmy łączyły nas jako naród, tak jak Walter Cronkite łączył nas jako naród, podając wieczorne wiadomości, ale dzisiaj trudno sobie to wyobrazić.

To prawda, że idea kina narodowego jest łatwiejsza do realizacji w mniejszych, nieanglojęzycznych krajach, których mieszkańcy przywykli do tego, że rozmawiają między sobą, a inni ich nie słuchają. Ale kiedy większość Europejczyków apeluje, by pielęgnować kino narodowe, z reguły chodzi im o coś innego. We Francji filmy są jeszcze jednym narzędziem walki o pozycję międzynarodową. Inne kraje traktują swoje przemysły filmowe podobnie jak narodowe linie lotnicze: jak przedsięwzięcie prestiżowe, aczkolwiek wymagające ogromnych dotacji państwowych.

Ale zarówno w wywiadach, jak i w samym filmie Wajda zdaje się mówić coś innego o potrzebie istnienia kina narodowego. Kręcąc „Katyń”, chciał stworzyć dzieło, które skłoniłoby Polaków do rozmawiania ze sobą, do refleksji nad wspólnymi doświadczeniami, do zdefiniowania i bronienia wspólnych wartości, do przekształcenia anonimowego tłumu w społeczeństwo obywatelskie. „Katyń” w swoim zamyśle ma podsycać patriotyzm w najbardziej pozytywnym sensie tego słowa. To tłumaczy, dlaczego Wajda chciał nakręcić film mówiący nie tylko o tym, „co się stało” czy „co nam zrobili Sowieci”, ale także o tym, „jak zareagowaliśmy później jako społeczeństwo” i „jak dzisiaj to pamiętamy”.

Sądząc po pierwszych reakcjach, Wajda chyba zrealizował swój zamiar, przynajmniej w tym sensie, że zapoczątkował rozmowę. Premiera „Katynia” odbyła się w warszawskiej Operze Narodowej i była relacjonowana przez wszystkie ważne dzienniki i stacje telewizyjne. Obecni byli: prezydent z małżonką, premier, prymas, Lech Wałęsa, znani historycy, powieściopisarze, kompozytorzy, rodziny ofiar, no i gwiazdy filmowe, które z reguły uczestniczą w tego rodzaju imprezach. Przez kilka tygodni film wyświetlano w prawie wszystkich kinach w Polsce, czasem na wielu seansach. Po zaledwie miesiącu obejrzały go 2 mln osób – bardzo dużo jak na 38-mln kraj – i już znalazł się na liście dziesięciu największych sukcesów frekwencyjnych ostatniej dekady. Wszystkie gazety i czasopisma zamieściły recenzje, a niekiedy nawet specjalne dodatki.

Co ważniejsze, wszyscy mówili o tym filmie, chociaż nie wszystkim się podobał. „Widziałaś już »Katyń«?” – to pytanie często się w Warszawie słyszało minionej jesieni. I pytanie to zapoczątkowało dziesiątki rozmów – o wcześniejszych filmach Wajdy, o warstwie faktograficznej filmu, o Rosji – które inaczej by się nie odbyły.

Robienie filmów patriotycznych zawiera jednak w sobie pewne pułapki i Wajda – czasem bez swojej winy – kilku z nich nie uniknął. Premiera „Katynia” – na co reżyser nie miał oczywiście wpływu – wypadła w trakcie kampanii do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Przywódców rządzącego Prawa i Sprawiedliwości – lepiej znanego jako partia bliźniaków Kaczyńskich – oskarżano o wykorzystywanie nagłego zainteresowania narodu Katyniem do własnych celów. Z zaledwie parotygodniowym wyprzedzeniem zapowiedziano wielką uroczystość upamiętniającą zbrodnię katyńską, z rządzącymi politykami w rolach głównych, tak jakby dziedzictwo Katynia było własnością jednej partii politycznej. Zaprotestowały rodziny katyńskie, jak również Wajda, i uroczystość przeniesiono na inny termin, ale brzydki obraz – politycy wyzyskują do celów wyborczych emocje wywoływane przez ten film – utkwił w pamięci.

