- W środę złożyłem (...) wniosek do prokuratury - między innymi za montaż nielegalnej konstrukcji mogącej stwarzać zagrożenie dla innych - poinformował rano na Twitterze Rafał Trzaskowski. O sprawie mówił w Poranku Radia TOK FM.
- Nie było możliwości zakazania demonstracji Bąkiewicza, natomiast montowanie tej konstrukcji - nagłośnienia, które PiS zafundował Bąkiewiczowi, było po prostu nielegalne. I jeszcze do tego mogło stworzyć zagrożenie dla ludzi - wyjaśnił prezydent Warszawy w rozmowie z Karoliną Lewicką. - Bąkiewicz stroi się w szaty obrońcy polskich wartości, dostaje miliony od PiS-u na funkcjonowanie swojej organizacji. A w mojej ocenie działa wbrew polskiemu prawu. Stąd te moje wnioski - dodał.
Trzaskowski przypomniał, że w kwietniu złożył wniosek o likwidację Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, którego szefem jest Robert Bąkiewicz. Chodzi o "publiczne promowanie totalitarnego ustroju państwa, nawoływanie do nienawiści, stosowanie gróźb czy znieważanie świętych symboli Polski Walczącej".
- Zarzuty są bardzo poważne - podkreślił prezydent Warszawy. - To my rejestrujemy w Warszawie organizacje i musimy reagować. Wszyscy widzieliśmy, do jakich wydarzeń doszło 11 listopada i wiedzieliśmy też, jak Bąkiewicz się zachowywał przed kościołem Świętego Krzyża, gdzie spychał kobiety ze schodów. I taka osoba stroi się w szaty obrońcy polskich wartości, dostaje miliony na finansowanie swoje organizacji, a według mnie działa wbrew polskiemu prawu. Stąd te moje wnioski - mówił w TOK FM.
Trzaskowski przyznał, że nie jest wielkim optymistą, jeśli chodzi o to, czy prokuratura zajmie się wnioskiem. - Bo składałem też wnioski o delegalizajcę ONR-u i te wnioski były przenoszone z prokuratury do prokuratury. Wygląda na to, że rządzący wydają tu polityczne dyspozycje, żeby z tą sprawą nic się nie działo. Tutaj sprawa jest poważniejsza, są konkretne zarzuty, więc mam nadzieję, że prokuratura i sąd zareagują - ocenił.
UE zostawi Polskę i Węgry "na spalonym"?
Rafał Trzaskowski był jedną z osób, która przemawiała podczas niedzielnej manifestacji, którą zwołał Donald Tusk. Odzew był bardzo duży - demonstracje odbyły się w sumie w około 120 miejscowościach.
Co PO będzie robić dalej? - Będziemy uświadamiać społeczeństwu, jak groźba nad nami wisi. Widać, że część społeczeństwa, która opowiada się za UE, nie wierzy, że PiS nas chce z Unii wyprowadzić. Ale to się nie wydarzy tak, że Jarosław Kaczyński wejdzie na mównicę sejmową i powie: wyprowadzam Polskę z Unii Europejskiej. To się dzieje krok po kroku - ostrzegał były wiceminister spraw zagranicznych.
Rozmówca Karoliny Lewickiej przypomniał, jak wygląda scenariusz brytyjski. - Najpierw konserwatyści przez lata obrzydzali Unię, siejąc też kłamstwa, że członkostwo się Wielkiej Brytanii nie opłaca. Potem zrealizowali referendum, a pamiętam, jak Cameron zapewniał premier Kopacz i mnie, gdy siedzieliśmy razem przy stole, że referendum na 100 procent się powiedzie... A wyszło, jak wyszło. I Będzie tak samo, albo PiS będzie obrzydzał Unię, nie będzie wykonywał wyroków, a potem zorganizuje referendum. Albo, co jest równie, o ile nie bardziej prawdopodobne, że Unia postanowi Polskę i Węgry zostawić na spalonym i zorganizuje mniejszą, federalną Unia. A my zostaniemy w jakiejś strefie buforowej - tłumaczył Trzaskowski.
Według polityka nie można ograniczać się tylko do organizowania manifestacji, choć są one potrzebne. - Musimy iść do ludzi i tłumaczyć konsekwencje, wytłumaczyć, jakie jest zagrożenie. Bo widać, że część Polek i Polaków nie wierzy, że PiS nas chce wyprowadzić z UE i nabiera się na slogany, które Prawo i Sprawiedliwość powtarza - powtórzył. Trzaskowski podkreślił też, że w partii Kaczyńskiego są "politycy, którzy naprawdę bardzo źle się czują w UE. A inni podejmują decyzje, które doprowadzą do tego, że Polska - w najlepszym razie - będzie na totalnym marginesie, a w najgorszym znajdzie się poza Unią - ostrzegał prezydent Warszawy.
"Powrót do czasów totalnej centralizacji"
Zdaniem Trzaskowskiego, polskie samorządy są pokrzywdzone przez "Polski Ład". - Jednym z największych osiągnięć Polski były wolne samorządy, które były finansowane z tzw. dochodów własnych, czyli duża część podatku zostawała w gminie, która wypracowała ten podatek. Natomiast dzisiaj rządzący chcą scentralizować państwo i chcą, żeby coraz większa ilość pieniędzy pochodziła z dotacji. Krótko mówiąc to minister ma decydować, jaka droga ma zostać wybudowana, jakie inwestycje mają być wykonywane w samorządzie czy gdzie mają być posadzone drzewa - zaznaczył Trzaskowski. - To powrót do czasów komunistycznych, do totalnej centralizacji - dodał.
Jak zaznaczył Trzaskowski, wszystkie liczby, o których mówi, brane są z dokumentów rządowych. - W nich jasno jest napisane, że samorządy stracą 145 mld złotych w przeciągu 10 lat - powiedział wiceszef PO. Rząd chce te straty rekompensować za pomocą subwencji inwestycyjnej lub rozwojowej. Nie wierzy w to Rafał Trzaskowski, który uważa, że kwoty dotacji nie wystarczą na pokrycie braków w kasach samorządowych spowodowanych przez Polski Ład. - Jeżeli rząd zabiera 15 mld, a w pierwszym roku subwencja ma wynieść 8 mld, a w kolejnym 3 mld to jasno można wyliczyć, jakie są straty - zaznaczył wiceszef PO. Jako przykład podał Warszawę, - 1,3 mld złotych rządzący chcą nam zabrać, a w pierwszym roku mają nam oddać około 300-400 mln subwencji, w kolejnym 60-70. Te ubytki są olbrzymie - dodał.
Przypomniał też, że już raz "rządzący zabierali pieniądze, zmieniając ustawę podatkową". - Potem byliśmy uderzani przez pandemię i do tego, jeśli dodamy galopującą inflację i nieprawdopodobnie wzrastające ceny energii elektrycznej, to widać, że sytuacja samorządów jest dramatyczna - zaznaczył Trzaskowski.