Ogłaszając swą decyzję o uznaniu Jerozolimy za stolicę Izraela, Trump podkreślił, że robi to "w najlepiej pojętym interesie Stanów Zjednoczonych i w ramach dążenia do pokoju między Izraelem i Palestyńczykami". Zmiana statusu miasta nie pomoże ani interesom USA, ani stronom konfliktu - ocenia brytyjski tygodnik. W tak zwanym procesie pokojowym jest to porażka - pisze, dodając, że "Trump wręczył Izraelczykom dar uznania (statusu Jerozolimy) i nie wyciągnął od nich nic w zamian". Osłabiło to jego własny wpływ na przebieg negocjacji w tym konflikcie, jak i postrzeganie Ameryki, która nie będzie już uznawana za "uczciwego mediatora między Izraelem a Palestyńczykami".
Na domiar złego Trump postawił w bardzo niezręcznej sytuacji swych arabskich sojuszników, którzy czują się zobowiązani stanąć po stronie Palestyńczyków, i "utrudnił im sojusz de facto z Izraelem mający być przeciwwagą dla rosnących wpływów Iranu na Bliskim Wschodzie" - konstatuje "Economist". Skoro uznanie Jerozolimy za stolicę państwa żydowskiego jest mało praktyczne, "to dlaczego Trump w ogóle zadał sobie ten trud". "Odpowiedź nie ma nic wspólnego z polityką USA na Bliskim Wschodzie, za to wszystko - z polityką wewnętrzną" - wyjaśnia tygodnik.
Według "Economista" Trump spełnił obietnicę wyborczą dotyczącą statusu Jerozolimy, by umocnić pozycję wobec swej "bazy wyborczej", której istotną część stanowią wierni kościołów ewangelikalnych. Ta baza "podziwia Izrael i nie lubi Arabów, a wielu ewangelikałów wierzy, że powrót Żydów (do Izraela) przyśpieszy realizację +bożego planu+" - pisze "Economist".
Bardzo konserwatywni amerykańscy ewangelikałowie, ważna część elektoratu Trumpa, byli od zawsze zwolennikami uznania Jerozolimy za stolicę Izraela. "Ewangelikałowie są zachwyceni, bo Izrael jest dla nas miejscem świętym, a naród żydowski jest naszym najdroższym przyjacielem" - mówi w wywiadzie dla "Economista" pastor Kościoła ewangelikalnego na Florydzie Paula White.
"Zwłaszcza w ciągu ostatnich 20 lat inspirowane uczuciami religijnymi poparcie dla Izraela (...) było bardzo silne po konserwatywnej stronie amerykańskiej sceny politycznej" - wyjaśnia dalej "Economist" i dodaje, że 80 proc. ewangelikałów, którzy głosują przede wszystkim na Republikanów, deklaruje, że powrót Żydów do Ziemi Świętej to realizacja "bożego planu".
Tygodnik zauważa przy tym, że amerykańscy katolicy nie przyjęli dobrze decyzji prezydenta, a część z nich była jej kategorycznie przeciwna. "Głębokie zaniepokojenie" wyraził w tej sprawie papież Franciszek, a grupa duchowych przywódców wspólnot chrześcijańskich w Jerozolimie - katolickich, prawosławnych i innych - ostrzegła przed "narastaniem nienawiści, konfliktów, przemocy i cierpienia w Jerozolimie i Ziemi Świętej" w konsekwencji decyzji amerykańskiej administracji.
Osłabi też ona umiarkowane ugrupowania palestyńskie i ugodowego prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, innymi słowy tych, którzy dążą do rozwiązania konfliktu na drodze negocjacji, a nie przemocy - przypomina tygodnik. Dla Trumpa byłoby najlepiej "w ogóle nie dotykać kwestii Jerozolimy"; decyzja w sprawie jej statusu powinna była zostać zostawiona na sam koniec negocjacji pokojowych - podsumowuje "Economist".
A jeśli już Trump musiał wprowadzić jakieś zmiany, to "powinien był otworzyć w Jerozolimie nie jedną ambasadę, lecz dwie. Jedna odpowiadałaby za kontakty z Izraelem, a druga, we Wschodniej Jerozolimie, zajmowałaby się państwem palestyńskim, które (Trump) powinien również uznać. Dwie ambasady, dla dwóch państw i dwóch narodów. To byłby odświeżający sposób myślenia" - konkluduje "Economist".
Jednak ten sam tygodnik ocenił kilka tygodni wcześniej, że plany Trumpa wobec Bliskiego Wschodu nie koncentrują się na wypracowaniu układu między Izraelem a Palestyńczykami, a raczej na szukaniu sposobów przeciwstawienia się rosnącej potędze Iranu.