Zważywszy, że sprawa katyńska od ponad 60 lat kładzie się cieniem na stosunkach polsko-rosyjskich, trudno się dziwić, że film Wajdy sprowokował niektórych Polaków do agresywnych wypowiedzi antyrosyjskich i vice versa. W wywiadzie dla „Izwiestii” Wajda starał się rozładować konflikt jeszcze przed jego wybuchem: – W Polsce zawsze była wielka sympatia dla narodu rosyjskiego. Odróżniamy naród od systemu. – Niektórzy Rosjanie chwycili Wajdę za słowo. Rosyjski demokrata, obrońca praw człowieka i były dysydent Siergiej Kowaliow, który był na pokazie filmu w ambasadzie polskiej w Moskwie, zaapelował później do Polaków o „wybaczenie”.

Oficjalnej reakcji rządu rosyjskiego nie było, ale dzień po premierze państwowa „Rosijskaja Gazieta” oznajmiła, że sowiecka odpowiedzialność za Katyń „nie jest oczywista”. W utrzymanym w kpiącym tonie artykule jeden z publicystów tej gazety podważył wyniki wieloletnich badań archiwalnych i zarzucił Wajdzie, że „oddala nas od prawdy”. Ponadto zasugerował, że uznanie odpowiedzialności ZSRR za zbrodnię katyńską przez Michaiła Gorbaczowa było czysto politycznym gestem obliczonym na przypodobanie się Zachodowi. Artykuł obficie cytowano w Polsce – czasem obok zdjęć dokumentów zlecających masakrę – i potraktowano jako dowód na to, że w Rosji niewiele się zmieniło po 1939 r.

Obrzydliwość tego tekstu być może tłumaczy, dlaczego kilka dni później polscy komentatorzy poczuli się urażeni faktem, że „Katyń” nie współzawodniczy w weneckim festiwalu filmowym. Jedni dopatrywali się tutaj zakulisowych nacisków rosyjskich na komisję, inni odebrali to jako kolejny znak, że cudzoziemcy nie rozumieją polskiej historii, nie doceniają skali polskiego cierpienia czy w inny sposób dyskryminują Polskę. W rzeczywistości „Katyń” po prostu zgłoszono po terminie i prawdopodobnie zostanie pokazany w Wenecji za rok. Zanim to techniczne wyjaśnienie dotarło do powszechnej świadomości, narodowe kompleksy wypłynęły na wierzch. Nie ma niczego dziwnego w tym, że tego rodzaju emocje się pojawiły: są to typowe objawy uboczne nie tylko patriotycznego kina, lecz samego patriotyzmu. Emocje, które łączą naród – inspirują ludzi do wspólnej realizacji celów, do budowy instytucji politycznych i wolnego, sprawiedliwego społeczeństwa – są splecione z emocjami, które u tych samych ludzi wywołują paranoiczne myśli o cudzoziemcach czy nieufność wobec niepatriotycznych sąsiadów, którzy głosują na inną partię polityczną. Za dużo patriotyzmu szkodzi demokracji i społeczeństwu obywatelskiemu, ale bez pewnej dozy patriotyzmu demokracja jest niemożliwa.

Prawdziwym egzaminem dla „Katynia” będzie oczywiście to, czy na dłużej pozostanie tematem rozmów Polaków, tak jak to było z kilkoma wcześniejszymi filmami Wajdy. Nie jest to wyłącznie pytanie o jakość tego filmu. Aby na trwale wpisał się w polską świadomość, musi istnieć publiczność, która w wystarczającym stopniu zna XX-wieczne dzieje polski, która rozumie symbole i skróty używane przez Wajdę do budowy wątków narodowych i patriotycznych. Pięćdziesiąt lat po premierze „Popiołu i diamentu” znacząca liczba Polaków wie, że kiedy dwóch młodych mężczyzn zaczyna wymieniać nazwiska i podpalać wódkę w kieliszkach, upamiętniają w ten sposób poległych partyzantów i powstańców warszawskich, mimo że nie jest to w filmie powiedziane. Jeśli za 50 lat w Polsce wciąż będzie publiczność rozumiejąca postacie i odniesienia pojawiające się w filmie Wajdy – publiczność, która odruchowo nabiera powietrza, kiedy generał mówi swoim podwładnym, że bez nich „nie będzie wolnej Polski” – to Katyń pozostanie ważnym dziełem sztuki filmowej.